Upadek Asada to zła wiadomość dla Rosji [OPINIA]
Asadowska Syria upadła, to dobra wiadomość. Mowa bowiem o sojuszniku Moskwy oraz o sytuacji, która w pełni unaocznia rzeczywistą kondycję Rosji, dużo słabszej niż w 2015 roku, kiedy na Bliskim Wschodzie pojawiły się rosyjskie oddziały i pomogły wyratować Asada i spółkę - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.
09.12.2024 17:09
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.
Zajmowanie kolejnych wiosek w Donbasie nie zmienia faktu, że rosyjska armia nie jest dziś w stanie przyjść z odsieczą zaprzyjaźnionemu reżimowi. Nie dla psa kiełbasa, nie dla "drugiej armii świata" dalekie i odpowiednio liczne ekspedycje. Rosjanom pozostaje patrzeć bezsilnie, jak tracą kolejną strefę wpływu.
Niezależnie od tego, jakie będą ustalenia, które zakończą wojnę w Ukrainie, Rosja wyjdzie z niej zdeklasowana – z umierającą gospodarką i liczniejszą, ale słabą armią; Syria to zaledwie zapowiedź geopolitycznych skutków "genialnego" planu Putina, znanego jako "specjalna operacja wojskowa".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A teraz nieco bardziej osobista refleksja.
Przez kilka lat jeździłem do graniczącego z Syrią Libanu, odwiedzałem obozy dla uchodźców i domy syryjskich uciekinierów. Nasłuchałem się historii o oprawcach Asada, o czystkach, brutalnych prześladowaniach, masowych mordach, jakich reżim dopuszczał się na swoich obywatelach. Widziałem fizyczne i psychiczne skutki tortur – u mężczyzn, kobiet i dzieci. Gotowała się we mnie krew, mnóstwo było też frustracji, gdy nocami, ze wzgórz w północnym Libanie, obserwowałem błyski eksplozji w pacyfikowanym Homs. Mam więc teraz odrobinę satysfakcji, gdy czytam, że zbrodniarz zwiał z Damaszku.
Ale jest we mnie także sporo niepokoju. W Syrii w tym momencie właściwie nie ma tych dobrych. Tam tłuką się radykałowie, fanatycy, islamiści. Trudno powiedzieć, czym będzie ich Syria czy Syrie, bo chyba naiwnością byłoby zakładać, że wyłoni się z tego jakiś monolit.
A jeśli wyłoni, to czy przypadkiem nie będzie to kolejny potwór…
Niezależnie od moich obaw związanych z przyszłością Syrii, mam dziś jeszcze jeden powód do odczuwania satysfakcji. To ból u prorosyjskich aktywistów medialnych – ależ oni cierpią z powodu rosyjskiego blamażu na Bliskim Wschodzie.
Boli ich tchórzliwa ucieczka rosyjskich oddziałów, boli świadomość, że za wznieceniem obecnej odsłony antyasadowskiej rebelii stoi także ukraiński wywiad wojskowy. HUR na dobre wszedł już w buty izraelskiego Mosadu, stając się graczem o globalnym zasięgu. Ukraińskie służby nie tylko likwidują zbrodniarzy na terenach okupowanych i w Rosji właściwiej, ale uderzają w ludzi Putina także w innych częściach świata. Głośno było o ich akcjach w północnej i środkowej Afryce, teraz mamy odsłonę bliskowschodnią. A zapewne będą kolejne, co dla Moskwy jest fatalną wiadomością.
Swój ból rzeczeni aktywiści maskują racjonalizacją i straszeniem. Kolportując przekaz z Moskwy, zgodnie z którym Syria wyjdzie nam, Europie, bokiem, bo zaleją nas rzesze kolejnych uchodźców. Zaleją czy nie, to się jeszcze okaże; osobiście uważam, że nie, bo kto z Syrii miał uciec, już to zrobił, a upadek Asada zamyka korytarz syryjsko-białoruski. Niemniej intelektualna uczciwość nakazuje przyjąć istnienie ryzyka kolejnych migracji, do których mogłoby dojść jeśli w postasadowskiej Syrii rebelianci rzucą się sobie do gardeł. Tego elementu prorosyjskiej narracji nie będę więc przesadnie podważał.
Ale śmieszą mnie twierdzenia, wedle których na porażce Moskwy w Syrii ucierpi Ukraina. Pojawiła się opinia, że ukraiński HUR sam na siebie ukręcił bicz, bo zwolnione z Bliskiego Wschodu rosyjskie siły zostaną teraz użyte w Ukrainie. No więc pytam – jakie siły?
Najmocniejszy ich element – zespół okrętów – nie dostanie się na czarnomorski akwen, skąd mógłby zagrozić ukraińskim miastom ostrzałem rakietowym. A nawet gdyby jakimś cudem Turcja przepuściła rosyjskie jednostki przez Bosfor, mowa o okrętach nawodnych, które mają ograniczoną swobodę działania na Morzu Czarnym. Pamiętajmy o tym, że rosyjskie jednostki zwiały z krymskiego Sewastopola, że jak ognia unikają rejsów wzdłuż ukraińskiego wybrzeża, by nie podzielić losu "Moskwy" i że ostrzały rakietowe realizowane są głównie z trudniejszych do wytropienia okrętów podwodnych. A poza tym – last but not least – rosyjskiej marynarce zaangażowanej w wojnę z Ukrainą nie brakuje wyrzutni, problemem jest ograniczona dostępność rakiet. Większa podaż nośników nic by tu nie zmieniła.
Komponent lotniczy? Wolne żarty. W ostatnich miesiącach Rosjanie utrzymywali w Syrii kilka samolotów transportowych i kilkanaście bojowych. Do tego mniej niż dwadzieścia śmigłowców. Systemy przeciwlotnicze? Cóż, te najcenniejsze już dawno przetransferowano z Bliskiego Wschodu na Krym i do Moskwy, co było skutkiem ukraińskich uderzeń doronowo-rakietowych, które znacząco przerzedziły rosyjskie zasoby. A i tak mówimy o zaledwie kilku zestawach S-300 i pojedynczych Pancyrach. Podobnie rzecz się ma w przypadku sił lądowych – one również były skromne (nie większe niż odpowiednik brygady). Czy przy wielkości i intensywności działań prowadzonych w Ukrainie wykorzystanie takiego kontyngentu może cokolwiek zmienić w skali innej niż mocno lokalna? Tak, to pytanie retoryczne…
Istota rosyjskich gwarancji bezpieczeństwa dla Asada nie sprowadzała się do dużej obecności wojskowej Rosjan na Bliskim Wschodzie. Stanowiło ją zapewnienie, że w razie potrzeby z odsieczą przybędą liczne oddziały rosyjskiego WDW. A te najpierw zostały zmielone w początkowej fazie konfliktu w Ukrainie. Odbudowane, i tak nie mają dziś wolnych mocy, by angażować się gdziekolwiek indziej poza rosyjsko-ukraińskim frontem.
Obietnice Moskwy są puste…
DLa Wirtualnej Polski Marcin Ogdowski, Bez Kamuflażu