Premier kraju NATO: Mogę walczyć z korupcją - ale nie z wtrącaniem się Moskwy
Kirył Petkow, urzędujący jeszcze premier Bułgarii opowiedział o kulisach swojej walki z toczącą kraj korupcją. - Nie rozumieliśmy, że korupcja i rosyjskie wpływy w Bułgarii, to to samo - powiedział dziennikowi "The Times"
27.07.2022 10:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Krótka kadencja Petkowa na stanowisku premiera przerwana została pod koniec czerwca kiedy stracił on większość w bułgarskim parlamencie. Szef rządu w Sofii przegrał wtedy głosowanie o wotum nieufności. Chwile triumfu święcił wtedy były premier kraju Bojko Borisow, który był inicjatorem wniosku. Sam z resztą stracił władze na skutek masowych protestów w 2020. Politykowi zostały postawione także zarzuty korupcyjne.
Zobacz także
Petkow pozostaje jednak na stanowisku do czasu utworzenia nowego gabinetu lub przeprowadzenia wyborów jesienią. Bułgarski premier twierdzi, że to właśnie walka z korupcją i próba uniezależnienia kraju od Rosji doprowadziły do upadku jego gabinetu. - Ograniczaliśmy korupcję lokalnie, ale okazało się, że mamy większego wroga: Rosyjskie wpływy - stwierdził Petkow.
Petkow chciał uniezależnić kraj od Rosji
Polityk zdecydował się na poszukanie alternatywnych źródeł energii i zwrócił się ku Azerbejdżanowi, z którym podpisał umowę na surowiec w kwietniu tego roku. - Azerski gaz kosztował trzy razy mniej niż gaz Gazpromu, ale poprzedni rząd jakoś z niego zrezygnował. Mówili, że nie ma rurociągu, ale okazuje się, że mamy istniejące połączenie, które jest wystarczające. Ktoś zawarł umowę, żeby zapłacić trzy razy więcej - powiedział. - Trzeba być wyjątkowo głupim - albo skorumpowanym - żeby to zrobić - dodał.
Zobacz także
Petkow opowiedział "The Times" także o kulisach wydalenia 70 rosyjskich dyplomatów z Sofii. - Jestem dość pewien, że niektóre z 70 osób, które odesłaliśmy, aktywnie rozmawiały z posłami w parlamencie i dawały dziennikarzom artykuły gotowe do publikacji - powiedział. - Podejrzewano, że rosyjski ambasador odgrywał aktywną rolę, zabierając polityków na wakacje do Grecji. To było kompletne wtrącanie się - stwierdził.