Proces mężczyzny, który sparaliżował stolicę fałszywym alarmem
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczął
się proces 31-letniego Roberta O., który w czerwcu
ubiegłego roku sparaliżował Warszawę, wysyłając maile o podłożeniu
w centrum bomby z gazem bojowym - sarinem.
W czerwcu 2005 r. O. wysłał do mediów maile informujące o bombie z sarinem podłożonej w centrum Warszawy, w rejonie Al. Jerozolimskich i ul. Marszałkowskiej.
Doprowadzony na rozprawę z aresztu Robert O. wyjaśnił przed sądem, że wysłał maile z informacją o bombie, ponieważ był sfrustrowany i chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie mógł znaleźć pracy, wciąż mieszkał z rodzicami, utrzymywał się z zajęć dorywczych m.in. roznoszenia ulotek. Zarabiał ok. 500 zł miesięcznie, a alimenty zasądzone na dwójkę dzieci, które ma z byłą żoną, wynoszą 700 zł.
Wszystko w życiu mi się pokomplikowało. To, co zrobiłem, było spowodowane niepowodzeniami, nie chęcią zaszkodzenia komuś. To był głupi żart- powiedział.
Za ten "żart" Robertowi O. grozi nawet osiem lat więzienia. Prokurator postawił mu zarzut usiłowania spowodowania zagrożenia dla wielu osób.
O. dodał we wtorek, że nie sądził, iż ktoś potraktuje jego list poważnie. Liczyłem na to, że zostanie zignorowany. Mało kto o takich (prawdziwych - PAP) atakach ostrzega- powiedział.
Roberta O. zatrzymano przed podanym przez niego terminem eksplozji, ale ruch w centrum Warszawy został wstrzymany na trzy godziny, ewakuowano pasażerów metra, nikogo też nie wpuszczano na zagrożony teren. Mężczyzna twierdził bowiem, że ma wspólników - Ukraińca i Irańczyka.
Przed sądem powiedział, że Ukraińca - bezdomnego żebraka o imieniu Borys - i Irańczyka - biznesmena Igrisa - wymyślił, ponieważ bał się, że zostanie "skatowany" przez policjantów. Wyjaśnił, że od razu po zatrzymaniu powiedział funkcjonariuszom, że jego list był tylko głupim żartem. Według niego wtedy jeden z policjantów "dwa albo trzy razy" uderzył go w twarz, a na komendzie "krzyczał, żeby powiedzieć wszystko, bo zostanie pobity". Zeznawał też ojciec oskarżonego Jan O. (matka odmówiła zeznań). Był on zatrzymany - podobnie jak inni członkowie rodziny - razem z synem. Powiedział, że również on podczas przesłuchania mówił policjantom, że syn "żartował".
Adwokat Roberta O., mec. Barbara Leszczak, powiedziała dziennikarzom, że czyn, który popełnił jej klient, "oceniałaby raczej w kategorii głupiego wybryku niż przestępstwa". Dodała, że będzie starała się przekonać sąd, by czyn ten zakwalifikował jako wykroczenie.
Zdaniem prokuratora Konrada Gołębiowskiego oskarżony powinien być skazany za przestępstwo, bowiem jego działanie spowodowało realne zagrożenie, mogło doprowadzić do "paniki, przepychania się, tratowania" warszawiaków przebywających w rejonie zagrożonym eksplozją.
Każdy człowiek, szczególnie w dzisiejszych czasach, zdaje sobie sprawę, czym jest uruchomienie takiej akcji ratunkowej. Nie chcę mówić banałów, że po 11 września (2001 r. - PAP) wszystko się zmieniło, ale coś w tym jest- dodał prokurator.
Sąd będzie kontynuował proces 6 września. Wtedy - na wniosek obrony - zostaną przesłuchani policjanci, którzy zatrzymali Roberta O. Mężczyźnie przedłużono areszt do września br.
O. był już wcześniej czterokrotnie skazywany na kary w zawieszeniu, w drobniejszych sprawach (m.in. za niepłacenie alimentów i kradzież). W kwietniu br. wnioskował - razem z prokuratorem i obrońcą - o dobrowolne poddanie się karze bez przeprowadzenia procesu. Proponował karę półtora roku więzienia. Sąd nie zgodził się na to, bowiem uznał, że kara ta w porównaniu ze szkodami, jaki spowodował "głupi żart" Roberta O. (koszty akcji wyniosły ok. 150 tys. zł), jest zbyt niska.