Procenty odbierają kierowcom rozum bardzo demokratycznie
Na kursach mam wszystkich. Księży, sportowców, kwiaciarkę, przedszkolankę, murarza, tokarza, a nawet byłych policjantów. Wszystkim zabrali prawo jazdy za prowadzenie po pijanemu - mówi WP Krzysztof Burdak, specjalista ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego w Małopolskim Ośrodku Ruchu Drogowego.
Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski: 14 marca weszły w życie przepisy mówiące o tym, że policja może zarekwirować samochód kierowcy, który ma we krwi ponad półtora promila alkoholu. Czy ta nowelizacja prawa coś zmieni?
Podinsp. Krzysztof Burdak, emerytowany naczelnik krakowskiej policji drogowej, egzaminator i specjalista ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego w Małopolskim Ośrodku Ruchu Drogowego: Chciałbym, żeby zmieniła, bo w Polsce mamy ogromny problem z pijanymi kierowcami. W zeszłym roku policja zatrzymała ich blisko 100 tys. A rok do roku tych osób przybywa, to jest niekończąca się opowieść.
Prowadzę szkolenia reedukacyjne dla kierowców, którym odebrano prawo jazdy po alkoholu lub narkotykach. Ja mam zajęcia z bezpieczeństwa ruchu drogowego, a pozostałą część dwudniowych warsztatów - psychoterapeuta od uzależnień. Pracujemy tak cztery dni w tygodniu, włącznie z weekendami, a i tak chętnych jest tylu, że brakuje terminów.
Raz zaczęli żartować, dyskutować i jeden młody głośno rzucił: "To chyba trzeba będzie kupić jakieś seicento albo małego fiata - tak do tysiąca, żeby nie było dużej straty, jak będziemy wracać z imprezy". No i co teraz? Śmiać się czy płakać? Przy takiej mentalności nawet najsurowsze prawo nie pomoże.
Poza tym brakuje przepisów wykonawczych. Nikt nie wie, jak miałoby to finalnie wyglądać.
No i mamy tu drugą sytuację przewidzianą w tej nowelizacji: konfiskatę pojazdu osobom mającym we krwi powyżej promila alkoholu, które spowodowały wypadek. I tu się podpisuję obiema rękami.
Natomiast za sam fakt kierowania? Zbyt dużo niejasności. A co z pojazdem leasingowanym? Co ze służbowym? Co z kierowcami tirów lub autobusów? Kto i jak ma określać wartość tych pojazdów?
Zgodnie z ustawą, jeśli prowadzony przez sprawcę pojazd nie był jego własnością, a on sam "wykonywał czynności zawodowe lub służbowe polegające na prowadzeniu pojazdu na rzecz pracodawcy", sąd orzeka nawiązkę w wysokości co najmniej 5 tys. zł na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej. A jeśli konfiskata jest niemożliwa, bo pojazd został sprzedany lub zniszczony, albo nie jest wyłączną własnością kierowcy, sąd orzeknie przepadek równowartości pojazdu sprzed wypadku. Na podstawie polisy ubezpieczeniowej na rok, w którym popełniono przestępstwo, a w razie braku polisy – średnią wartość rynkową pojazdu.
No pewnie, że sąd mógłby uśredniać wartości pojazdu, stosować nawiązki itd. Ale obawiam się, że największą karę ponieśliby bliscy. Bo np. samochód służy całej rodzinie: żeby dzieci zawieźć do szkoły, do lekarza, na zajęcia sportowe. A w przypadku kary finansowej też trzeba by znaleźć pieniądze – kosztem czegoś. Więc kogo tak naprawdę dotknęłaby ta kara? Tylko kierującego? Czy osoby Bogu ducha winne również by ucierpiały?
Dlatego ja bym się skłaniał do tego, żeby egzekwować i tak już surowe prawo - w ostatnich latach mocno zaostrzone w stosunku do nietrzeźwych kierujących (i tych po narkotykach).
Zatrzymanie prawa jazdy: kiedyś było od roku do lat 10, teraz jest od trzech lat do 15. Mówimy o kierowaniu mając powyżej 0,25 mg lub pół promila alkoholu we krwi, co uznaje się za przestępstwo, a nie za wykroczenie.
Minimalna kara od 5 tys. zł. Z nawiązką orzekaną przez sąd aż do 60 tys. zł na rzecz różnych stowarzyszeń, fundacji pomocy ofiarom wypadków drogowych itd.
To nie są niskie kary.
I to nie działa na wyobraźnię kursantów i kierowców w ogóle?
Nie, bo większość osób nie ma pojęcia o obowiązującym prawie!
Zazwyczaj na szkoleniu mówię: "Uważacie, że dzień, w którym zostaliście zatrzymani, jest jednym z najgorszych w waszym życiu, a kary, które dostaliście, są surowe i krzywdzące? Pokażę państwu, że wasze kary to pikuś w stosunku do tych, które mogliście otrzymać albo nawet powinniście otrzymać".
I wtedy idzie szmer zdziwienia po sali – "O czym on gada?". I dopiero jak tłumaczę, jaka jest maksymalna odpowiedzialność karna i co im mogło grozić, a do tego dorzucam przykłady wypadków tragicznych w skutkach, to po zajęciach wychodzą z głową w kolanach.
Bo to są niewyobrażalne dramaty, których się nie da odwrócić.
Jak mantrę przypominam wypadek z ostatniego Bożego Narodzenia. Tuż przed Wigilią małżeństwo 40-latków pojechało na święta z dwójką dzieci: 7-letnim synkiem i 12-letnią córeczką. Do Międzyzdrojów. Młody człowiek po narkotykach rozjechał ich na chodniku. Zabił rodziców i synka. 12-letnia dziewczynka w ułamku sekundy została sierotą.
I pytam: co temu dziecku powiedzieć? Że system zawiódł? Że państwo zawiodło?
Przecież nie ma dnia, żeby w jakimś miejscu w Polsce nie przytrafił się podobny dramat!
Kilka lat temu w Kamieniu Pomorskim w Nowy Rok młody człowiek wracający z imprezy sylwestrowej zabił sześć osób z dwóch ośmioosobowych rodzin. Zostało tylko po jednym dziecku z każdej: dziewczynka i chłopiec.
Albo kilka lat temu w wakacje, koło Łodzi. Cała wieś wie: bodajże od 10 lat facet nie ma prawa jazdy. Bo zabrali mu za jazdę po pijanemu. Ale jeździ od budowy do budowy. Któregoś dnia skończył pracę, wypili litrową flaszeczkę i po cztery piwa na głowę. Rozstali się wszyscy, pojechali. Niedaleko ma przecież, tylko kilkaset metrów do domu.
Tymczasem jego 9-letnia córeczka zaprzyjaźniła się z 10-latką, która była u dziadków na wakacjach w tej wsi. Jeździły rowerkami, usiadły sobie przy krawężniku, sierpień, końcówka wakacji. A ten mężczyzna wracający z budowy stracił panowanie nad samochodem i wjechał w te dwie dziewczynki.
Zabił tę przyjaciółkę na miejscu, a córka w ciężkim stanie. Co zrobił dzielny tatuś? Uciekł do lasu. Samochód zostawił, córką się nie interesował, może nawet nie wiedział, że to córka.
Tym bardziej, że w zeszłym roku zabili 212 osób, a 1506 ranili.
No właśnie, przecież to jest boeing 737, którym latamy na wakacje! Ci nietrzeźwi powodują taką katastrofę lotniczą na polskich drogach co roku.
Trzeba coś z tym zrobić. Ale nie można też tworzyć prawa, którego nie da się egzekwować i które stanie się pośmiewiskiem.
Dlatego powtarzam: mamy już bardzo surowe kary zapisane w kodeksie karnym.
Tylko co jest kluczowe i przynosi skutek? Nieuchronność tej kary. Żeby ona była tu i teraz.
Jak dziecko coś przeskrobie, np. nie przygotuje się do szkoły, bo poszło gdzieś z kolegami, to dajemy mu szlaban na telefon, komputer, wyjście z przyjaciółmi. Od razu - na dzień, dwa czy tydzień. I ta kara przynosi efekt.
Ale jeśli powiem: "Masz ten szlaban od pierwszego lipca" albo "Dostaniesz szlaban w przyszłym roku, jeszcze nie wiem, kiedy ani na jak długo" - to będzie skuteczne?
Więc może tu jest pies pogrzebany.
Chodzi o to, że pijani kierowcy dostają karę pozbawienia wolności w zawieszeniu?
Owszem. A pozostałe kary w minimalnym wymiarze. Pytam moich kursantów, jaką otrzymali karę:
"Czy ktoś dostał pozbawienie wolności?" - na kilka tysięcy osób, które przeszkoliłem, tylko jeden młody człowiek się przyznał, że dostał osiem miesięcy, a drugi sześć miesięcy.
"Czy ktoś miał zatrzymane prawo jazdy na 15 lat?" - nikt. "Na dziesięć lat?" - nikt.
"Weźmy kary finansowe. Czy ktoś musiał wyprzedać majątek, żeby zapłacić zgodnie z wyrokiem?" - nikt.
Sądy orzekają zbyt łagodne kary. A ci zatrzymani za kierowanie w stanie nietrzeźwości, czyli powyżej 0,5 promila jeszcze czują się pokrzywdzeni! A przecież to jest przestępstwo penalizowane kodeksem karnym.
Więc tłumaczę kursantom: "Gdyby ktoś was okradł, oszukał, dokonał rozboju, domagalibyście się słusznie od państwa polskiego szybkiego schwytania sprawcy i surowego osądzenia, zgadza się? To dlaczego za przestępstwo kierowania w stanie nietrzeźwości, kiedy potencjalnie możecie być zabójcą niewinnych ludzi, społeczeństwo i państwo polskie nie ma prawa żądać surowego ukarania?".
Ale niestety, my - ogólniej nawet, narody słowiańskie - nie pijemy lekkich alkoholi, np. wina do obiadu jak Francuzi, Hiszpanie czy Włosi lub piwa do golonki jak Niemcy i Austriacy. My jak pijemy, to zwykle alkohol twardy albo ten niskoprocentowy, ale w dużych ilościach. My byśmy się nie uratowali nawet w tych podniesionych widełkach w krajach południowych, gdzie dopuszczalne jest pół promila alkoholu we krwi.
To alarmujące. Stan bezpieczeństwa na drogach się poprawia, statystyki po raz pierwszy od lat notują liczbę ofiar poniżej 2 tys. Czyli spada liczba wypadków, ofiar i rannych. Ale liczba ujawnionych nietrzeźwych kierowców rośnie!
I to nie tylko młodych, ale i tych starszych, którzy - wydaje się - powinni mieć więcej rozumu. Niestety, po alkoholu ośrodkowy układ nerwowy przestaje działać prawidłowo i zniekształca nasze postrzeganie rzeczywistości. I tragedia gotowa.
Czy z pana perspektywy możemy mówić o jakimś profilu pijanego kierowcy? Czy to równie dobrze może być przedszkolanka, ksiądz lub lekarz?
Na kursach mam wszystkich. Księży, sportowców, kwiaciarkę, przedszkolankę, murarza, tokarza, a nawet byłych policjantów.
Nie widzę tu żadnych ograniczeń ani prawidłowości. Dotyczy to wszystkich bez względu na płeć, wiek i pozycję społeczną. Procenty każdemu odbierają rozum.
Rozmawiała Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski