Presja Kremla doprowadziła do śmierci kosmonauty. "Zabiliście mnie, dranie!"
Naciski z Kremla były zbyt duże. Władimir Komarow wiedział, że zostaje wysłany na pewną śmierć. "Zabiliście mnie, dranie!" - miał wykrzyczeć w ostatnich słowach kosmonauta. Nie mógł odmówić wykonania zadania, w innym przypadku w kosmos zostałby wysłany jego przyjaciel - Jurij Gagarin. Pierwszy człowiek w kosmosie robił wszystko, by zatrzymać start misji, a po tragedii nigdy nie pogodził się ze stratą przyjaciela.
06.06.2023 11:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Sześć lat po tym, jak Jurij Gagarin został pierwszym człowiekiem w kosmosie, rywalizacja między Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi o dominację w kosmosie nie ustawała. Mocarstwa cały czas walczyły o to, kto jako pierwszy wyląduje na Księżycu. Opóźnienie misji Sojuz 1 nie wchodziło w grę, presja polityczna z Kremla była tak duża, że nie zakładano nawet, że statek kosmiczny Sojuz 7K-OK nie zostanie wystrzelony zgodnie z harmonogramem. W momencie startu będący w maszynie Władimir Komarow miał świadomość, że jego los jest przesądzony. Wiedział o tym również Jurij Gagarin, który do ostatniej chwili robił wszystko, aby uratować przyjaciela.
Misja Sojuz 1 miała być jednym z przygotowań do programu lądowania na Księżycu. Dzień później miało dojść do startu Sojuza 2 z trzyosobową załogą. Statki miały zostać połączone, a dwóch kosmonautów miało przejść z Sojuza 2 do Sojuza 1, w planach był również spacer kosmiczny. Od początku było wiadomo, że można się spodziewać wielkich problemów, tym bardziej, że trzy poprzednie bezzałogowe loty modułów Sojuz 7K-OK zakończyły porażkami. Mimo to dowództwo programu Sojuz uznało przygotowania za dostatecznie udane, aby następny lot był lotem załogowym.
Do zadania wyznaczono Władimira Michajłowicza Komarowa. Był doświadczonym pilotem, to właśnie on w październiku 1964 r. dowodził Woschodem 1, pierwszym w historii lotem kosmicznym z więcej niż jednym członkiem załogi na pokładzie. Kiedy został wybrany do roli pilota Sojuza 1, został pierwszym radzieckim kosmonautą, który miał po raz drugi polecieć w kosmos.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kilka miesięcy przed startem Komarow starł się z innymi inżynierami. Testy wykazały, że właz modułu Sojuza jest zbyt mały, aby umożliwić bezpieczne wyjście kosmonaucie. Obawy wyrażał również Jurij Gagarin, który napisał list w imieniu załogi do Leonida Breżniewa. Kosmonauci przydzieleni do misji byli coraz bardziej zaniepokojeni brakiem reakcji na obawy dotyczące projektu i jakości produkcji statku kosmicznego. W 1967 r. oficjalnie ogłoszono, że dowódcą Sojuza 1 będzie Komarow, a zapasowym kosmonautą Gagarin.
Komarow i Gagarin wiedzieli, że misja jest śmiertelnie niebezpieczna. W trakcie inspekcji odkryto 203 poważne problemy. Nawet jedna usterka mogła doprowadzić do tragedii. W tym przypadku większą niespodzianką byłoby, gdyby mimo tylu niedoróbek misja zakończyła się sukcesem. O przełożeniu startu nie było mowy. Leonid Breżniew przekonywał, że misja będzie radzieckim triumfem w 50. rocznicę rewolucji komunistycznej. Przywódca Związku Radzieckiego dał jasno do zrozumienia, że chce, żeby tak się stało.
Nie wiadomo, czy dziesięciostronicowy list Gagarina dotarł do Breżniewa. Wiadomo, że kosmonauta przekazał list swojemu przyjacielowi z KGB Wenjaminowi Rusajewowi. Każdy, kto widział tę korespondencję z Rusajewem włącznie, został zdegradowany lub zwolniony. Miesiąc przed startem Komarow zdał sobie sprawę, że przełożenie startu nie jest w ogóle brane pod uwagę. - Nie wrócę z tego lotu - powiedział Rusajewowi. Zdegradowany agent KGB zasugerował odmówienie wzięcia udziału w misji. - Jeśli nie wykonam tego lotu, zamiast mnie wyślą pilota zapasowego. To jest Jura (Jurij Gagarin - przyp. red.). Wtedy on umrze zamiast mnie. Musimy się nim zająć - powiedział Komarow, po czym wybuchnął płaczem.
Komarow nie chciał śmierci Gagarina, z kolei Gagarin próbował wszystkiego, aby uratować przyjaciela. W dniu startu misji 23 kwietnia 1967 r. Gagarin pojawił się w miejscu startu i zażądał, aby ubrano go w skafander kosmiczny. W ten sposób chciał się dostać do statku kosmicznego i tym samym oszczędzić kolegę. Ta sztuka mu się nie udała, pierwszy człowiek w kosmosie został powstrzymany, a Sojuz 1 opuścił Ziemię z Komarowem w roli jedynego pilota.
Awarie zaczęły się już po starcie, gdy Sojuz zaczął krążyć wokół Ziemi. Jeden z paneli baterii słonecznych nie otworzył się prawidłowo. Statek otrzymywał tylko połowę niezbędnej mocy. Przestało działać chłodzenie, przez co niektóre części maszyny zaczęły się przegrzewać. Komarow próbował rotować kapsułą, aby otworzyć zablokowany panel. W czasie piątego okrążenia zablokowany został system stabilizacji, przez co statek zaczął koziołkować.
Komarow przeszedł na sterowanie ręczne, dzięki czemu chciał przejąć kontrolę nad statkiem. Silniki do uregulowania ustawienia również przestały działać, jako że zostały umieszczone zbyt blisko czujników nawigacyjnych. Przez to obiektywy nie odróżniały gwiazd od przypadkowych odbić światła. Komarow użył Księżyca jako swojego punktu odniesienia. Po trzynastym okrążeniu Ziemi Komarow poinformował, że cały czas są problemy z rotacją, ale większość problemów została rozwiązana.
Na krótko. W trakcie czternastego okrążenia doszło do ponownej awarii systemu stabilizacji. W tym czasie na wyrzutni Bajkonur przygotowana do wystrzelenia była już rakieta Sojuz 2. Komarow poprosił o odłożenie startu tej maszyny. Tak się stało, ale nie ze względu na prośby borykającego się z gigantycznymi problemami kosmonauty, a z fatalnymi warunkami pogodowymi nad Bajkonurem. W kapsule Komarowa przestała działać klimatyzacja, a w czasie szesnastego okrążenia utracił całkowitą kontrolę nad statkiem. Po raz kolejny udało mu się opanować problemy, a zapłon silników nastąpił przy osiemnastym okrążeniu.
Automatyczne zejście z orbity nie powiodło się i Komarow musiał manewrować ręcznie z Księżycem jako punktem obserwacyjnym, aby do lądowania doszło na terytorium Związku Radzieckiego. Powtórna próba zejścia z orbity zakończyła się sukcesem i statek miał wylądować 24 kwietnia 1967 r. w południowej części ZSRR lub w Kazachstanie. Kiedy członkowie centrum dowodzenia odetchnęli z ulgą, doszło do kolejnej awarii. Nie otworzył się główny spadochron, a jedynie niewielki spadochron hamujący, co było kolejnym poważnym błędem konstrukcyjnym. Komarow spróbował otworzyć spadochron zapasowy, ale znalazł się za spadochronem hamującym i nie został otwarty.
Lądownik był już w atmosferze, a Komarow wiedział, że to ostatnie chwile jego życia. W tym czasie musiał ze względu na awarię sprzętu hamującego musiał znieść przeciążenia sięgające 8g. Mimo tak wielkich problemów kosmonauta, sterując ręcznie, znakomicie wykonał manewry. Niestety i tak był na straconej pozycji. Rozmowy Komarowa ze stacją zostały przechwycone przez Amerykanów. Będący na stanowisku kierowania premier Aleksiej Kosygin pocieszał Komarowa, że już stał się radzieckim bohaterem. "Zabiliście mnie, k... Zabiliście mnie, dranie!" - miał wykrzyczeć kosmonauta. Niedługo później Sojuz 1 uderzył w step w pobliżu Orenburga z prędkością 50 m/s. Pożar do reszty strawił wrak lądownika.
Przyczyną katastrofy lądownika było zbyt silne upakowanie spadochronu w kontenerze i zbyt duża różnica ciśnień wewnątrz i na zewnątrz lądownika. Późniejsze badania Sojuza 2 wykazały, że zastosowano tam identyczne rozwiązania, zatem w przypadku startu tego statku doszłoby do śmieci kolejnych trzech astronautów.
Szczątki Władimira Komarowa stały się zwęgloną nieregularną bryłą o średnicy 30 cm i długości 80 cm. Pogrzeb kosmonauty miał charakter państwowy z udziałem najwyższych władz ZSRR i w obecności tłumów. Jego prochy zostały wmurowane w mury Kremla. Władze nie przyznały się do serii błędów przy projektowaniu, budowie i przygotowaniu statku.
Jurij Gagarin ostro skrytykował urzędników, którzy dopuścili do startu maszyny. Trzy tygodnie po tragicznej śmierci Komarowa ponownie spotkał się Rusajewem, odwiedził byłego agenta KGB w jego rodzinnym mieszkaniu, ale w obawie przed podsłuchami rozmowa toczyła się na klatkach schodowych bloku. W 1967 r. Gagarin bardzo różnił się od młodzieńca, który zaledwie sześć lat wcześniej został pierwszym człowiekiem w kosmosie. Śmierć przyjaciela nałożyła na jego barki ogromny ciężar winy. - Muszę osobiście zobaczyć głównego człowieka (Breżniewa - przyp. red.). Jakoś dotrę do niego i jeśli kiedykolwiek dowiem się, że wiedział o sytuacji i nadal pozwolił, aby się to wszystko wydarzyło, to wiem dokładnie, co zamierzam zrobić - miał powiedzieć. Według niepotwierdzonych plotek doszło do spotkania Gagarina z Breżniewem, w trakcie którego kosmonauta miał rzucić szklanką z drinkiem w twarz przywódcy Związku Radzieckiego. Zdarzenie nigdy nie zostało i już zapewne nie zostanie udowodnione.
Gagarin żył z piętnem śmierci przyjaciela niespełna rok. Sam zginął w katastrofie lotniczej 27 marca 1968 r. Niespełna 16 miesięcy później Amerykanie jako pierwsi stanęli na Księżycu. Nazwisko Władimira Komarowa znalazło się na tablicy pamiątkowej pozostawionej na Księżycu podczas misji Apollo 15 w 1971 r. Obok pozostawiono niewielką aluminiową rzeźbę Poległego Astronauty, mającą na celu upamiętnienie wszystkich astronautów i kosmonautów, którzy ponieśli śmierci w wyścigu o eksplorację kosmosu.