Prezes IPN: zadajmy sobie pytanie, ile jesteśmy w stanie poświęcić, by bronić Ukrainy?
Pytanie o możliwość "nowej Jałty" w związku z obecnymi działaniami Rosji wobec Ukrainy zadajmy nie tylko naszym sojusznikom, ale także samym sobie - podkreślił prezes IPN Łukasz Kamiński. To pytanie, ile jesteśmy w stanie poświęcić, by bronić Ukrainy - dodał.
Prezes IPN w wywiadzie dla PAP zwrócił uwagę, że dla większości mieszkańców Europy 8 maja br. będzie radosnym świętem wolności; dla Polaków jednak, mimo końca ludobójczej niemieckiej okupacji, koniec wojny oznacza także instalację komunistycznej dyktatury. Szef IPN zaznaczył też, że obchody 70-lecia zakończenia II wojny światowej będą przebiegać w cieniu wojny na Ukrainie.
PAP: Dokładnie 70 lat temu, 4 lutego 1945 r. w Jałcie na Krymie, rozpoczęła się konferencja Wielkiej Trójki - przywódców USA, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego, którzy decydowali o powojennych losach świata. Co oznaczały dla Polski jej postanowienia?
Łukasz Kamiński: Podjęto najważniejsze decyzje odnośnie powojennych dziejów Polski. Przede wszystkim jej postanowienia uznały żądania Stalina odnośnie wschodniej granicy Polski. W ten sposób straciliśmy blisko połowę przedwojennego terytorium. W zamian padły ogólne deklaracje o "znaczącym przyroście terytorialnym na północy i zachodzie".
Ustalono też mechanizm powołania nowych polskich władz, które miały cieszyć się uznaniem wszystkich aliantów. Ale w tej sprawie także zaakceptowano pomysł Stalina. Podstawą dla utworzenia Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej miały stać się uzurpatorskie władze powołane przez Moskwę, a nie legalne władze polskie.
Jedynym pozytywnym postanowieniem konferencji jałtańskiej była obietnica przeprowadzenia przez nowe władze "wolnych i nieskrępowanych" wyborów. Niestety akurat ten punkt nie został zrealizowany.
PAP: Polska bez swojej winy przegrała sprawę w Jałcie, ale czy alianci, zgadzając się na postanowienia konferencji, mieli inne wyjście?
Ł.K.: Niewątpliwie Stalin miał w Jałcie przewagę. Wynikała ona z faktu, że wojska sowieckie prowadziły właśnie zwycięską ofensywę, zajmując już duże obszary Niemiec. Tymczasem sytuacja na froncie zachodnim przedstawiała się znacznie gorzej. Nie oznacza to jednak, że Winston Churchill i Franklin D. Roosevelt nie mieli żadnych argumentów.
Ważnym problemem był powojenny los Niemiec, a Stalinowi zależało w tym czasie na utrzymaniu dobrych relacji z aliantami w okresie powojennym. Była więc przestrzeń do twardszych negocjacji w kwestii przyszłości nie tylko Polski, ale całej naszej części Europy. Problem polegał na tym, że zachodni przywódcy nie tylko nie zdecydowali się podjąć twardszych negocjacji, ale także w wielu sprawach nie prezentowali spójnego stanowiska. Roosevelt w prywatnej rozmowie ze Stalinem wręcz zdystansował się od Churchilla, który bardziej stanowczo bronił sprawy polskiej.
Można się zastanawiać, co udałoby się osiągnąć, gdyby Roosevelt jednoznacznie stanął po stronie Churchilla. Najważniejsze jednak, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania mogły dopilnować realizacji nawet tych ułomnych postanowień, które zapadły na konferencji jałtańskiej.
Tymczasem praktycznie zignorowano aresztowanie i proces szesnastu przywódców Polski Podziemnej, którzy wyrazili gotowość udziału w rozmowach na temat powołania Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Nie naciskano także na szerszy udział w tym rządzie przedstawicieli emigracji. Potem nie uczyniono praktycznie nic, by wyegzekwować zapowiedziane wolne wybory.
PAP: Do tej pory w Polsce na wspomnienie konferencji Wielkiej Trójki mówi się się o "zdradzie jałtańskiej".
Ł.K.: Polacy mieli prawo czuć się zdradzeni w wielu kontekstach. Przede wszystkim kluczowe decyzje dotyczące losu Polski podjęto bez naszego, choćby pośredniego udziału.
Złamane zostały ustalenia sojusznicze oraz Karta Atlantycka, podpisana przez wszystkich członków koalicji antyhitlerowskiej. Przewidywała ona m.in., że w wyniku wojny nie dojdzie do zmian terytorialnych wbrew woli poszczególnych narodów.
Niezwykle bolesne było zestawienie skali ofiar poniesionych przez Polskę i wysiłku wojennego Polaków z losem, jaki Rzeczpospolitej przewidziano w Jałcie. Stąd niezwykle ostry protest polskiego rządu, w którym pojawiły się słowa o "nowym rozbiorze Polski, tym razem dokonanym przez sojuszników Polski".
PAP: Być może ustalenia jałtańskie były nieuniknione, bo Stalinowi trzeba było "zapłacić" w jakiś sposób za walkę w Europie?
Ł.K.: Stalinowi nie trzeba było "płacić" za walkę z Niemcami, toczył ją przecież przede wszystkim w obronie Związku Sowieckiego. Pamiętać też należy o ogromnym wsparciu materialnym dla ZSRS, jakie po 1941 roku płynęło z Wielkiej Brytanii i USA.
PAP: Czy konspiracja polska po Jałcie i jej zbrojne działania miały sens? Spotkałem się z opinią, że ta walka była konieczna, ponieważ dawni żołnierze AK byli represjonowani, a dodatkowo tuż po wojnie liczono na konflikt Zachodu z ZSRS.
Ł.K.: Przypomnieć należy, że zarówno krajowa Rada Ministrów, Rada Jedności Narodowej, jak i ostatni komendant Armii Krajowej protestując przeciwko podjęciu krzywdzących decyzji bez udziału Polski jednocześnie zaakceptowały postanowienia jałtańskie jako punkt wyjścia do dalszych rozmów o przyszłości Rzeczypospolitej. Dlatego też przyjęto sowieckie zaproszenie na rozmowy w marcu 1945 r., które zakończyły się porwaniem szesnastu przywódców Polski Podziemnej. Wydarzenie to pokazało, że nie można liczyć na zmianę sowieckiej polityki wobec Polski Podziemnej.
Część przywódców konspiracji po powstaniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej postanowiła zakończyć walkę w podziemiu i podjąć próbę włączenia się w jawne życie polityczne i społeczne. Motywacje tych, którzy pozostali w podziemiu były wielorakie. W związku z masowymi represjami duże znaczenie miały walki z NKWD i UB podejmowane w samoobronie, liczne były przypadki rozbijania więzień i obozów, co osadzonym ratowało życie.
Oddziały partyzanckie dawały również schronienie "spalonym" konspiratorom. We wrześniu 1945 roku powstało Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, największa struktura powojennej konspiracji. Za główny cel jego twórcy stawiali walkę z komunistyczną propagandą i dopilnowanie przeprowadzenia wolnych wyborów. O tym także warto pamiętać - liczono, że po wyborach sytuacja się zmieni, komuniści zostaną odsunięci od władzy i będzie można zakończyć walkę. Wspomniane przekonanie o nieuchronnym wybuchu kolejnego konfliktu także wzmacniało przekonanie o celowości dalszej walki.
Sens ogromnego poświecenia i ofiary, jaką złożyli żołnierze powojennego podziemia nie zamyka się tylko w wymienionych argumentach, które przemawiały za kontynuowaniem walki. Warto pamiętać o słowach Henryka Elzenberga, który napisał, że "sens walki powinien być mierzony nie jej szansami na zwycięstwo, lecz wartościami, w obronie których walka została podjęta".
PAP: W jaki sposób Polacy, publiczne instytucje, powinni obchodzić 70-lecie zakończenia II wojny światowej? Na co szczególną uwagę zwróci Instytut Pamięci Narodowej?
Ł.K.: Ta rocznica ma dwa podstawowe wymiary. Pierwszy związany jest z polskim bilansem tej wojny, na który składają się między innymi skala poniesionych ofiar, straty materialne, zmiana granic, struktury społecznej i narodowościowej kraju. Powinniśmy sobie wciąż na nowo uświadamiać, w jak wielkim stopniu II wojna światowa ukształtowała Polskę i świat, w którym żyjemy.
Drugi wymiar związany jest z odmiennością polskiej percepcji wydarzeń z 1945 r. Dla większości mieszkańców Europy 8 maja będzie radosnym świętem wolności. Polacy, pamiętając o zakończeniu wojny i ludobójczej okupacji, pamiętać będą także o nowym zniewoleniu - instalacji komunistycznej dyktatury. Symbolem polskiego roku 1945, obok wyzwolenia KL Auschwitz-Birkenau i zdobycia Berlina, są także wspomniane już Jałta i porwanie szesnastu przywódców Polski Podziemnej, a także tzw. Obława Augustowska. O tych wydarzeniach powinniśmy przypominać światu, jeśli chcemy być zrozumiani. Ukazanie tej polskiej specyfiki jest celem działań Instytutu Pamięci Narodowej, które planujemy podejmować w tym roku.
PAP: Czy układ jałtański w jakieś swojej nowej formie może odżyć? Czy Zachód, mimo sojuszniczych zobowiązań wobec Polski, może nie chcieć "drażnić" Rosji i ulec jej, poświęcając dziś Ukrainę, a jutro Polskę?
Ł.K.:70. rocznica zakończenia II wojny światowej przebiegać będzie w cieniu wojny na Ukrainie. Nie unikniemy porównań do wydarzeń z 1945 r. i ówczesnego losu naszej części Europy. Pytanie o możliwość "nowej Jałty" powinniśmy zadawać nie tylko naszym sojusznikom, ale także samym sobie. W istocie jest to pytanie o to, ile jesteśmy w stanie poświęcić, by bronić interesów Ukrainy. Czy nie okaże się, że pomimo wszystkich deklaracji jakie padły, ważniejszy jest dla nas spokój i choćby przejściowa stabilizacja oraz wzrost gospodarczy, niż integralność terytorialna naszego sąsiada?
Ł.K.: Odmienność pamięci historycznych jest rzeczą naturalną. Mimo tych różnic możliwy jest dialog, rozliczenie trudnej przeszłości, a w konsekwencji pojednanie między narodami. Problemem jest to, że współczesne państwo rosyjskie nie jest zainteresowane prowadzeniem takiego dialogu. Co gorsza, od kilku lat trwa proces rehabilitacji polityki Związku Sowieckiego, w tym usprawiedliwianie paktu Ribbentrop-Mołotow i ożywiane są w różnych kontekstach historycznych kalki stalinowskiej propagandy.