Próba zamachu na dowódcę armii izraelskiej
Palestyńska milicja próbowała zabić w niedzielę wieczorem dowódcę armii izraelskiej, gen. Szaula Mofaza. Na drodze przejazdu konwoju samochodowego - w którym był Mofaz - odpalono dwa ładunki wybuchowe. Do zamachu doszło w pobliżu osiedla żydowskiego Bet Hagai, na południe od Hebronu - poinformowała izraelska telewizja publiczna.
Zamachowcy odpalili zdalnie dwa ładunki, gdy szosą przejeżdżał pierwszy samochód z konwoju Mofaza. Gen. Mofaz wycofał się pod osłoną ochrony do pobliskiej bazy wojskowej Adoraim.
Władze Autonomii Palestyńskiej obciążają Mofaza odpowiedzialnością za śmierć pięciorga palestyńskich dzieci zabitych w czwartek w Strefie Gazy. Mofaz z bazy Adoraim został przewieziony helikopterem do Tel Awiwu.
Samochodem, obok którego eksplodowały ładunki wybuchowe, jechało kilku wyższych oficerów armii izraelskiej; żaden z nich nie został ranny.
Sytuacja na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy jest bardzo napięta. Wojsko izraelskie, w obawie przed krwawym odwetem za jego ostatnie ataki, w niedzielę reagowało ogniem na palestyńskie demonstracje.
W pobliżu Grobu Racheli, izraelskiej enklawy u wrót Betlejem, od kul izraelskich został śmiertelnie ranny 13-letni palestyński chłopiec, Kifaj Bej. Dziecko zmarło po przewiezieniu do szpitala we Wschodniej Jerozolimie.
Początkowo izraelski rzecznik wojskowy mówił, że izraelscy żołnierze otworzyli ogień do manifestantów, ponieważ uczestnicy strzelali w ich kierunku. Inna wersja głosiła, że mały Palestyńczyk chciał rzucić w kierunku żołnierzy butelkę z płynem zapalającym. Nieco później izraelski rzecznik przyznał, ze nikt z tłumu palestyńskich demonstrantów nie atakował żołnierzy izraelskich.
Wojsko izraelskie weszło w niedzielę na dwa kilometry w głąb autonomicznego terytorium Strefy Gazy - poinformował oficer palestyńskiej służby bezpieczeństwa. (mag)