Porzuciła pracę urzędniczki. Pod choinkę chce dać pracę kobietom na wsi
Zakochała się w żuławskich wsiach. - To ja zdecydowałam, że przenoszę się z miasta na wieś. Ale moje sąsiadki z Zalewa tego szczęścia nie mają. One tu się urodziły, tu mieszkają i tu muszą znaleźć pracę - mówi Anita Czarniecka. A z pracą jest problem. Dlatego Anita ma marzenie: - Chciałabym im dać prezent świąteczny w postaci pracy.
16.12.2019 | aktual.: 17.12.2019 11:42
Anita Czarniecka z entuzjazmem opowiada o żuławskiej okolicy. Pokazuje mi stare chaty podcieniowe i zapadające się poniemieckie cmentarze. Opowiada o historii tamtejszych domostw.
Wreszcie dojeżdżamy do malowniczego Zalewa. Co prawda na ryneczku stoi obskurna pozostałość po sklepie GS, ale poza tym domki są ładne, wyremontowane. Nie jest to "Polska w ruinie".
Czarniecka wcześniej była urzędniczką. Teraz ma swoją firmę i organizuje szkolenia dla dzieci z autyzmem. Ma jedno marzenie: dać pracę lokalnym kobietom.
- Jesteśmy blisko krajowej siódemki, w okolicach Iławy. Wyobrażam sobie, że np. jakiś TIR zjeżdża z siódemki, zajeżdża do Zalewa i kobiety z okolicznych miejscowości mają pracę przy konfekcjonowaniu czy składaniu czegoś, np. narzędzi - zdradza.
Chciała robić dżemy
Czarniecka po tym, jak zostawiła pracę urzędniczą w Gdańsku, żyje pomiędzy wielkomiejskim Gdańskiem a małym Zalewem. W tej małej miejscowości, położonej na granicy województwa pomorskiego z warmińsko-mazurskim, kupiła starą, nieczynną już piekarnię. W środku kilka dużych pomieszczeń i stary piec piekarniczy. Wygląda zjawiskowo. Można wyobrazić sobie zapach wypiekanego tu jeszcze niedawno gorącego chleba.
Mówi, że wybrała to miejsce świadomie:
- To ja zdecydowałam, że przenoszę się z miasta na wieś. Mam ten komfort, że mogę sobie na to pozwolić. Ale moje sąsiadki z Zalewa tego szczęścia nie mają. One tu się urodziły i tu mieszkają. I tu muszą znaleźć pracę, bo z braku samochodu czy autobusów nie dojadą do miasta. Chciałabym im pomóc. To moja praca u podstaw.
Czarniecka planowała otworzyć tu małą przetwórnię owoców i runa leśnego; chciała produkować dżemy i inne produkty z żurawiną i jagodami. Ale pomysł rozrósł się do dużej fabryki i wtedy zrezygnowała.
Przez kolejny rok pracowała nad projektem stworzenia przedszkola integracyjnego na wsi - nie udało się z braku możliwości sfinansowania remontu. Jednocześnie słyszała "U nas nie ma niepełnosprawnych dzieci", co jest nieprawdą.
Nie udało się więc z projektem przetwórni dżemów ani z przedszkolem dla dzieci z autyzmem. Ale ona nie dawała za wygraną.
- Pomyślałam, że część tego lokalu, czyli 120 m2, przeznaczę na firmę dla kobiet, bo kobiety są najsłabszą grupą społeczną, bez pracy i własnych pieniędzy. A jednocześnie opiekują się całym domem: dziećmi, starzejącymi się rodzicami, gospodarstwem domowym. Dzieci dorastają i wyprowadzają się, a one zostają bez wypracowanej emerytury.
Jaka to mogłaby być praca?
– Kobiety są niezwykle zdolne, cierpliwe i dokładne. Dużo potrafią. Wyobrażam sobie, że ten lokal będzie wynajęty np. do składania czegoś z części, czegoś prostego – mówi Czarniecka.
Mokra, ciężka praca
Zastanawiam się, czy Czarniecka znajdzie kogoś chętnego, w Zalewie bowiem praca jest. Sprawdziłem to w lokalnym pośredniaku. Wiszą tam dwie gabloty pełne ogłoszeń. W dużym stopniu są one skierowane do mężczyzn, choć nie tylko.
Główny pracodawca tutaj to Lech Drób – producent mięsa drobiowego.
Tyle że wiele kobiet, zwłaszcza tych z małymi dziećmi, nie chce tam pracować. Bo zimo, bo mokro, bo ciężki ubój, bo pierze i związane z nim uczulenia.
No i pracuje się tam w systemie trzyzmianowym, w tym w nocy.
Czarniecka: - Kobiety, które mają małe dzieci, nie wyobrażają sobie brania nocek czy późnych popołudni, bo dzieci w tym czasie pozostawałyby same w domu. Ja chciałabym zorganizować pracę w godz. 9-15, tak, żeby mogły spokojnie odebrać dzieci ze szkoły, wrócić do domu, ugotować obiad, zająć się ich lekcjami.
W Zalewie jest zarejestrowanych 180 bezrobotnych. Większość, bo 129, to kobiety.
Czarniecka marzy, że je zaktywizuje. To jej prywatna misja.
– Ja mam wykształcenie, kontakty, jestem z dużego miasta – mówi. – One takich szans nie mają.
Kobieta musi się uczesać
Chodząc po miasteczku, pytam mieszkające tu kobiety o program 500+. Zastanawiam się, czy kobiety w ogóle będą chciały dla Czarnieckiej pracować, skoro dostają takie zapomogi?
Jedna z kobiet wylicza: - Jak dostanę 500+, stypendium dla dziecka, ”mieszkaniówkę” [dodatek mieszkaniowy], to można zarobić w sumie tyle, co w zakładzie.
- Okoliczne plantacje truskawek i malin padają – mówi inna kobieta. – Ciężko kogoś znaleźć.
- Czyli kobiety nie wyjdą z domu? – zastanawiam się na głos.
Moja rozmówczyni protestuje: - Ale to nie tylko pieniądze. Kobieta musi wyjść z domu i mieć kontakt z ludźmi. Musi się wyszykować: zadbać o siebie przed wyjściem, ubrać coś innego niż dres, może pójść do fryzjera. Pieniądze nie są jedynym czynnikiem.
Kobiety z Zalewa i okolic chętnie korzystały z programów unijnych, takich jak "Lepsze jutro" czy "Pomost do kariery". To możliwość zrobienia prawa jazdy czy kursów zawodowych, np. z gastronomii.
Tylko co dalej? Gdzie znaleźć pracę po takim kursie?
Kolejna z moich rozmówczyń ma obawy: - Boję się tego, że 500+ rozpuści społeczeństwo. Staniemy się Polską zasiłkową. Dzieci będą w domu widziały, że rodzice nie pracują, nie wychodzą rano do roboty i same tym nasiąkną. Nauczą się, że nie opłaca się wstawać i wychodzić z domu. W szkole będą pytać: a po co się uczyć, jak pieniądze i tak same przyjdą?
Część moich rozmówczyń chwali jednak bardzo program 500+. Ktoś naprawił komin w domu, ktoś inny załatał dach, ktoś inny zadbał wreszcie o zdrowe zęby maluchów. Mają teraz szczoteczki, pastę i były nawet u dentysty.
Ale są też tacy, którzy pieniądze wydadzą na bieżące rachunki.
Moja rozmówczyni mówi, że system dawania pieniędzy do kieszeni to za mało:
- Mój syn mieszkał w Holandii i Finlandii, więc byłam w tamtejszych szkołach. Tam poza zwykłymi lekcjami są także warsztaty. Dzieci uczą się pracy, choćby obsługi maszyn do szycia, podstaw stolarki. To w nich zostaje. A poza tym tam szkoły żyją od rana do wieczora. Są zajęcia dodatkowe, sport, basen. Szkoła jest miejscem spotkań miejscowej społeczności. U nas? Po lekcjach zamknięte.
- No tak – dodaje druga. – O to mam największe pretensje, że 500+ nie powinno iść do kieszeni ludzi, ale na transport publiczny i infrastrukturę: na żłobki, przedszkola, baseny, sale do baletu czy tańca nowoczesnego. Żeby dziecko po szkole na terenach wiejskich miało coś do robienia poza graniem na telefonie. Nie każdy ma czas i możliwość jechać z dzieckiem ponad 40 km do Iławy w jedną stronę.
Na jagody do lasu
Byłem z Czarniecką w kilku domach. Pytała, czy ktoś przyszedłby do pracy w starej piekarni. Obiecuje elastyczne godziny pracy, pracę lekką, nie przy uboju drobiu.
Pani Elżbieta jest emerytką. Przepracowała 27 lat w lokalnym Banku Spółdzielczym. Czasem w sezonie sprzedaje jagody czy grzyby. Mówi, że chętnie przyszłaby dorobić do emerytury. Może zabrałaby ze sobą córkę Dorotę. Dorota ma 600 zł zasiłku zdrowotnego miesięcznie. W sumie emerytura pani Eli i zasiłek córki jakoś na życie wystarczają, ale czemu nie zarobić paru groszy.
Dorota pracuje tylko latem. Wyjeżdża do Krynicy, do ośrodka wypoczynkowego nad morzem, wtedy pracuje w kuchni albo w hotelu. Resztę roku siedzi w domu i też, jak mówi, poszłaby chętnie do pracy.
Zatem dwie chętne już są.
Czarniecka: - Jest ich więcej. Jestem pewna, że są panie chętne do pracy. To tak samo jak ze stwierdzeniem, że "u nas nie ma niepełnosprawnych dzieci". Są! Ale często nie wiedzą o tym nawet ich rodzice, bo są nieuświadomieni.
- Byłam niedawno w Warszawie na obchodach 25-lecia Centrum Praw Kobiet. Po dwóch dniach słuchania doświadczeń i historii jestem pewna swojego pomysłu. Tak właśnie – poprzez dawanie pracy i perspektyw - można skutecznie i długofalowo coś zmienić w sytuacji kobiet z terenów wiejskich. Byle tylko ktoś chciał z nami podjąć współpracę. To jest teraz kluczowe. Czekam na zgłoszenia.
Kontakt do Anity Czarnieckiej poprze maila: anita@czarniecka.pl oraz stronę czarniecka.pl