Prezydent Bronisław Komorowski nadal poluje? Kancelaria Prezydenta dementuje
Prezydent Bronisław Komorowski nie zrezygnował z łowiectwa - ustalił tygodnik "Do Rzeczy". Mimo zapowiedzi, że zrezygnuje ze swojego hobby, nadal poluje w lasach na Mazowszu. - To political fiction. Trudno, żeby Kancelaria Prezydenta komentowała fantazje redaktora Gmyza - mówi w rozmowie z WP Joanna Trzaska-Wieczorek, Dyrektor Biura Prasowego w Kancelarii Prezydenta RP.
05.01.2015 | aktual.: 05.01.2015 19:32
Bronisław Komorowski podczas ostatniej kampanii prezydenckiej obiecywał, że zrezygnuje z polowań. Wspominał, że dostał nawet od dzieci i wnuków aparat fotograficzny wraz z prośbą, aby przestał polować.
Okazuje się jednak, że prezydent wrócił do swojego hobby. Jako pierwszy zasugerował to Włodzimierz Cimoszewicz. - Namawiałem prezydenta Komorowskiego, by - tak jak ja - przestał polować. Cóż, nawet nie będę mówił z jakim skutkiem - stwierdził.
Dlatego tygodnik "Do Rzeczy" przeprowadził śledztwo, z którego wynika, że prezydent nadal bierze udział w polowaniach. Organizuje je dla Komorowskiego firma Biuro Polowań Niwa Jerzy Golbiak. Właściciel firmy jednak zaprzecza.
- Ludzie robią z igły widły. Jeśli to ma być dowcip, to nieciekawy - skomentował sprawę Golbiak. - To political fiction. Trudno, żeby Kancelaria Prezydenta komentowała fantazje redaktora Gmyza - mówi WP Joanna Trzaska-Wieczorek, Dyrektor Biura Prasowego w Kancelarii Prezydenta RP.
Co innego z kolei mówią mieszkańcy miejscowości Krzesk - Królowa Niwa w województwie mazowieckim. Bronisław Komorowski przyjeżdżał tam już, zanim został prezydentem.
- Wiele razy widzieliśmy tu helikopter z biało-czerwoną szachownicą. Wkrótce potem słyszeliśmy z lasu odgłosy polowania - opowiada mieszkaniec miejscowości.
Ochrona prezydencka podczas wypraw prezydenta jest podobno bardzo dyskretna. - Zapowiedzią wizyty prezydenta jest zazwyczaj sygnał, jaki z Biura Ochrony Rządu otrzymują pobliskie szpitale - o zabezpieczenie na czas wizyty dwóch jednostek krwi grupy, jaką ma właśnie głowa państwa - napisał Cezary Gmyz, który jest autorem artykułu w "Do Rzeczy".