Premier "strzelił" szefa ochrony w głowę za jazdę na sygnałach. Były współpracownik zdradza kulisy
Były premier Marek Belka nie pozwalał swoim kierowcom - a także kierowcom swoich ministrów - szarżować na drogach. Jego były współpracownik przytacza dwie anegdoty.
Ostatnio przynajmniej raz w miesiącu pojawiaja sie informacje o kolejnej rozbitej limuzynie. Ostatnim "pechowcem" był kierowca wiceszefa MON Bartosza Kownackiego, który doprowadził do kolizji w Warszawie. W rządzie raczej nie widzą problemu. Minister Rafalska stwierdziła na antenie TVN24, że jeździ "tak szybko, jak to tylko możliwe".
Tymczasem za czasów premiera Marka Belki byłoby to nie do pomyślenia - zdradza Jerzy Ciszewski, jego były współpracownik. Swoje wspomnienia opisał na Facebooku.
"Lata temu, pracowałem w gabinecie Premiera Belki; z rzadka jechałem z nim gdzieś służbowym autem wraz z dwoma oficerami BOR z przodu - kierowcą i szefem jego osobistej ochrony. Oczywiście, pancerną beemą. Pamiętam sytuację (wtedy towarzyszyłem Premierowi w Warszawie udając się na jakieś spotkanie) gdy jego auto wjechało w jakiś mały korek przed pasami dla pieszych. Oficerowie odpalili bomby - niebieskie światła i syreny. Prof. Belka czytał akurat Przekrój. Gdy się zorientował, że włączone są sygnały, zwinął tygodnik w rurkę i strzelił ze dwa razy (lekko) w tył głowy szefa swojej ochrony, nakazując mu natychmiast wyłączyć dyskotekę" - czytamy.
Oberwało się również Ryszardowi Kalszowi. "Lekko spóźniony wpadł minister Kalisz. Premier Belka przeszył go wzrokiem bazyliszka i wysyczał mniej więcej tak - ... życzliwi donieśli mi że Pan minister jechał od siebie z ministerstwa do KPRM na niebieskich światłach. Stanowczo zakazuję takich praktyk !!!! Minister Ryszard Kalisz zbladł i usiadł skonfundowany w fotelu; wbił wzrok w blat stołu. Świadkiem tego była cała Rada Ministrów ..." - wspomina Ciszewski.