Powrót rosyjskiego imperium

Doktryna Breżniewa tłumaczyła prawo ZSRR do interwencji w demoludach „obroną interesów wspólnoty socjalistycznej”. Demonstrowana teraz światu doktryna Putina uzasadnia prawo Rosji do interwencji na obszarze postsowieckim „obroną pokoju i praw człowieka”.

19.08.2008 | aktual.: 19.08.2008 13:37

Jeśli Rosja nie zostanie dziś powstrzymana przez świat, jutro rosyjskie czołgi mogą osiągnąć dowolną europejską stolicę – ostrzegł Saakaszwili już pierwszego dnia wojny. Brutalna agresja militarna oraz totalne ignorowanie prawa międzynarodowego i opinii światowej przez Moskwę to potwierdza. I pokazuje, że wcale nie chodzi o Osetię. Dla Rosji to tylko pionek, którego obrona podyktowana jest chęcią zademonstrowania, że Gruzja i inne postsowieckie (a może i postkomunistyczne) kraje należą do rosyjskiej strefy wpływów. To pierwsza otwarta interwencja Moskwy poza granicami Rosji po 1991 r. i punkt zwrotny w historii tego obszaru.

Rosja chce ukarać Gruzję za to, że ta ośmieliła się próbować połączyć z Zachodem gospodarczo, politycznie i wojskowo. Przesłanie zostało też skierowane do wszystkich byłych krajów – części dawnego ZSRR, żeby nie próbowały integrować się z Zachodem, że pozostaną w rosyjskiej strefie wpływu – mówi Robert Gates, szef Pentagonu. Ale wynik konfrontacji na Kaukazie ma znaczenie daleko wykraczające poza region i nawet poza obszar postsowiecki. Tutaj bowiem rozstrzygają się strategiczne projekty demokratycznego świata: niezależny korytarz energetyczny do Morza Kaspijskiego, strategiczna dla NATO droga do Azji Centralnej i Afganistanu, rozszerzenie NATO, wschodnia polityka UE, demokratyzacja regionu Morza Czarnego. Rosja chce je unicestwić poprzez osiągnięcie następujących celów: ostateczne oderwanie Osetii i Abchazji od Gruzji; obalenie prozachodniej ekipy Saakaszwilego; uniemożliwienie Gruzji wejścia do NATO; przejęcie kontroli nad strategicznymi rurociągami kaukaskimi; odbudowa strefy wpływów na „peryferiach”
dawnego, carsko-sowieckiego imperium.

Teraz kolej na Ukrainę

Pustosząc Gruzję i demonstracyjnie lekceważąc apele i groźby Zachodu, Rosja pokazuje swoim byłym satelitom, kto jest panem w tym regionie świata. Przesłanie Kremla brzmi: jesteśmy militarną potęgą, nasze zadowolenie jest kluczem do „stabilizacji i bezpieczeństwa”, a przed naszym gniewem nie uchronią nawet NATO i USA. Z powodu agresji na Gruzję wiemy też, jak Moskwa będzie uzasadniała swoje represje wobec innych krajów. Po pierwsze, „przymuszaniem do pokoju” (w obszarach konfliktowych, np. w Naddniestrzu czy Karabachu). Po drugie, „bezpieczeństwem obywateli Federacji Rosyjskiej” (tam, gdzie istnieje duża mniejszość rosyjska, a więc nawet u bałtyckich członków UE i NATO).

Moskwa nie zawaha się użyć siły w „obronie” 25 mln Rosjan żyjących w krajach b. ZSRR. Te pośrednie gwarancje militarne odnoszą się przede wszystkim do Ukrainy. A interpretacja „zapewnienia bezpieczeństwa” jest bardzo szeroka – za zagrożenie dla rodaków nad Dnieprem Kreml uznaje choćby wejście Ukrainy do NATO. W kontekście wydarzeń na Kaukazie szczególnie ponuro brzmią wypowiedziane kilka miesięcy temu przez Putina słowa o „rozbiorze” Ukrainy – odebraniu jej Krymu. Przy okazji wojny w Gruzji niezwykle zaostrzyły się stosunki ukraińsko-rosyjskie. Moskwa oskarżyła Kijów o dostarczanie Gruzinom nowoczesnego uzbrojenia (szczególny postrach budzą wśród Rosjan zwłaszcza słynne zestawy „Grad”), a nawet obarczyła Ukrainę współodpowiedzialnością za rzekome czystki etniczne w Osetii Płd. Największą prowokacją ze strony rosyjskiej było jednak użycie w wojnie Floty Czarnomorskiej – bazującej na ukraińskim Krymie.

Tego, że Ukraina jednoznacznie opowie się po stronie Tbilisi, na Kremlu się spodziewano. Ale reakcje innych państw WNP z pewnością zaskoczyły i rozczarowały Rosję. Żadne z nich nie opowiedziało się wyraźnie za Moskwą – nawet najwierniejsi sojusznicy. Armenia obawia się wciągnięcia w wojnę (na jej terytorium leży rosyjska baza wojskowa) i dalszej izolacji. Białoruś natomiast boi się przyspieszenia procesu jej aneksji przez zwycięską Rosję. Po stronie Gruzji opowiedział się sąsiedni Azerbejdżan. Podzielone zdania są w koalicji rządzącej Mołdawią (sami mają problem z separatystycznym Naddniestrzem), a republiki Azji Centralnej trzymają się od konfliktu jak najdalej. Efekt wojny może więc dla Rosji okazać się odwrotny do oczekiwanego. Zamiast zdominować przestrzeń postsowiecką, Moskwa może utracić resztki poparcia i sympatii. Brutalność 58. Armii otrzeźwiła chyba nawet Łukaszenkę i tradycyjnie prorosyjskich Ormian. Jedno już jest pewne – twór pod nazwą Wspólnota Niepodległych Państw kończy żywot. Gruzja
oficjalnie wychodzi z tej struktury, Ukraina będzie następna.

Antoni Rybczyński

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)