W zeszłym roku pijani kierowcy zabili 212 osób, a 1506 ranili (zdjęcie ilustracyjne)© East News

Procenty odbierają kierowcom rozum bardzo demokratycznie

Anna Śmigulec
17 marca 2024

Na kursach mam wszystkich. Księży, sportowców, kwiaciarkę, przedszkolankę, murarza, tokarza, a nawet byłych policjantów. Wszystkim zabrali prawo jazdy za prowadzenie po pijanemu - mówi WP Krzysztof Burdak, specjalista ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego w Małopolskim Ośrodku Ruchu Drogowego.

Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski: 14 marca weszły w życie przepisy mówiące o tym, że policja może zarekwirować samochód kierowcy, który ma we krwi ponad półtora promila alkoholu. Czy ta nowelizacja prawa coś zmieni?

Podinsp. Krzysztof Burdak, emerytowany naczelnik krakowskiej policji drogowej, egzaminator i specjalista ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego w Małopolskim Ośrodku Ruchu Drogowego: Chciałbym, żeby zmieniła, bo w Polsce mamy ogromny problem z pijanymi kierowcami. W zeszłym roku policja zatrzymała ich blisko 100 tys. A rok do roku tych osób przybywa, to jest niekończąca się opowieść.

Prowadzę szkolenia reedukacyjne dla kierowców, którym odebrano prawo jazdy po alkoholu lub narkotykach. Ja mam zajęcia z bezpieczeństwa ruchu drogowego, a pozostałą część dwudniowych warsztatów - psychoterapeuta od uzależnień. Pracujemy tak cztery dni w tygodniu, włącznie z weekendami, a i tak chętnych jest tylu, że brakuje terminów.

Raz zaczęli żartować, dyskutować i jeden młody głośno rzucił: "To chyba trzeba będzie kupić jakieś seicento albo małego fiata - tak do tysiąca, żeby nie było dużej straty, jak będziemy wracać z imprezy". No i co teraz? Śmiać się czy płakać? Przy takiej mentalności nawet najsurowsze prawo nie pomoże.

Poza tym brakuje przepisów wykonawczych. Nikt nie wie, jak miałoby to finalnie wyglądać.

Natomiast za sam fakt kierowania? Zbyt dużo niejasności. A co z pojazdem leasingowanym? Co ze służbowym? Co z kierowcami tirów lub autobusów? Kto i jak ma określać wartość tych pojazdów?

Krzysztof Burdak: Mamy już bardzo surowe kary zapisane w kodeksie karnym. Tylko co jest kluczowe i przynosi skutek? Nieuchronność tej kary
Krzysztof Burdak: Mamy już bardzo surowe kary zapisane w kodeksie karnym. Tylko co jest kluczowe i przynosi skutek? Nieuchronność tej kary© WP | Anna Śmigulec

Zgodnie z ustawą, jeśli prowadzony przez sprawcę pojazd nie był jego własnością, a on sam "wykonywał czynności zawodowe lub służbowe polegające na prowadzeniu pojazdu na rzecz pracodawcy", sąd orzeka nawiązkę w wysokości co najmniej 5 tys. zł na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej. A jeśli konfiskata jest niemożliwa, bo pojazd został sprzedany lub zniszczony, albo nie jest wyłączną własnością kierowcy, sąd orzeknie przepadek równowartości pojazdu sprzed wypadku. Na podstawie polisy ubezpieczeniowej na rok, w którym popełniono przestępstwo, a w razie braku polisy – średnią wartość rynkową pojazdu.

No pewnie, że sąd mógłby uśredniać wartości pojazdu, stosować nawiązki itd. Ale obawiam się, że największą karę ponieśliby bliscy. Bo np. samochód służy całej rodzinie: żeby dzieci zawieźć do szkoły, do lekarza, na zajęcia sportowe. A w przypadku kary finansowej też trzeba by znaleźć pieniądze – kosztem czegoś. Więc kogo tak naprawdę dotknęłaby ta kara? Tylko kierującego? Czy osoby Bogu ducha winne również by ucierpiały?

Dlatego ja bym się skłaniał do tego, żeby egzekwować i tak już surowe prawo - w ostatnich latach mocno zaostrzone w stosunku do nietrzeźwych kierujących (i tych po narkotykach).

Zatrzymanie prawa jazdy: kiedyś było od roku do lat 10, teraz jest od trzech lat do 15. Mówimy o kierowaniu mając powyżej 0,25 mg lub pół promila alkoholu we krwi, co uznaje się za przestępstwo, a nie za wykroczenie.

Minimalna kara od 5 tys. zł. Z nawiązką orzekaną przez sąd aż do 60 tys. zł na rzecz różnych stowarzyszeń, fundacji pomocy ofiarom wypadków drogowych itd.

To nie są niskie kary.

I to nie działa na wyobraźnię kursantów i kierowców w ogóle?

Nie, bo większość osób nie ma pojęcia o obowiązującym prawie!

Zazwyczaj na szkoleniu mówię: "Uważacie, że dzień, w którym zostaliście zatrzymani, jest jednym z najgorszych w waszym życiu, a kary, które dostaliście, są surowe i krzywdzące? Pokażę państwu, że wasze kary to pikuś w stosunku do tych, które mogliście otrzymać albo nawet powinniście otrzymać".

I wtedy idzie szmer zdziwienia po sali – "O czym on gada?". I dopiero jak tłumaczę, jaka jest maksymalna odpowiedzialność karna i co im mogło grozić, a do tego dorzucam przykłady wypadków tragicznych w skutkach, to po zajęciach wychodzą z głową w kolanach.

Bo to są niewyobrażalne dramaty, których się nie da odwrócić.

Jak mantrę przypominam wypadek z ostatniego Bożego Narodzenia. Tuż przed Wigilią małżeństwo 40-latków pojechało na święta z dwójką dzieci: 7-letnim synkiem i 12-letnią córeczką. Do Międzyzdrojów. Młody człowiek po narkotykach rozjechał ich na chodniku. Zabił rodziców i synka. 12-letnia dziewczynka w ułamku sekundy została sierotą.

I pytam: co temu dziecku powiedzieć? Że system zawiódł? Że państwo zawiodło?

Przecież nie ma dnia, żeby w jakimś miejscu w Polsce nie przytrafił się podobny dramat!

Kilka lat temu w Kamieniu Pomorskim w Nowy Rok młody człowiek wracający z imprezy sylwestrowej zabił sześć osób z dwóch ośmioosobowych rodzin. Zostało tylko po jednym dziecku z każdej: dziewczynka i chłopiec.

Albo kilka lat temu w wakacje, koło Łodzi. Cała wieś wie: bodajże od 10 lat facet nie ma prawa jazdy. Bo zabrali mu za jazdę po pijanemu. Ale jeździ od budowy do budowy. Któregoś dnia skończył pracę, wypili litrową flaszeczkę i po cztery piwa na głowę. Rozstali się wszyscy, pojechali. Niedaleko ma przecież, tylko kilkaset metrów do domu.

Tymczasem jego 9-letnia córeczka zaprzyjaźniła się z 10-latką, która była u dziadków na wakacjach w tej wsi. Jeździły rowerkami, usiadły sobie przy krawężniku, sierpień, końcówka wakacji. A ten mężczyzna wracający z budowy stracił panowanie nad samochodem i wjechał w te dwie dziewczynki.

Zabił tę przyjaciółkę na miejscu, a córka w ciężkim stanie. Co zrobił dzielny tatuś? Uciekł do lasu. Samochód zostawił, córką się nie interesował, może nawet nie wiedział, że to córka.

Tym bardziej, że w zeszłym roku zabili 212 osób, a 1506 ranili.

No właśnie, przecież to jest boeing 737, którym latamy na wakacje! Ci nietrzeźwi powodują taką katastrofę lotniczą na polskich drogach co roku.

Trzeba coś z tym zrobić. Ale nie można też tworzyć prawa, którego nie da się egzekwować i które stanie się pośmiewiskiem.

Dlatego powtarzam: mamy już bardzo surowe kary zapisane w kodeksie karnym.

Tylko co jest kluczowe i przynosi skutek? Nieuchronność tej kary. Żeby ona była tu i teraz.

Jak dziecko coś przeskrobie, np. nie przygotuje się do szkoły, bo poszło gdzieś z kolegami, to dajemy mu szlaban na telefon, komputer, wyjście z przyjaciółmi. Od razu - na dzień, dwa czy tydzień. I ta kara przynosi efekt.

Ale jeśli powiem: "Masz ten szlaban od pierwszego lipca" albo "Dostaniesz szlaban w przyszłym roku, jeszcze nie wiem, kiedy ani na jak długo" - to będzie skuteczne?

Więc może tu jest pies pogrzebany.

Chodzi o to, że pijani kierowcy dostają karę pozbawienia wolności w zawieszeniu?

Owszem. A pozostałe kary w minimalnym wymiarze. Pytam moich kursantów, jaką otrzymali karę:

"Czy ktoś dostał pozbawienie wolności?" - na kilka tysięcy osób, które przeszkoliłem, tylko jeden młody człowiek się przyznał, że dostał osiem miesięcy, a drugi sześć miesięcy.

"Czy ktoś miał zatrzymane prawo jazdy na 15 lat?" - nikt. "Na dziesięć lat?" - nikt.

"Weźmy kary finansowe. Czy ktoś musiał wyprzedać majątek, żeby zapłacić zgodnie z wyrokiem?" - nikt.

Sądy orzekają zbyt łagodne kary. A ci zatrzymani za kierowanie w stanie nietrzeźwości, czyli powyżej 0,5 promila jeszcze czują się pokrzywdzeni! A przecież to jest przestępstwo penalizowane kodeksem karnym.

Więc tłumaczę kursantom: "Gdyby ktoś was okradł, oszukał, dokonał rozboju, domagalibyście się słusznie od państwa polskiego szybkiego schwytania sprawcy i surowego osądzenia, zgadza się? To dlaczego za przestępstwo kierowania w stanie nietrzeźwości, kiedy potencjalnie możecie być zabójcą niewinnych ludzi, społeczeństwo i państwo polskie nie ma prawa żądać surowego ukarania?".

Ale niestety, my - ogólniej nawet, narody słowiańskie - nie pijemy lekkich alkoholi, np. wina do obiadu jak Francuzi, Hiszpanie czy Włosi lub piwa do golonki jak Niemcy i Austriacy. My jak pijemy, to zwykle alkohol twardy albo ten niskoprocentowy, ale w dużych ilościach. My byśmy się nie uratowali nawet w tych podniesionych widełkach w krajach południowych, gdzie dopuszczalne jest pół promila alkoholu we krwi.

To alarmujące. Stan bezpieczeństwa na drogach się poprawia, statystyki po raz pierwszy od lat notują liczbę ofiar poniżej 2 tys. Czyli spada liczba wypadków, ofiar i rannych. Ale liczba ujawnionych nietrzeźwych kierowców rośnie!

I to nie tylko młodych, ale i tych starszych, którzy - wydaje się - powinni mieć więcej rozumu. Niestety, po alkoholu ośrodkowy układ nerwowy przestaje działać prawidłowo i zniekształca nasze postrzeganie rzeczywistości. I tragedia gotowa.

Czy z pana perspektywy możemy mówić o jakimś profilu pijanego kierowcy? Czy to równie dobrze może być przedszkolanka, ksiądz lub lekarz?

Na kursach mam wszystkich. Księży, sportowców, kwiaciarkę, przedszkolankę, murarza, tokarza, a nawet byłych policjantów.

Nie widzę tu żadnych ograniczeń ani prawidłowości. Dotyczy to wszystkich bez względu na płeć, wiek i pozycję społeczną. Procenty każdemu odbierają rozum.

Rozmawiała Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (1457)