Portret Piotra S. na okładce Wyborczej wzbudza kontrowersje
Na okładce weekendowego wydania Gazety Wyborczej ukazał się portret Piotra S., który dokonał samospalenia na placu Defilad w Warszawie. Okładka wzbudza kontrowersje. Z jednej strony ma to być uhonorowanie bohatera. Z drugiej pokazywanie w ten sposób samobójcy, może zachęcić innych ludzi do podejmowania tak drastycznych kroków.
Portret Piotra S. i tytuł mówiący o tym, że "przejmował się bardziej" są zapowiedzią wywiadu z ks. Adamem Bonieckim. To, że toczy się dyskusja na temat samospalenia w centrum stolicy jest zrozumiałe. Tym bardziej, że sprawa ma kontekst polityczny: w pozostawionym po sobie liście "Szary Człowiek" zadeklarował, że podpalił się w wyrazie sprzeciwu wobec polityki PiS.
Gest Piotra S. docenia wielu ludzi. W mediach społecznościowych popularny stał się hashtag #JaSzaryCzłowiek, który ma być wyrazem hołdu wobec poświęcenia tego, do tej pory anonimowego człowieka. Piotr apelował przede wszystkim o to, by politycy pozwolili ludziom "realizować poglądy zgodnie z prawem i zasadami demokracji” i sami również stosowali się do tych praw.
Dla wielu takie oddanie sprawie i idei jest godne prawdziwego bohatera. Wicenaczelny GW, Jarosław Kurski uważa, że o tym, co zrobił "Szary Człowiek" nie wolno zapomnieć, bo inaczej zginie też jego przesłanie, dla którego gotów był poświęcić życie. W takim tonie przedstawiona jest też okładka GW i treść samego wywiadu z ks. Bonieckim. Wielu komentatorów politycznych i internautów też jest zdania, że o Piotrze S. należy mówić, jak najwięcej. Choć spotyka się to z krytyką i zarzutami grania czyjąś śmiercią.
Efekt Wertera
Poruszenie sprawą samospalenia i dyskusja o jej przyczynach to jedno, kwestią sporną pozostaje jednak czy należy samobójcę przedstawiać jako swego rodzaju "wzór do naśladowania". I czy ciągłe, głośne mówienie o jego śmierci rzeczywiście przyniesie coś dobrego. To ryzykowne o tyle, że może doprowadzić do tzw. "efektu Wertera", czyli sytuacji w której za przykładem Piotra S. zechce pójść więcej ludzi.
To efekt znany od kilku wieków, a jego nazwa pochodzi od tytułu książki "Cierpienia młodego Wertera" Johanna Wolfganga von Goethego, której publikacja wywołała falę samobójczych śmierci. Podobny skutek mają nagłaśniane medialnie samobójstwa - znajduje się grono naśladowców, którzy też odbierają sobie życie. Tak było chociażby po tragicznej śmierci Marylin Monroe, gdy wskaźnik samobójstw wzrósł w Stanach Zjednoczonych o 12%.
Temat podnosi też nasza felietonistka Kataryna. Opowiada się za tym, by zupełnie nie traktować Piotra S., jak bohatera. Pisze: "Będę się upierać, że w kraju, w którym za dwa lata będą normalne wybory, samobójstwo z powodu niezadowolenia z sytuacji politycznej jest objawem poważnego zaburzenia psychicznego, a nie uprawnionym głosem w debacie publicznej".
Jednak odnosząc się do słów Kataryny też warto być ostrożnym - trzeba pamiętać, że Piotr S. apelował o nie interpretowanie jego samospalenia, jako wyniku choroby. Podkreślał, że był świadomy decyzji. Z pewnością nie da się jednak uciec od tego, że wyważenie rozmowy o czyimś samobójstwie jest w dużej mierze kwestią odpowiedzialności publicznej dziennikarzy.