Miał obiecać synowi, że go nie zabije. Wstrząsające szczegóły "egzekucji"
Minął tydzień od "egzekucji", do jakiej doszło w Lubowidzy (woj. łódzkie), gdzie Dawid M. doprowadził do dachowania osobowej toyoty, zastrzelił Adama G., a następnie popełnił samobójstwo. Prokuratura ujawniła nowe fakty na temat zbrodni.
Tragiczne zdarzenia miały miejsce w ostatnią sobotę (28 września) po godz. 19.00. Adam G. podróżował osobową toyotą wraz ze swoją partnerką Anną i dwojgiem jej dzieci. Wracali ze stadniny koni, gdzie spędzali popołudnie.
Gdy znajdowali się na wysokości miejscowości Lubowidza, drogę zajechał im mercedes. Za jego kierownicą siedział Dawid M., były partner Anny i ojciec jej 8-letniego dziecka. Mężczyzna nigdy nie pogodził się z tym, że jego związek się rozpadł, a była ukochana ułożyła sobie życie na nowo. Groził kobiecie, jak i Adamowi G.
Powiedział synowi, że go "nie zabije". Kulisy egzekucji pod Łodzią
Prokurator Krzysztof Kopania w rozmowie z "Faktem" przedstawił nowe fakty na temat zbrodni, która miała miejsce w Lubowidzy. Okazuje się, że samochód prowadzony przez Dawida M. początkowo znajdował się na poboczu. Mężczyzna zajechał drogę osobowej toyocie, dał się wyprzedzić, a później kilkukrotnie uderzył w tył pojazdu prowadzonego przez Adama G., ostatecznie doprowadzając do dachowania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- 39-latek wysiadł z auta i oddał strzały na wysokości tylnego siedzenia toyoty. Sprawca miał powiedzieć swojemu 8-letniemu synowi, że go nie zabije. Pozwolił oddalić się dzieciom, natomiast groził, że zabije 39-latkę i jej partnera. Wówczas 49-latek zaczął uciekać przez pole, a sprawca ruszył za nim - powiedział "Faktowi" rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Napastnik oddał w kierunku ofiary cztery strzały, z których dwa miały być śmiertelne. Natomiast Anna wraz z dziećmi znalazła schronienie w pobliskim gospodarstwie.
- Ciało Adama G. znaleziono w polu, około 200-300 metrów od miejsca dachowania toyoty. Znalazło go dwóch mężczyzn, jednym z nich był brat pokrzywdzonej 39-latki - dodał prok. Kopania.
Z nieoficjalnych ustaleń "Faktu" wynika, że świadkiem tragedii była koleżanka Anny. Kobieta w sobotnie popołudnie również była gościem w stadninie koni i podążała swoim samochodem tuż za osobową toyotą.
Czytaj także: