Portret Lutra, nuty Bacha, miecz
Gdyby nie osobne bilety i specjalne bramki kontrolne, można by pomyśleć: nie jesteśmy na wystawie, lecz po prostu zwiedzamy zamek. Nie tylko ten Królewski w Warszawie, ale na przykład Wawel. Chodzimy po salach, przyglądamy się obrazom, meblom, szafom z porcelaną albo bronią, ozdobnym tkaninom rozwieszonym na ścianach. Zwykła codzienność dawnych pałaców z ich naturalnym wyposażeniem.
26.11.2007 | aktual.: 26.11.2007 11:53
Są jednak różnice. W szafach takiego Wawelu nie stoją na przykład słoje z wypchanymi gadami oraz kolekcje muszli z różnych mórz świata. Nie spotkamy też odlewów anatomicznych ludzkich organów ani obrazów sztuki ekspresjonistycznej z początków XX wieku. Ale ogólna zasada prezentacji zbiorów na wystawie „Od Lutra po Bauhaus” jest taka właśnie: jakbyśmy wchodzili do historycznego zamku lub pałacu, w którym mieszkalne miesza się z dekoracyjnym, użytkowe z artystycznym, rękojeść miecza nie zakłóca spokoju kąpiących się golasek z obrazu Kirchnera.
Dopiero po chwili orientujemy się, że prawdziwym celem jest prezentacja zarówno poszczególnych eksponatów, jak i przemian pojęcia „kolekcjonerstwa” na przestrzeni wieków. Na przykład „prawdziwe” muzeum – gromadzące jednorodne zbiory a to malarstwa, a to kultury ludowej, a to broni bądź figur woskowych – jest wynalazkiem stosunkowo późnym, bo XIX-wiecznym. A przedtem co było? Wystawa na Zamku Królewskim właśnie o tym opowiada.
ZAPOMNIEĆ O NRD
Zbiory tu pokazane pochodzą z kilku głównych landów wschodnioniemieckich. Choć dziś znajdują się w specjalnych muzeach Drezna, Wittenbergi, Berlina czy Lipska, kiedyś należały do pruskich i saksońskich książąt, także do rodzin cesarskich. Nie mówiąc o dobrach kościelnych; biskupi oraz kardynałowie też byli niezgorszymi mecenasami własnej kultury.
Podobno za organizacją wystawy stała między innymi chęć pokazania urbi et orbi prawdziwej wartości duchowej i materialnej regionu niegdyś pogardliwie określanego jako NRD, pseudopaństwa pod mocarnym protektoratem ZSRR. Jakby już zapomniano w Europie o Weimarze Goethego, Wittenberdze Lutra, Halle Haendla czy Lipsku Bacha. Zresztą może i trochę zapomniano... Przede wszystkim pod wpływem komunistycznej wersji historii niechętnie odwołującej się do staroniemieckiej tradycji, którą z takim pietyzmem kultywowała zachodnia część kraju, ta ideologicznie gorsza, zwana RFN. Bodaj więc nieprzypadkowo wystawę otwiera niewielki portret Marcina Lutra z 1526 roku namalowany przez Lucasa Cranacha. To od Lutra i jego słynnych 95 tez pod adresem Kościoła podobno przybitych przezeń w 1517 roku do drzwi katedry zamkowej w Wittenberdze (a w istocie wygłoszonych) zaczęła się reformacja, jeden z największych ruchów intelektualno-religijnych Europy ostatniego tysiąclecia. Cranach z kolei to gigant europejskiego malarstwa
renesansowego powiązanego jeszcze z gotykiem, niemiecką specjalnością. To podwójne mocne uderzenie na początek wyznacza poziom rozmowy o jakości kultury wschodnich Niemiec, dziś wciąż jeszcze pomimo zjednoczenia żyjących w cieniu swojej zamożniejszej, zachodniej połowy, której udało się zachować ciągłość cywilizacyjną i kulturową.
Wystawa jest precyzyjnie zaprogramowana, bez trudu można śledzić kierunki rozwoju niemieckiego muzealnictwa. Co znaczy też: europejskiego – Niemcy zajmują wszak jedno z centralnych miejsc naszego kawałka kontynentu. XVI-wieczny renesans to były czasy słynnych Kunstkamer, czyli zbiorów nie tyle sztuk pięknych, ile przedmiotów estetycznych. Alabastrowa figurka tancerki sąsiadowała ze srebrnym naszyjnikiem, wykwintnie zdobionym pucharem na wino bądź skamieniałym ukwiałem. Dzieło rąk ludzkich obok dzieła natury, czysta estetyka obok czystej użyteczności. Wspólnym kryterium była niezwykłość formy; przyroda okazywała się artystą nie gorszym niż malarz czy snycerz.
Kunstkamery zanikły wiek później, w baroku. Zaczęto oddzielać sztuki czyste od rzemiosł, pojawiły się osobne kolekcje dzieł przyrody albo dzieł nauki. Co prawda na wystawie manuskrypty kantat Bacha i sonat Haendla leżą w swoich gablotach w sąsiedztwie flamandzkich martwych natur, ale w swoich czasach raczej by ich nie skojarzono w jednym pomieszczeniu. Oświecenie, wiek nauki, podróży badawczych i pedagogiki społecznej, kontynuowało za renesansem odkrywanie antyku jako źródła cywilizacji europejskiej. Johann Winckelmann odgrzebywał ruiny starożytnego Rzymu, a różni anonimowi rzemieślnicy zmyślnie odtwarzali pierwotne kształty tych budowli w... korku.
W romantyzmie najciekawsze było malarstwo. Także dlatego, że zaczęto zbierać dzieła z całej Europy, na czele z Włochami: Botticellim, di Pietro, Signorellim. Boskie światło Italii musiało chyba imponować zasadniczym Niemcom pogrążonym w kontemplacji raczej mroków świata. Z kolei wiek XIX, kraina wynalazków technicznych i naukowych, którą z jednej strony rządził Karol Darwin, z drugiej Jules Verne, była już epoką muzealnictwa z prawdziwego zdarzenia. Zbiory porządnie wyodrębniano i katalogowano, budowano dla nich specjalne budynki. Stawały się nie tylko rozrywką dla turystów, ale także niezbędnym punktem odniesienia w procesie zbiorowej i indywidualnej edukacji społecznej.
ŚWIETNOŚĆ I UPADEK BAUHAUSU
Ostatni etap wędrówki po dziejach niemieckiego muzealnictwa to pierwsze dziesięciolecia XX wieku. Epoka przede wszystkim ekspresjonizmu, który stał się flagowym okrętem nowoczesnej sztuki niemieckiej, później niemniej słynnego Bauhausu, czyli szkoły projektowania. Bauhaus dał początek współczesnemu wzornictwu przemysłowemu; projektowano balkony i wózki dziecięce, komody i klatki schodowe, fotele, filiżanki oraz popielniczki. Jeśli ktoś kocha tak zwane nowoczesne meble – ich początek był właśnie tam. Jeśli nie cierpi abstrakcyjnych wzorów na sukienkach – dowie się, komu je zawdzięcza.
Dzieje Bauhausu to też dzieje XX-wiecznych Niemiec w ideologicznej pigułce. Szkołę założono w 1919 roku w Weimarze, mieście Goethego, pod znakiem artystycznej niezależności i nieskrępowanego nowatorstwa. Zamknięto w 1934 roku, już po przeniesieniu do Dessau, jako wylęgarnię dzieł zdegenerowanych, ulegających zgubnym skłonnościom kosmopolitycznym. Nie przypadkiem był to rok, w którym Hitler przejął pełnię władzy dyktatorskiej i proklamował odbudowę Rzeszy Niemieckiej.
Potem była druga wojna, potem NRD, a potem znów zjednoczone państwo, tym razem już w pełni demokratyczne. Historia Niemiec zawarta w przedsięwzięciu pod tytułem „Od Lutra po Bauhaus” jest o tyle fascynująca, że stworzyło ją zamiłowanie do rzeczy pięknych i pożytecznych, a nie krwawych i wyniszczających.
Tadeusz Nyczek
„Od Lutra po Bauhaus. Sztuka i skarby kultury z niemieckich muzeów”,
Zamek Królewski w Warszawie, do 13 stycznia