PublicystykaPrezydent Andrzej Duda – postać tragiczna polskiej polityki

Prezydent Andrzej Duda – postać tragiczna polskiej polityki

Są politycy stworzeni do wielkich czynów. Są – to największa grupa - przeciętniacy i wyrobnicy. Ich zadaniem jest podnoszenie rąk w rytm partyjnych wytycznych. Są wreszcie i tacy, którym z góry przypisano rolę tragiczną. Do tej kategorii zalicza się Andrzej Duda. Prezydent.

Prezydent Andrzej Duda – postać tragiczna polskiej polityki
Źródło zdjęć: © East News | Zbyszek Kaczmarek/REPORTER
Paweł Wiejas

Kupiłem sobie samochód. Piękny i zrywny. Nowy model. Po kilku miesiącach autko się rozkraczyło i odtąd, co rusz lądowało w warsztacie. Mechanik marudził: "Panie, kto kupuje nowy model. Poczekać trzeba, aż dopracują". Klnąc przesiadłem się do starej fury. Szybka nie była, ale pewna.

Bo samochód trzeba dotrzeć

Podobnie jest z politykami. Warto stawiać na sprawdzonych. Tony Blair i Justin Trudeau mieli po 44 lata, gdy stanęli na czele rządów – pierwszy Zjednoczonego Królestwa, drugi Kanady. Wcześniej przez kilka lat kierowali swoimi partiami. Przy nich Donald Tusk był dziadkiem. Obejmując tekę premiera polskiego rządu miał 50 lat, ale też za sobą kilka lat kierowania PO.

Polityków, którzy doszli na szczyt, bez wyjątku będzie łączyło jedno – najpierw pokazali, że: są niekwestionowanymi liderami, mają wizję i wiedzą jak narzucać swoją wolę.

Krótko: udowodnili, że są dopracowani, dotarci, pewni.

W 2015 roku Andrzej Duda miał 43 lata. To na niego – w przeszłości szeregowego posła i europosła, pracownika kancelarii śp.prezydenta Lecha Kaczyńskiego – postawił w wyścigu prezydenckim szef PiS Jarosław Kaczyński. Wielu wyborców zadawało sobie pytanie: "Duda, a to jest ktoś?". Tymczasem kandydat wyrwał spod świateł i jako pierwszy wpadł na metę z napisem: Pałac Prezydencki. W Polsce wyżej w polityce zajechać się nie da. A dokonał tego człowiek nie z pierwszego, ani nie drugiego nawet, szeregu swojej partii.

Przyznaję, sam byłem pod ogromnym wrażeniem młodego, elokwentnego prezydenta. Postanowiłem: nie kręcę nosem, nie marudzę. Choć na niego nie głosowałem, to będzie mój prezydent.

Kiedy prezydent mijał się z prawdą?

Minęło czasu mało wiele. Przyszedł wrzesień i okazało się, że prezydenta trzeba serwisować i to już w miesiąc po objęciu urzędu. Mechanikiem okazał się równocześnie nabywca auta – Jarosław Kaczyński. Warsztat urządził sobie w domku na Żoliborzu i tam nocami uzupełniał niedobór "partyjnego oleju". To było pierwsze światełko ostrzegawcze.

Krótko potem prezydent Andrzej Duda zapalił w mojej głowie już czerwona lampkę. Ułaskawił skazanego nieprawomocnym wyrokiem Mariusza Kamińskiego. Tłumaczył, a powieka mu nie zadrżała: "Postanowiłem w swoisty sposób uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy". A jeszcze kilka lat wcześniej (tu również o drżeniu mowy nie było) argumentował: "Ułaskawia się osoby uznane przez sądy za winne. Akt łaski nie zmienia wyroku sądu i nie podważa winy skazanego". Kiedy Andrzej Duda mijał się z prawdą? Niestety, wielu prawników i konstytucjonalistów uważa, że zrobił to już jako prezydent RP.

Wątpliwości wokół postępowania prezydenta Dudy z czasem nie ubywało, a przybywało. Choćby wtedy gdy nie zaprzysiągł legalnie wybranych sędziów, a zaprzysiągł sędziów-dublerów Trybunału Konstytucyjnego. To przykład odległy. Najnowszy – co prezydent firmuje swoim urzędem – to usunięcie I prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf przed konstytucyjnym upływem jej kadencji.

Na wszystkie decyzje prezydenta wpływa ma Jarosław Kaczyński, pępowiny z którym Andrzej Duda nie potrafi przeciąć. Choć był upokarzany (żal było patrzeć jak podczas uroczystości prezes nie dostrzega głowy państwa, a jego bratanica traktuje głowę państwa jak powietrze) to trwa i wykonuje wolę PiS.

Podskoczyć, ale nie za bardzo

Czy Andrzej Duda nie próbuje wybić się na niepodległość? Są takie momenty, jak wtedy gdy zawetował tzw. ustawę degradacyjną i pierwsze ustawy o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Koniec końców, zawsze działo się tak, że wracał karnie do szeregu i podpisywał to, co PiS chciał.

Równocześnie Andrzej Duda zrobił wiele, aby odciąć się i zniechęcić do siebie tych, którzy na niego nie głosowali, ale wiązali mimo to nadzieję z jego prezydenturą. Słowa o "ojczyźnie dojnej" czy tym, że "Andrzej Duda nie jest prezydentem wszystkich Polaków, bo nie został przez wszystkich Polaków wybrany" zapadły w pamięć.

Pierwsze brzmią dziś nawet śmiesznie, bo to "dobra zmiana" okazała się mistrzostwem w dojeniu spółek skarbu państwa. Drugie dają do myślenia, czyim właściwie prezydentem jest Andrzej Duda? Można je sobie postawić szczególnie po wczorajszym głosowaniu, gdy Senat głosami PiS odrzucił prezydenckie referendum konsultacyjne w sprawie zmian w Konstytucji.

To była jedna z nielicznych ale istotnych inicjatyw prezydenta, o której można było powiedzieć, że jest jego, i tylko jego. Pomysł zmian w Konstytucji Andrzej Duda ogłosił w zeszłym roku. Kompletnie zaskoczył PiS. Jeśli jednak w partii myślano, że prezydent znajdzie sposób i potem wycofa się z referendalnego pomysłu, to tak się nie stało. Pytania referendalne prezydent Duda ogłosił w zeszył piątek. Podał też datę, w której według niego referendum powinno się odbyć – 10-11 listopada 2018 roku. Pytania od razu trafiły do Senatu, który zatwierdza referendum. Dyskusja odbyła się w środę. PiS zdecydował, że referendum nie będzie. Stanisław Karczewski starał się utrzymać pozory, że jest to podyktowane troską o prezydenta – rzekomo w referendum uczestniczyłaby niewystarczająca liczba uprawnionych do głosowania, więc odmowa jest kołem ratunkowym dla Andrzeja Dudy.

W wystąpieniach senatorów PiS padały wielkie słowa o oddaniu dla głowy państwa. W rzeczywistości wyszło na to, że partia tak mocno z tej miłości przytuliła Andrzeja Dudę, że udusiła i jego, i jego inicjatywę.

I choćby marszałek Stanisław Karczewski nie wiem jak się gimnastykował, to przecież tylko dzięki temu, że jego koledzy wstrzymali się od głosu, wniosek Andrzeja Dudy przepadł. A on sam został upokorzony przez partię, najbardziej od momentu objęcia urzędu. Niektórzy uważają, że w ten sposób PiS uratował prezydenta. Ja uważam, że rzucając "koło ratunkowe" trafił go w głowę i ogłuszył.

Są granice cierpliwości

Co może zrobić prezydent? Nic. Musi się podnieść, otrzepać i iść dalej z PiS. Ot, czasem postraszy, że coś zawetuje, ale spokojnie i tak to podpisze. To pewne jak podnoszone co rusz podatki. Gdzieś w głowie prezydenta – w końcu prawnika – musi kołatać się myśl: "A co jeśli Jarosław Kaczyński kiedyś przegra, jeśli okaże się, że będę współodpowiedzialny za zarzucane mi przez opozycję łamanie Konstytucji?". Tylko władza PiS, najlepiej "do końca świata I jeden dzień dłużej", jest gwarantem prezydenckiego spokoju. Musi ją wspierać, a odrywać się od pilnowania żyrandola i wychylać z Pałacu może tylko wtedy, gdy jest partii potrzebny.

A jeśli czasem Andrzej Duda spróbuje jeszcze - mimo upupienia jego referendum w sprawie Konstytucji - samodzielnych inicjatyw?

Cóż, serwis z Żoliborza – choć z przerwami - nadal działa. Choć kiedyś nawet mechanikowi może się znudzić naprawa niesprawdzonego modelu. Nia tak dawno jeden ciągnął i szarpał na stanowisku niższym niż Andrzej Duda, ale już został sprzedany. Sentymentów nie było.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)