Prawo Lisa-Kuźniara. Marcin Makowski: skandaliczne komentarze do wypadku Andrzeja Dudy nie są dziełem przypadku
Fala przerażających komentarzy po wypadku limuzyny z Andrzejem Dudą, zarówno ze strony internautów, znanych dziennikarzy oraz polityków, nie pozostawia wątpliwości. Mamy do czynienia z kolejną odsłoną wojny ideologicznej, która niedługo może się zamienić w wojnę domową. Albo przestaniemy popadać ze skrajności w skrajność, albo przegramy Polskę - pisze Marcin Makowski dla Wirtualnej Polski.
05.03.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na przełomie średniowiecza i renesansu do słownika ekonomicznego trafiło prawo Kopernika-Greshama. W dużym skrócie głosiło, że zły pieniądz wypiera dobry, a ten, który pozostaje na rynku i nie jest gromadzony ze względu na realną wartość, ulega inflacji. W Polsce od ponad dekady mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem, dotyczącym życia społecznego. Hejt wypiera dialog, emocje zastępują argumenty, polaryzacja poglądów - umiarkowanie. Obok anonimowych internautów, w awangardzie tego ruchu przodują coraz częściej politycy i dziennikarze. O tym, jak działa współczesne prawo Lisa-Kuźniara dowiedzieliśmy się dobitnie po wypadku samochodu prezydenta Dudy. Obawiam się, że jako społeczeństwo, zabrnęliśmy już tak daleko, że pęknięcia ideowego nie da się załatać. Nienawiść została usprawiedliwiona autorytetem, a my zdziczeliśmy, jak plemiona walczące o ogień.
"Jaka szkoda, że nie było tej brzozy", "Niestety nic mu się nie stało", "Życzę mu śmierci w męczarniach", "Byłam gotowa całą emeryturę przeznaczyć na wieniec", "Pierwsze ostrzeżenie, drugiego nie będzie", "Lechu na Wawelu już się cieszył, a tu dupa zimna", "Szkoda, że nie przednia strzeliła", itd., etc. Tak wyglądała przytłaczająca większość komentarzy na oficjalnym profilu facebookowym Komitetu Obrony Demokracji po piątkowej informacji o wypadku limuzyny prezydenta Andrzeja Dudy. Wszystkie wpisy pod imieniem i nazwiskiem, przy zdjęciach niektórych osób "przypinki" z logo KOD. Żadnej próby tonowania emocji, temperowania języka, apelu, że być może w obliczu zagrożenia życia prezydenta RP - jaki by nie był - warto ugryźć się w język. Zamiast tego życzenia śmierci i kpina.
Ten sam rechot, który słyszałem przed pałacem prezydenckim w 2010 roku, kiedy grupki zblazowanej młodzieży skandowały po śmierci Lecha Kaczyńskiego: "Jeszcze jeden, jeszcze jeden!". Analogiczny ton wypowiedzi dominuje na forach portali internetowych. Zero reakcji administracji, inaczej niż w przypadku blokowania komentarzy pod tekstami o imigrantach. Co ciekawe, sam KOD odciął się od opinii na swojej stronie, ale nie dlatego, że są one skandaliczne, ale jak mówi jeden z regionalnych liderów: "dają paliwo szczujni".
Nic nas nie nauczyło piętno Smoleńska
Podobna znieczulica przestaje dziwić, jeśli uświadomimy sobie, skąd bierze źródło. Coraz liczniejsi internauci nie boją się dopisać nazwiska do hejtu, ponieważ uzyskują potwierdzenie własnej frustracji u osób publicznych, które od wielu lat konsekwentnie zrzucają maski dziennikarzy i polityków, zamieniając je na szaty agitatorów. "Dzięki Bogu nic się nie stało. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby samochód uderzył w brzozę" - pisze Tomasz Lis. "Przepraszam za autostradę :(" - komentuje Sławomir Nowak. "Dobrze, że nic się nie stało. Ale śledztwa się boję. Moja obecność na A4 w tej chwili jest przypadkowa" - dodaje Beata Tadla. "No to mamy kolejny wątek dla komisji smoleńskiej #OponaDudy" - ironizuje Jarosław Kuźniar. Jednym słowem powtórka z "jaki prezydent, taki zamach". Nic nas nie nauczyło piętno Smoleńska. Śmierć to dzisiaj żart, kolejny mem, post na Facebooku albo Twitterze z głupim hashtagiem albo emotikoną. I to wszystko w kraju, który od 2003 roku przeszedł wypadek rządowego helikoptera MI-8 z
premierem na pokładzie, katastrofę CASY w wyniku której śmierć poniosło 20 wysokich rangą oficerów wojsk powietrznych oraz bezprecedensową tragedię TU-154.
Oczywiście, winy o których mówię, nie są jedynie domeną środowisk liberalnych i lewicowych. Pamiętam podobne niewybredne komentarze po tragedii z udziałem Bronisława Geremka. Przerażające teksty po śmierci Władysława Bartoszewskiego. Nigdy jednak nie wychodziły one poza szambo internetowych forów. Prawicowi politycy i publicyści nie mówili tym samym głosem w mediach, nienawiść przynajmniej starano się piętnować. Dzisiaj dla wielu dziennikarzy nie ma wielkiego znaczenia, jak ogromna dysproporcja panowała między tamtymi zachowaniami prawicy, a "Kaczką po smoleńsku", "Zimnym Lechem", krzyżem z puszek i jawną kpiną z wypadku prezydenta. Dlatego właśnie wybuch agresji i kpiarski ton ludzi pokroju Tomasza Lisa, którzy mienią się być niezależnymi dziennikarzami, nie dziwi. Jak może, skoro Jarosław Kuźniar, twarz kampanii "Hejt Stop", sam od lat pod każdym pretekstem dolewa oliwy do politycznego ognia.
Przez lata rządziła nami w mediach i polityce grupa cyników, którzy nagle pozbawieni wpływów, zdolni są jedynie do pożałowania godnych uszczypliwości. Jakby roztrzaskany samochód i śmierć kolejnego prezydenta była czymś lekkim, groteskowym. Na Facebooku błyskawiczną popularność zdobyło wydarzenie "Miesięcznica nieudanego zamachu na prezydenta Andrzeja Dudę". Dopisują się do niej wielkomiejscy intelektualiści, ludzie z "Krytyki Politycznej", KOD, młodzieżówka PO, literaci i poeci. Wszyscy ci "z gorszego sortu". Dumni z niewinnego żarciku okołosmoleńskiego. Czy czują się lepsi, gdy eksplozję opony w opancerzonej limuzynie na środku autostrady z miejsca bagatelizują, jak gdyby chodziło o awarię szyberdachu? "Jeszcze nigdy jedna pęknięta guma nie wywołała tyle zamieszania" - piszą.
Między kpiną a zamachem
Mając na uwadze atmosferę, która panuje dzisiaj w Polsce, nie dziwi mnie, że część środowisk prawicowych od razu uderzyła w podniosłe tony. Język i egzaltacja może irytować, ale teoria o zamachu w każdym przypadku zagrożenia życia głowy państwa jest pierwszą hipotezą, którą należy jednoznacznie wykluczyć. W normalnych warunkach bowiem, opona, która powinna być dodatkowo wzmocniona, nie może ani zawieść, ani zmienić trasy poruszającego się samochodu. A jednak do takiego incydentu doszło i tylko opanowanie kierowcy oraz otwarty teren sprawiły, że nie mówimy dzisiaj o tragedii, którą trudno sobie nawet wyobrazić. Gdyby podobna rzecz stała się w limuzynie Baracka Obamy, cała Ameryka zostałaby postawiona na nogi, a każdy dziennikarz, który w takich okolicznościach zacząłby kpić z losów prezydenta, wyjęty poza nawias swojego zawodu.
Ale nie w Polsce, która coraz bardziej dziczeje, i coraz mniej możemy na to poradzić. Zła publicystyka wypiera dobrą - to dewiza panującego powszechnie prawa Lisa-Kuźniara. Jeśli każdy z nas jakimś ponadludzkim wysiłkiem nie zmusi się do odrobiny powściągliwości, grozi nam wojna domowa. Dlatego dzisiaj interesem narodowym jest działanie na przekór prawicowej przesadzie i lewicowo-liberalnej kpinie z wartości. Mając na myśli wojnę, nie mówię o metaforze wewnętrznego sporu, tylko realnym konflikcie, podgrzewanym przez dobrze opłacanych i sytych cyników. Zresztą, jak zadeklarował prezydent Wałęsa w wywiadzie do "Die Welt", jeśli sytuacja się pogorszy, on w razie czego stanie na czele swoich hufców. Na prawicy liderów też nie zabraknie. Jedni ruszą do ataku za Boga i Naród, drudzy za Trybunał Konstytucyjny i Solidarność z Lechem. Finał tej bitwy może być tylko jeden, wszyscy przegrają Polskę. Czy to nas jeszcze rusza?
Marcin Makowski dla Wirtualnej Polski