Porwała, bo kocha
Ponad dobę trwały poszukiwania 14-miesięcznej Adelajdy Laurencji i jej 28-letniej matki Dominiki G. Kobieta w środę przed południem uprowadziła swoją córeczkę z Domu Dziecka przy ul. Drużynowej w Łodzi.
Mężczyzna, z którego pomocy skorzystała, powiadomił o tym fakcie jej rodzinę, a rodzina - policję. Matkę z dzieckiem znaleziono wczoraj w mieszkaniu przy al. Mickiewicza. Zrozpaczona kobieta wpadła w histerię. Została zatrzymana, czeka ją przesłuchanie. Dziewczynka - cała i zdrowa - ok. 16.30 wróciła do placówki opiekuńczej i od razu zasnęła.
Porwanie z miłości
Dominika G. przyszła w środę punktualnie o 10 rano, aby odwiedzić swoją córeczkę Adelajdę w dzień przed jej imieninami. Dziewczynka trafiła do Domu Dziecka przy ul. Drużynowej decyzją sądu do czasu ustalenia dla niej rodziny zastępczej. Dzieckiem chcą zaopiekować się dziadkowie. Mama Adelki ma bowiem ograniczoną władzę rodzicielską, dlatego nie może samodzielnie wychowywać córki.
- Dziewczynka została przywieziona do nas 9 grudnia - mówi Anna Stasiak, dyrektor Domu Małego Dziecka. - Tego dnia odebrano ją matce. Jest drobniutka, prześliczna, ma piękne błękitne oczy, ale muszę przyznać, że w życiu nie widziałam tak smutnego dziecka. Umieściliśmy ją na oddziale obserwacyjnym, gdzie każde nowe dziecko przechodzi okres tzw. kwarantanny - oswaja się z placówką i opiekunkami, lekarz diagnozuje jej stan zdrowia.
Powoli Adelajda przyzwyczaiła się do nowego otoczenia, nauczyła się sprawnie chodzić. Teraz ciągnie do innych dzieci i do zabawy, uśmiecha się. Chętnie je i dobrze sypia. Mama odwiedza ją systematycznie. Widać, że zależy jej na córce i na pewno świadomie nie zrobiłaby jej żadnej krzywdy. Niektóre zachowania matki budziły jednak nasz niepokój. Dlatego jej wizyty były zawsze dyskretnie nadzorowane przez pracownice. Wiedziałyśmy, że chce za wszelką cenę zabrać stąd dziecko.
Moment nieuwagi
Dominika siedziała z córką w hallu przy oddziale obserwacyjnym. Obok druga mama bawiła się ze swoim dzieckiem. Przez okno spostrzegła, że ktoś otworzył bramę wjazdową. Nikogo to nie zastanowiło, bo spodziewano się dostawy materiałów budowlanych na przeprowadzany remont kuchni. Wychowawczyni i opiekunka grupy były tuż obok.
- To był moment - opowiada Anna Stasiak. - Dominika musiała w jednej chwili z dzieckiem wybiec poza teren placówki. Podejrzewam, że ktoś na nią czekał w samochodzie. Jej zniknięcie z Adą zauważyliśmy natychmiast. Zaraz pracownicy wybiegli przeszukać okolicę. Ja samochodem objeździłam wszystkie okoliczne ulice i przystanki autobusowe. Nie było ich nigdzie. Nie mogę powiedzieć, żeby ktokolwiek zaniedbał swoje obowiązki. Myślę, że Dominika to zaplanowała i w końcu jej się udało. Furtka wejściowa jest zawsze zamknięta z obu stron - otwiera się tylko domofonem po naciśnięciu dzwonka. Brama wjazdowa dla samochodów też jest zamknięta na kłódkę. To pierwszy przypadek uprowadzenia dziecka, odkąd objęłam funkcję dyrektora we wrześniu ubiegłego roku.
Matka Adelajdy Laurencji
Z Dominiką G. rozmawiałam w grudniu, zaraz po tym, jak odebrano jej córkę. Przyszła załamana do redakcji. Uważała się za wzorową, kochającą matkę, która z oddaniem zajmowała się Adelajdą Laurencją. Nie mogła zrozumieć, dlaczego odmawia się jej prawa do wychowania dziecka. Absolutnie nie zgadzała się z wyrokiem sądu i jego uzasadnienie uznała za pomówienia, wynikające ze złej woli swoich rodziców. Choć mieszkała z nimi w Błaszkach przez pierwsze miesiące po urodzeniu Adelki, w lipcu ubiegłego roku wyjechała do Łodzi i znalazła schronienie w Domu Samotnej Matki na Nowych Sadach, prowadzonym przez siostry zakonne. Miała ok. 40 zł zasiłku. Mówiła, że stara się o pracę. O ojcu Adelki w ogóle nie chciała rozmawiać. - Nie ma go. To tylko moja córka - podkreślała i pytała ze łzami w oczach, jak można wyrywać roczne maleństwo z ramion matki.
- Obserwowałam Dominikę i jej postępowanie - opowiada siostra Franciszka z Domu Samotnej Matki. - Była nieprzewidywalna. Zamykała się w pokoju. Izolowała dziecko. Unikała kontaktu z lekarzem. Miała problemy z określeniem siebie - raz podawała się za dziennikarkę, innym razem za plastyczkę. Nie można jej odmówić inteligencji i umiejętności manipulowania ludźmi. Choć nie mnie to orzekać, uważam, że jest to osoba wymagająca leczenia, ale nie wyraża na nie zgody. Rozmawiałam z nią, tłumaczyłam, próbowałam pomóc. Parę dni po zabraniu Adelki do domu dziecka, już prawie nakłoniłam Dominikę na badania psychiatryczne i psychologiczne. Ona bardzo chciała tego dla dobra córeczki. Niestety, i ta próba skończyła się fiaskiem. 31 grudnia opuściła nasz dom i nie miałyśmy już od niej żadnych wieści.
Dramat rodziny
14-miesięczna Adelajda jest niewinną uczestniczką rodzinnego dramatu. Ma prawo do miłości, spokojnego i bezpiecznego dzieciństwa. Wychowawczynie Domu Małego Dziecka przy ul. Drużynowej po tym, co się stało z Adelką i jej mamą, nie mogą sobie znaleźć miejsca. Żal im zarówno uroczej dziewczynki, ale i nieszczęśliwej matki.
- Gdyby dziecko od razu mogło trafić do dziadków, którzy bardzo ją kochają i chcą wychowywać, nie musiałoby być u nas - mówi Anna Stasiak, dyrektor Domu Małego Dziecka. - Ale stało się inaczej. Sąd orzekł, że Adelka "po drodze" do ustanowienia ich rodziną zastępczą musi pozostać w naszej placówce. Staramy się otoczyć ją jak najlepszą opieką. Jesteśmy w stałym kontakcie i z jej matką, i z dziadkami.
Magda Jach