Porażka Rosji w Syrii? "Może nastąpić efekt domina"
- Rosja będzie powoli tracić swoje wpływy w Syrii, ale najważniejsza rzecz już się stała. Kreml właśnie stracił swój wizerunek sprzedawcy chaosu i grozy. Putinowi już nie uda się przystąpić do negocjacji w sprawie Ukrainy z pozycji siły - mówi Iwan Preobrażeński, rosyjski politolog i analityk.
Tatiana Kolesnychenko: W ciągu dziesięciu lat Rosja zainwestowała ogromne środki w utrzymanie reżimu Baszara al-Asada. Tymczasem wystarczyły niecałe dwa tygodnie i "syryjski projekt" Kremla posypał się jak domek z kart. Możemy mówić o porażce Putina?
Iwan Preobrażeński: Jeśli chodzi o budowanie wpływów w regionie Bliskiego Wschodu, to tak. Jest to porażka Kremla. Doprowadziło do niej kilka poważnych błędów.
Jakich?
Przede wszystkim postawianie na wyłączny sojusz wojskowy z Iranem. Kremlowi wydawało się, że to bardzo korzystny układ, bo Iran pomagał Rosji w Ukrainie, udostępniając swoje drony. Ale przestając lawirować między sunnitami i szyitami, Moskwa nie zauważyła, że traci innych wpływowych sojuszników na Bliskim Wschodzie i w Zatoce Perskiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Efekt tego był taki, że w regionie były chronione interesy nie tyle Rosji, co Iranu. A kiedy Putin zaczął inwazję na Ukrainę, musiał polegać wyłącznie na Teheranie, bo rosyjska armia nie była w stanie poważnie wspierać Asada.
Kolejnym punktem zwrotnym było pozwolenie Jewgienijowi Prigożynowi na przekształcenie rosyjskich baz wojskowych w Syrii w hub logistyczny dla Grupy Wagnera. Służył im jako baza dla dalszych operacji w Afryce, gdzie Rosja zakopała się po same uszy.
Według części analityków główną rolę w upadku reżimu Asada odegrało to, że kluczowi sojusznicy nie mieli siły mu pomagać. Rosja jest zajęta wojną w Ukrainie, a Iran – jak sam pan zauważył w jednym z artykułów - faktycznie stracił swoją sieć wpływów na Bliskim Wschodzie. Ale ostateczne fiasko przypieczętował brak właśnie Prigożyna, który wybudował całą logistykę. Po jego śmierci imperium, które stworzył, zostało podzielone i rozdrobnione.
Myślę, że brak Prigożyna miał bardzo duży wpływ na to, co się właśnie stało. On zdołał stworzyć sobie przyczółek w Syrii, z którego budował wpływy w Afryce. Kreml teraz tylko korzysta z tego, co się udało osiągnąć Grupie Wagnera. Prigożyn umiał podejmować radykalne decyzje, budować układy mafijne i znajdywać wspólny język z afrykańskimi i bliskowschodnimi władcami i watażkami, którzy często sami stanowili kryminalną albo półkryminalną strukturę. Weźmy choćby Asada, z którym z pewnością Prigożyn współpracował przy handlu i przemycie narkotyków.
Po tym, jak Prigożyn został zlikwidowany, Rosja próbowała utrzymać resztki wagnerowskiego imperium. Stworzyła tak zwany Korpus Afrykański, który jest ni to państwową strukturą wojskową, ni to komercyjną. Jednocześnie Rosja dużo zainwestowała i zaangażowała się w regionie Afryki, zwłaszcza w tak zwanym Sahelu (południowe obrzeża Sahary, od Senegalu po Erytreę, przez Mauretanię, Mali, Niger, Czad oraz Sudan – red.). Są tam ulokowane pieniądze rosyjskich firm, duże interesy i zobowiązania wobec chińskiego biznesu, które te półprywatne struktury miały ochraniać.
Teraz to wszystko stanęło pod znakiem zapytania.
Bo nie wiadomo, co dalej będzie z rosyjskimi bazami w Syrii? Moskwa miała 49-letnią dzierżawę na bazę lotniczą w Humajmim i morską w Tartus. Są informacje, że część sprzętu i personelu Rosja już ewakuowała. Z jednej strony przywódcy rebeliantów mówią, że rosyjskim bazom nic nie zagraża, ale z drugiej - widzimy, że depczą i palą rosyjskie flagi.
Po tym jak wagnerowcy demonstracyjnie pokazali - bo nagrywali to kamerą - rozczłonkowywanie Syryjczyków, nie jest dziwne, że obecność Rosji wielu się nie podoba. Moskwa pomogła Asadowi w przeprowadzeniu, jeśli nie ludobójstwa - bo nie dotyczyło konkretnej grupy etniczną czy narodowej - to przynajmniej wyniszczeniu lokalnej ludności. Takie rzeczy nie idą w niepamięć.
Z drugiej strony nie jest jasne, jak dalece nowe syryjskie władze będą podatne na skorumpowanie. Wielkich nadziei na to, że na korupcję będą odporne, mieć nie należy, tak samo, jak nie należy oczekiwać przejrzystych lub demokratycznych rządów. Jest mało prawdopodobne, by tak zwana świecka opozycja, która faktycznie rozpoczęła protesty przeciwko Asadowi w 2011 roku, była w stanie odegrać teraz znaczącą rolę. Całkiem możliwe więc, że Rosja kupi nowy rząd i spróbuje utrzymać bazy w Syrii. Ale nadal nie będzie to dla Kremla bezpieczna przystań.
O ile w razie potrzeby można utrzymywać obronę portu Tartus do czasu całkowitej ewakuacji, to ochrona bazy lotniczej w Humajmim stanowi problem. Więc nawet jeśli Kreml utrzyma bazy, nadal będzie szukać dodatkowej, bezpiecznej przystani w regionie.
Na przykład, gdzie?
To jest główne pytanie. Jedyną potencjalną opcją jest Libia, gdzie tli się wojna domowa i są siły prorosyjskie. Ale żeby się tam dostać, Rosja wciąż będzie potrzebować innej bazy przeładunkowej. Gdzie? Może w Turcji, może w Azerbejdżanie. Ale nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z tych krajów się na to zgodził.
Więc w konsekwencji Rosja będzie stopniowo tracić swoje wpływy na Bliskim Wschodzie i w Afryce?
To pociągnie za sobą cały szereg konsekwencji. Po pierwsze, Kreml nie będzie w stanie wywiązać się ze zobowiązań wobec afrykańskich reżimów, które oczekują wsparcia. To cała grupa junt wojskowych, która orientuje się na Moskwę. Będzie problem z Chinami, dla których Rosja w Afryce jest czymś w rodzaju ochroniarza i pomocnika.
Oprócz tego jest to mocne uderzenie w wizerunek Rosji. Kreml włożył dużo wysiłku, by stworzyć sobie obraz antykolonialnej potęgi, walczącej ze starymi mocarstwami, wyzyskującymi Afrykę. Taką samą politykę kiedyś prowadził Związek Radziecki. Rosja oczekiwała, że dzięki przyczółkowi w Afryce, będzie dalej rozszerzała swoje wpływy na tak zwanym Globalnym Południu (kraje Afryki, Azji czy Ameryki Południowej - red.).
Asad prosił o pomoc, ale Moskwa odmówiła. Więc jest to sygnał dla innych dyktatorów, że nie należy ufać Kremlowi?
Tu sprawa jest bardziej skomplikowana. Rosja wprost sygnalizuje, a Iran - co ciekawe - to powtarza, że Asad sam jest sobie winien, bo próbował ją zdradzić. W wersji Kremla, kiedy Asad zaczął mieć problemy, zamiast polegać na swoich sojusznikach - Rosji i Iranie - potajemnie szukał kontaktów z Zachodem za pośrednictwem krajów Zatoki Perskiej. Zachód nie udzielił Asadowi pomocy i dlatego jego reżim padł.
A jednak Rosja udzieliła schronienia Asadowi i jego rodzinie.
Najwyraźniej nikt inny ich nie chciał. Niemniej Kreml jasno daje do zrozumienia, że upadek syryjskiego reżimu był karą za zdradę. Próbuje tą pokrętną narracją ukryć oczywisty fakt, że ani Iran, ani Rosja nie mieli siły i środków, by pomagać Asadowi.
Wnioski mają być proste: nie zmieniaj strony barykady. Ale czy wersja Kremla brzmi wiarygodnie dla afrykańskich krajów i ich watażków?
Mocno w to wątpię. Ta wersja jest bardzo wygodna dla Kremla, ale jest też inna: Asad próbował zdradzić sojuszników w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że nikt nie przyjdzie mu z pomocą.
Jeśli to zostanie odebrane właśnie w ten sposób, będzie to poważny cios dla reputacji Rosji, która kreowała się jako potęga, która wspiera wszystkie autorytarne reżimy i jest zawsze gotowa przyjść na ratunek, kiedy te reżimy walczą z Zachodem albo pacyfikują demokratyczne rewolucje.
Więc Rosja będzie musiała na nowo wymyślić swój zewnętrzny wizerunek, bo do starego już nie pasuje. A oprócz tego to utrata dużych pieniędzy, bo Rosja dostała w Afryce bardzo lukratywne kontrakty m.in. na wydobycie ropy. I co najważniejsze: teraz Rosja sama znalazła się w sytuacji, w której stawiała Zachód w ostatnich latach.
Czyli jakiej?
Rosja stworzyła szereg problemów, siejąc chaos w krajach, w których Zachód miał jakieś wpływy, a to między innymi osłabiało go gospodarczo. Dobrym przykładem jest Francja, którą Rosja wyparła z Afryki. Teraz Kreml sam jest w tej roli, kiedy jego projekty za granicami kraju się sypią, a sił na utrzymanie wszystkie frontów nie ma. Więc Kreml traci swoją rolę handlarza niestabilnością i strachem. Tę wizję aktywnie sprzedawał na Zachód. Putin wyraźnie spodziewał się, że kiedy Trump zostanie prezydentem, wykorzysta Syrię i rosyjskie wpływy na Bliskim Wschodzie jako pretekst do normalizacji stosunków. Teraz tych wpływów nie ma.
Wycofanie Rosji z Syrii raczej nie wpłynie bezpośrednio na front w Ukrainie, ale może dużo zmienić na dyplomatycznym polu walki. Pytanie jak?
Najważniejsza rzecz już się wydarzyła. Chodzi o psychologiczny efekt. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, podczas gdy reżim Asada upadał, odbyło się spotkanie Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego w Paryżu, które zorganizował prezydent Francji Emmanuel Macron. W gruncie rzeczy był to nieformalny szczyt, po którym Trump złożył bardzo ważne oświadczenie. Parafrazując: "Spójrz, Władimirze Putinie, zostałeś pokonany w Syrii i możesz ponieść podobną porażkę w Ukrainie. Więc pomyśl lepiej i zacznij negocjować".
To było oświadczenie z pozycji siły, na które Kreml zareagował nerwowo, bo zdaje sobie sprawę, że z publicznego punktu widzenia sytuacja nagle i diametralnie się zmieniła.
Rosja już nie wygląda na tak silną i wszechmocną?
Nie wygląda. I na tym polega trik. Putin jeszcze nie przegrywa wojny w Ukrainie, ale Rosja już przestała być postrzegana jako geopolityczna potęga. Teraz należy oczekiwać, że Moskwa urządzi kolejny atak terrorystyczny w Ukrainie, uderzy rakietami w jakieś bardzo wrażliwe miejsce, by znowu pokazać siłę oraz zasiać strach i grozę.
Chodzi przecież o stworzenie wrażenia, że sytuacja jest tak beznadziejna, że trzeba dogadywać się z Kremlem, iść na ustępstwa. Wiadomo, że i tak rozmowy są nieuniknione, ale pytanie, w jakim nastroju wszyscy usiądą przy negocjacyjnym stole. Z pozycji siły Kremlowi już nie uda się rozmawiać.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski