Pożegnanie z wahadłowcem?
NASA uznała, że eksploatacja samolotów kosmicznych dobiegnie końca w 2010 roku. Będą miały wtedy 30 lat, a dla urządzenia technicznego to bardzo długi czas. W czasie lotu kosmicznego działa tak wiele czynników i tak wiele urządzeń może zawieść, że ryzyko jest nie do oszacowania. Wystarczy, że zawiedzie człowiek - powiedział Wirtualnej Polsce Marek Jarosiński, publicysta „Magazynu Astronautycznego” i autor książek o załogowych lotach kosmicznych.
Discovery wystartował pomyślnie, ale NASA właśnie ogłosiła, że znów zawiesza loty wahadłowców, ponieważ od Discovery oderwały się przy starcie duże kawałki osłony termoizolacyjnej. Czy jesteśmy świadkami zmierzchu amerykańskiego programu kosmicznego?
Marek Jarosiński:Z perspektywy czasu wysyłanie w przestrzeń samolotu kosmicznego okazało się przedsięwzięciem droższym niż przewidywano. W latach 70. XX wieku przyjęto założenie, że uda się utworzyć system transportowy nowocześniejszy i tańszy od rakiet jednorazowego użytku. Przewidywano, że gdy samoloty kosmiczne będą odbywać 60 misji rocznie, koszty ich eksploatacji spadną. W tej sytuacji wahadłowiec powinien startować co tydzień. Okazało się jednak, że rocznie udaje się zorganizować od pięciu do siedmiu wypraw, a koszty są tak ogromne, że jednak przekraczają koszt wykorzystania tradycyjnych rakiet nośnych jednorazowego użytku, choć trudno precyzyjnie to obliczyć.
W szacunków NASA wynika także, że loty wahadłowcami stają się coraz bardziej niebezpieczne. Przy starcie Discovery ryzyko niepowodzenia wyniosło 1:100, ale przed tragiczną misją Challengera 1:100.000, a Columbii 1:200...
Marek Jarosiński:Tak naprawdę w znacznej mierze te współczynniki brane są „z sufitu”. W czasie lotu kosmicznego działa tak wiele czynników i tak wiele urządzeń może zawieść, że ryzyko jest nie do oszacowania. Wystarczy, że zawiedzie człowiek. W 1971 roku zginęła załoga radzieckiego statku Sojuz-11, prawdopodobnie wskutek błędu kosmonauty. Gdy z kabiny zaczęło uciekać powietrze, nie pociągnął za dźwignię odcinającą zawór powietrza. Zapomniał, nie zdążył – nie wiadomo, choć też zaczęło się od awarii technicznej. Nie da się w żaden sposób przewidzieć, co może się zepsuć. Najlepszy przykład mieliśmy ostatnio, gdy z powodu uszkodzonego czujnika paliwa wstrzymano lot Discovery. Małe urządzenie, jak można było zobaczyć na zdjęciach z konferencji prasowej, mieszczące się w dłoni, a mogło spowodować poważną awarię.
Czy to tak, jak pisał Stanisław Lem, że jeśli statek kosmiczny zbudowany jest z miliona części i nawet jeśli każda część jest na tyle niezawodna, że ryzyko awarii wynosi 1:1.000.000, to mamy pewność, że coś nam się zepsuje?
Marek Jarosiński:Zawsze należy przyjąć jakieś ryzyko awarii. W każdym skomplikowanym urządzeniu może coś zawieść. Samochody czy samoloty są urządzeniami bardzo niezawodnymi, może nawet bardziej niż promy kosmiczne, a również podlegają awariom.
W czasie startu Discovery kamery zarejestrowały zderzenie ptaka z rakietą nośną. Jednak chyba o wiele bardziej niebezpieczny jest fakt, że z kadłuba po raz kolejny oderwały się płytki termiczne. Gdyby miał powtórzyć się scenariusz z Columbii i gdyby okazało się, że uszkodzone zostało poszycie promu, czy załoga może coś na to poradzić w kosmosie?
Marek Jarosiński:Po tamtej tragedii w przedziale towarowym zamontowano wysięgnik z kamerą, co pozwala na dokładne obejrzenie całej powierzchni wahadłowca, przede wszystkim krawędzi skrzydeł i poszycia dziobu. Jeśli okaże się, że jakieś uszkodzenie powstało i że zagraża ono bezpieczeństwu lotu, astronauci mogą wyjść w przestrzeń i naprawić je. Nawet jeśli wszystko będzie w porządku, zaplanowano wyjście na zewnątrz, po to, by przećwiczyć tę procedurę.
Mówił Pan, że koszty zjadają amerykański program kosmiczny. Co zapełni lukę po wahadłowcach, gdy zostanie zarzucony? Czy to szansa dla rosyjskich Sojuzów
Marek Jarosiński:NASA uznała, że eksploatacja samolotów kosmicznych dobiegnie końca w 2010 roku. Będą miały wtedy 30 lat, a dla urządzenia technicznego to bardzo długi czas. Prezydent Bush w czasie kampanii wyborczej zapowiedział powstanie samolotów kosmicznych nowej generacji, ale niestety – jak na razie nie ma na to pieniędzy. Przedsięwzięcie będzie wymagało olbrzymich nakładów. Nie wydaje mi się, aby w ciągu najbliższych pięciu lat udało się zaprojektować, wyprodukować i dopuścić do użytku nowy wahadłowiec. Prawdopodobnie w 2010 roku nastąpi przerwa w amerykańskich lotach kosmicznych. I teraz pytanie, czy zajmą się tym Rosjanie? Pewnie by mogli, gdyby nie to, że mają spore trudności finansowe. Statki Sojuz co prawda były sukcesywnie modernizowane, ale to przecież już przestarzała konstrukcja. Widział pan kiedykolwiek wnętrze Sojuza?
Tylko na zdjęciach, ale większe wrażenie robiły na mnie fotografie Sojuzów z zewnątrz.
Marek Jarosiński:Ja widziałem wnętrze tego, którym leciał nasz kosmonauta Mirosław Hermaszewski. Sojuz w środku wyglądał jak jakaś prymitywna ciężarówka. Nieskomplikowane urządzenia, prosta konstrukcja – ale jak się nad tym głębiej zastanowić, to może jest to zaleta? Taka konstrukcja ma większą niezawodność. Tylko że Sojuz służył do przewożenia osób, nie ma w nim miejsca na towar.
A co z rosyjskimi Progressami?
Marek Jarosiński:Progress to wersja towarowa Sojuza, ale można nią przewozić tylko niewielkie ładunki służące bieżącemu zaopatrywaniu stacji orbitalnej. Moduły Międzynarodowej Stacji Kosmicznej musiałyby być wynoszone klasycznymi rakietami nośnymi. Mówi się o wspólnym projekcie Rosjan i Europejskiej Agencji Kosmicznej, w ramach którego powstałby nowy statek kosmiczny wynoszony na orbitę rosyjską rakietą nośną Zenit. Na jego pokład weszłoby sześć osób i trzy tony ładunku, a przy tym mógłby on pełnić rolę statku ratunkowego do użycia na wypadek awarii innego statku w kosmosie lub ewakuacji z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Ale także ten projekt będzie wymagał ogromnych nakładów finansowych.
Z Markiem Jarosińskim rozmawiał Mariusz Nowik, Wirtualna Polska.
*Prom Discovery w kosmosie - zobacz zdjęciaProm Discovery w kosmosie - zobacz zdjęcia*