W USA liczba rozgłośni transmitujących program wyłącznie w formacie cyfrowym wzrosła w ciągu czterech lat osiemdziesięciokrotnie - czytamy w miesięczniku Press
Według sondażu Arbitron New Media/Edison Media Research, w lipcu br. transmisji radiowej wysłuchało za pośrednictwem sieci 57 mln Amerykanów, a 56% posiadaczy komputerów przynajmniej raz w tygodniu ściąga z Internetu pliki dźwiękowe w formie ciągłej (stream). Oznacza to, że w stosunku do lipca ub. r., liczba słuchaczy internetowych rozgłośni wzrosła o 26 mln, czyli o blisko połowę.
Tymczasem, jak wynika z kolejnego sondażu, opublikowanego na łamach magazynu Broadcasting and Cable, z 351 stacji internetowych działających na 100 najważniejszych amerykańskich rynkach radiowych zaledwie 60% podaje informacje lokalne, a tylko połowa zawiadamia o imprezach. Pod dostatkiem jest natomiast w sieci zdjęć didżejów. Publikuje je 75% rozgłośni. Jednak tylko 36% słuchaczy chce je oglądać. 58% wolałoby widzieć nazwę kapeli i tytuł piosenki, której właśnie słuchają, ale serwis taki oferuje tylko 32% stacji. Najważniejsze jednak, zdaniem Grega Verdino, dyrektora Działu Badań Internetowych Arbitronu, jest zapewnienie przez rozgłośnię ciągłej transmisji programu.
Tylko najbogatsze stacje mogą pozwolić sobie na zainwestowanie w Internet naprawdę dużych pieniędzy.
Radio zaspokaja specyficzne potrzeby. Dla słuchaczy najważniejsze jest, żeby ktoś mówił właśnie do nich, potrzebują psychicznego kontaktu z prowadzącym program - uważa Jack Cal z popularnej nowojorskiej stacji jazzowej WBGO. (jd)