Trwa ładowanie...
07-03-2012 13:00

Prawdziwa stawka w "grze o Syrię"

Prawdziwą stawką w "grze o Syrię" nie jest żadne ze szczytnych haseł i celów wypisanych na sztandarach rewolucji, takich jak demokracja, swobody obywatelskie czy prawa człowieka, lecz geopolityczny prymat w regionie oraz wynikające z tego korzyści strategiczne, polityczne i ekonomiczne - pisze Jerzy T. Leszczyński dla Wirtualnej Polski.

Prawdziwa stawka w "grze o Syrię"Źródło: AFP, fot: Bulent Kilic
d34ig4m
d34ig4m

Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, sytuacja w Syrii rozwija się niemal modelowo, jakby żywcem wyjęto ją z podręczników dotyczących najbardziej optymalnego przebiegu rewolucji i antysystemowych rewolt. Antyrządowe demonstracje i rozruchy, krwawo tłumione przez syryjskie siły bezpieczeństwa, przeradzają się od kilku tygodni w regularne starcia, zwiastujące nowy etap rebelii przeciwko reżimowi - zbrojne powstanie powszechne. Dokładnie ten sam schemat przerabialiśmy rok temu w Libii, gdzie rewolta, która ostatecznie zmiotła czterdziestoletnie rządy groteskowego Muammara Kadafiego, także zaczynała się w gruncie rzeczy niewinnie, od manifestacji w Bengazi i Tobruku. Rozruchy te przerodziły się później - wskutek bezwzględności i brutalności aparatu bezpieczeństwa - w regularną wojnę domową.

Sytuacja w Libii jest jednak o tyle specyficzna, że jej społeczeństwo wciąż mocno osadzone jest w tradycyjnym arabskim systemie klanowo-plemiennym i konfrontacja opierała się w dużej mierze na podziale wzdłuż linii plemiennych. W Syrii układ klanowy ma już dużo mniejsze znaczenie, ważniejsze są tu jednak podziały wyznaniowe i to one - pokrywając się dodatkowo z podziałami politycznymi - wyznaczają dziś zasadnicze linie frontu wojny domowej w tym kraju.

Pole rywalizacji mocarstw

Taka kolej rzeczy - od rozruchów do zbrojnej rewolty - wydaje się jak najbardziej naturalna, zwłaszcza wobec brutalności reżimu, wywodzącego się i opierającego swą siłę na mniejszości wyznaniowej (Alawici), i aż dziw bierze, że Syryjczycy już kilka miesięcy temu nie sięgnęli po broń na szerszą skalę. To, że stało się to dopiero po roku od wybuchu protestów, zawdzięczać jednak należy nie tyle spolegliwości samych Syryjczyków, ile - jak się wydaje - określonym działaniom podejmowanym przez kraje regionu i mocarstwa globalne. Syria stała się bowiem polem geopolitycznej rywalizacji między potęgami światowymi (USA i Europą z jednej strony, a Rosją i Chinami z drugiej) oraz regionalnymi aktorami, aspirującymi do roli mocarstw (Turcja, Arabia Saudyjska, Iran).

Ten skomplikowany układ wzajemnie sprzecznych, wykluczających się wręcz interesów oraz celów sprawił jednak równocześnie, że sytuacja w Syrii - w tym zwłaszcza losy samej antyreżimowej rewolty i "demokratycznej" opozycji - stały się zakładnikami globalnej strategicznej rozgrywki z udziałem wielu graczy. Stawką w tej grze nie jest niestety żadne ze szczytnych haseł i celów, wypisanych na sztandarach rewolucji - nie jest nią demokracja, nie są nią swobody obywatelskie ani nawet prawa człowieka. Prawdziwą stawką w tej "grze o Syrię" - i dotyczy to zarówno graczy regionalnych, jak i ponadregionalnych - jest geopolityczny prymat w regionie oraz wynikające z tego korzyści strategiczne, polityczne i ekonomiczne.

d34ig4m

Każdy z uczestników tej batalii ma wiele do stracenia w przypadku porażki. Stany Zjednoczone nie mogą dopuścić, aby ich interesy i wpływy na Bliskim Wschodzie - nadszarpnięte jak nigdy wcześniej przez fatalny przebieg i jeszcze gorsze zakończenie wojny w Iraku oraz oziębienie relacji z Izraelem - uległy dalszemu osłabieniu, gównie kosztem Chin, Rosji i Iranu. Moskwa i Pekin z kolei zrobią wszystko, aby - ujmując rzecz subtelnym językiem dyplomacji - nie ułatwiać Waszyngtonowi tego zadania. Dla Chińczyków to także niebywała okazja, aby umocnić własne wpływy w tej części świata i zagwarantować sobie kolejne kontrakty na dostawy węglowodorów na bardzo korzystnych warunkach finansowych. Europejczycy zaś - usiłujący niezbyt skutecznie przemawiać w sprawie Syrii jednym głosem (czytaj: dostosować swoje stanowiska do polityki Paryża i Berlina) - dążą do uspokojenia coraz bardziej wzburzonej sytuacji w "bliskowschodnim kotle", w obawie przed politycznymi i ekonomicznymi skutkami jego coraz bardziej prawdopodobnego
wybuchu.

Najlepszy sojusznik Teheranu

Na poziomie rozgrywki regionalnej, Iran nie może sobie pozwolić na upadek rządów Baszara al-Asada, jedynego prawdziwego i sprawdzonego sojusznika Teheranu w regionie. Upadek obecnego reżimu byłby dla Irańczyków stratą nie do odrobienia, praktycznie przekreślającą ich marzenia o regionalnej hegemonii. Arabia Saudyjska wraz z innymi monarchiami arabskimi znad Zatoki Perskiej jest natomiast żywo zainteresowana właśnie osłabieniem regionalnej pozycji Iranu, poprzez wytrącenie Syrii z jego orbity wpływów.

Turcja z kolei, grając kartą syryjską, chce uzyskać (kosztem Rijadu, Kairu i oczywiście Iranu) dominującą pozycję w świecie muzułmańskim, a zwłaszcza arabskim. Ankara z jednej strony wspiera więc zbrojny wysiłek syryjskiej opozycji, ale z drugiej skutecznie ogranicza wszelkie międzynarodowe inicjatywy mające na celu podjęcie w Syrii zbrojnej interwencji humanitarnej, stając tu w jednym rzędzie z Pekinem, Moskwą i Teheranem. Turcy najwidoczniej uznali już Syrię za swoją strefę wpływów... Jakby tego wszystkiego było mało, w tym garncu miesza też po cichu Izrael, który - o paradoksie! - w istocie stoi w kwestii syryjskiej niemal na tym samym stanowisku, co jego śmiertelny wróg w regionie, Iran. Tel Awiw jak ognia obawia się bowiem niekontrolowanego upadku reżimu al-Asada i perspektywy dostania się w ręce islamistów syryjskich arsenałów broni masowego rażenia (BMR), nie mówiąc już o uzbrojeniu konwencjonalnym.

Obawy Izraelczyków przed umocnieniem się islamskich ekstremistów niejako "przy okazji" syryjskiej rewolty nie są przy tym całkowicie bezpodstawne. Rok krwawych zapasów w Syrii przy biernej postawie świata (a głównie Zachodu) sprawił, że wszelkie prozachodnie, prodemokratyczne frakcje syryjskiej opozycji znacznie straciły na znaczeniu. Górę wzięli radykałowie, głównie islamistycznej proweniencji. Nic dziwnego - wszak głoszą oni od samego początku nieprzejednane i bezkompromisowe hasła, a ich doświadczenie militarne (często zresztą wyniesione z walk z Amerykanami w Iraku lub Afganistanie...) spokojnie może się równać umiejętnościom dezerterów z syryjskiej armii, masowo zasilającym szeregi opozycyjnej Wolnej Armii Syryjskiej.

d34ig4m

Krwawa lekcja z przeszłości

Warto pamiętać w tym kontekście, że obecnie najbardziej zażarte walki trwają w Hims w zachodniej Syrii, gdzie tradycje antyrządowych wystąpień są niezwykle silne. To tu właśnie wybuchła w 1982 roku rewolta Braci Muzułmanów, krwawo stłumiona przez reżim Asadów. W nieodległym od Hims mieście Hama doszło wówczas do prawdziwej masakry sunnitów - wojska rządowe zrównały je z ziemią przy użyciu czołgów, artylerii i lotnictwa; ponoć w ciągu kilku dni zginęło wtedy 20 tys. ludzi.

Perspektywy dalszego rozwoju sytuacji w Syrii nie są optymistyczne. Skomplikowany układ geopolityki międzynarodowej, jaki powstał wokół tego kraju sprawia, że nie ma raczej co liczyć na powtórzenie scenariusza libijskiego i militarnego zaangażowania Zachodu. Nikt z europejskich czy amerykańskich decydentów nie zechce najpewniej umierać za Hims i jego mieszkańców wiedząc, że mógłby w ten sposób narazić na szwank relacje z Moskwą i Pekinem, a może i wręcz doprowadzić do niekontrolowanego nakręcenia się spirali przemocy o skali wykraczającej poza region bliskowschodni. Poza tym - w przeciwieństwie do akcji NATO w Libii - ewentualna operacja w Syrii nie byłaby grą do jednej bramki czy też "strzelaniem do poganiaczy wielbłądów", jak subtelnie ujął to swego czasu jeden z zachodnich sztabowców. Czego by o reżimie al-Asada nie powiedzieć, ma relatywnie nowoczesny potencjał i nie jest aż tak militarnie słaby jak Kadafi. No i można mieć pewność, że irańscy (a być może także rosyjscy i chińscy) przyjaciele nie
zostawiliby Damaszku samym sobie w starciu z Zachodem.

Nie ma ropy, nie ma interwencji

Brak zapału do interwencji w Syrii wynika też zapewne z jeszcze jednego powodu. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało cynicznie, w Syrii - znowuż w przeciwieństwie do Libii - nie ma zbyt bogatych złóż ropy naftowej czy gazu ziemnego. Znaczenie geopolityczne tego kraju nie wynika więc z jego zasobów surowcowych i kwestii ich stabilnej podaży na rynki światowe, ale z faktu samego położenia geograficznego państwa i jego złożonych interakcji regionalnych. A przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie dziś planował okupacji Syrii czy operacji lądowej w tym kraju.

d34ig4m

Interwencją humanitarną nie są też zainteresowani sąsiedzi Syrii, bardziej niż upadku rewolucji i rzezi sunnitów obawiający się fali uchodźców w regionie, dalszego wzrostu siły islamistów i przyszłości syryjskich arsenałów BMR. Podejmowane przez Turcję, Katar czy Arabię Saudyjską inicjatywy w zakresie organizowania, szkolenia i uzbrajania syryjskich formacji opozycyjnych to zaledwie namiastka prawdziwej pomocy. Zresztą, spotykają się one ze skutecznym przeciwdziałaniem ze strony przyjaciół Syrii - Saudyjczycy już musieli wycofać się z czynnego wspierania opozycji syryjskiej, gdyż Iran zaktywizował szyitów mieszkających we wschodnich prowincjach Arabii oraz ożywił wygasłą ostatnio rebelię szyicką w północnym Jemenie, na pograniczu z królestwem Saudów. Rijad zrozumiał, że nie da się walczyć z Teheranem na dwóch frontach i wybrał zabezpieczanie własnego podwórka.

Smutna prawda jest więc taka, że mieszkańcy Hims - i wielu, wielu innych syryjskich miast, na pacyfikację których przyjdzie zapewne czas w najbliższych tygodniach - są zdani niemal wyłącznie na siebie. A Syria ma wszelkie szanse stać się kolejnym państwem w regionie, targanym aktywnością zbrojnej partyzantki i formacji terrorystycznych, zdestabilizowanym wewnętrznie i eksportującym tę niestabilność niemal na cały Bliski Wschód.

Jerzy T. Leszczyński dla Wirtualnej Polski

d34ig4m
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d34ig4m
Więcej tematów