Prof. Andrzej Zybertowicz i Bronisław Wildstein dla WP: marsz 13 grudnia to początek
- Dopuszczono się fałszerstw w wyborach. Mam nadzieję, że dzień 13 grudnia to początek protestów - mówi Wirtualnej Polsce Bronisław Wildstein, publicysta tygodnika "Do Rzeczy". Według prof. Andrzeja Zybertowicza sobotni marsz może rozpocząć proces obywatelskiej mobilizacji, a nawiązania do stanu wojennego są w tym przypadku w pełni uzasadnione.
Zwołany przez Prawo i Sprawiedliwość na 13 grudnia "Marsz w Obronie Demokracji i Wolności Mediów" ma być "manifestacją obywatelską przeciwko fałszowaniu wyborów". Zdaniem Bronisława Wildsteina nie można zastanawiać się nad tym, czy będzie to data przełomowa i czy demonstracja coś zmieni. - Powinni pojawić się na niej wszyscy ci, którzy zainteresowani są istnieniem demokracji w Polsce. Trzeba wierzyć w to, że da się coś zmienić - stwierdza dziennikarz.
Natomiast socjolog prof. Andrzej Zybertowicz stanowczo odrzuca zarzut przeciwników politycznych PiS, którzy oskarżają Jarosława Kaczyńskiego o wykorzystywanie rocznicy 13 grudnia 1981 roku do celów politycznych. - Data jest w pełni uzasadniona. Rok 1981 to była sytuacja, kiedy Polska podnosząca się z kolan, prawie "półdemokratyczna", została zepchnięta na poziom dyktatury. Wybory nie gwarantują demokracji, ale są jej podstawowym fundamentem. Jeśli obecnie są poważne zastrzeżenia, co do uczciwości wyborów, to odniesienia do stanu wojennego są zasadne. Brak reakcji konstytucyjnych organów państwa na poważne informacje o fałszerstwach jest sygnałem alarmowym - ocenia nasz rozmówca.
Prawo do manifestacji
Bronisław Wildstein przypomina, że w państwach demokratycznych obywatele mają prawo do manifestacji i jest to dozwolona forma aktywności społecznej. Wystąpienie przeciw tej zasadzie przez część dziennikarzy nazywa kompromitacją. - Jest nią też posądzanie organizatorów marszu o niecne cele. Dopuszczono się fałszerstw w wyborach, które są aktem demokracji. Tymczasem protestowanie przeciwko temu nazywa się działaniami antydemokratycznymi. To postawienie sprawy na głowie, rodem z systemów totalitarnych - dodaje publicysta.
Przedstawiciele PiS zapowiadają, że marsz będzie pokojowy i "nie podpalą Polski". Deklarują współpracę z policją, a znakiem spokojnego charakteru protestu mają być biało-czerwone róże w rękach manifestujących. Zakazane będzie zakrywanie twarzy. - Mam wrażenie, że prowokacjami najbardziej zainteresowany jest obóz III Rzeczypospolitej. Może się również zdarzyć tak, że incydentalne wybryki zostaną celowo nagłośnione i wykorzystane jako jeden z elementów do, tak upragnionej, delegitymizacji opozycji - uważa prof. Zybertowicz.
"Wielka akcja sprzeciwu". Co dalej?
Jarosław Kaczyński, ogłaszając organizację i datę marszu, zaznaczał, że rozpocznie się wtedy "wielka akcja sprzeciwu, która będzie trwała". Co to oznacza? Co stanie się w kolejnych tygodniach i miesiącach?
- To bardzo ciekawa kwestia, dla mnie - zarówno dla obywatela, jak i socjologa. Ten marsz może być początkiem procesu obywatelskiej mobilizacji. Trzeba zauważyć, że Platforma Obywatelska przed wyborami 2007 roku aktywizowała wyborców perspektywą zdobycia władzy. Potem przyjęła strategię "mobilizacji do bierności". Przykładem jest choćby apel Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego o pozostanie w domach w czasie referendum o odwołanie prezydent Warszawy. To strategia pozbawiania Polaków chęci do aktywności obywatelskiej. Czy uda się ten niedobry trend odwrócić? - zastanawia się prof. Andrzej Zybertowicz.
W opinii Bronisława Wildsteina protest organizowany 13 grudnia to tylko początek, a manifestacje i akcje na różnych szczeblach będą kontynuowane. - Mam nadzieję, że będzie nacisk na władzę, aby kolejne wybory były przeprowadzone rzetelnie i uczciwie. Na rządzących powinna być wywierana presja społeczna w sprawie zmian procedury wyborczej. Chodzi o rozwiązania, które uniemożliwią jakiekolwiek manipulacje przy głosowaniu. Dotąd mogliśmy wierzyć, że mechanizmy państwa działają. Teraz wiemy, że tak nie jest i musimy coś z tym zrobić - przekonuje.