Porażka polskiego chrześcijaństwa. Jacek Żakowski: gniew aborcyjny
Pomysł zerwania "kompromisu" z 1993 r. ilustruje porażkę polskiego chrześcijaństwa. Nie był i nie jest to bowiem kompromis między wierzącymi i niewierzącymi, między chrześcijanami i niechrześcijanami, lub między dobrem i złem, lecz między różnymi dobrami. Między dobrem płodu niezdolnego do życia i dobrem matki świadomej, że taki płód urodzi. Między dobrem człowieka, który może będzie, a dobrem kobiety będącej ofiarą okrutnego przestępstwa popełnionego w niedoskonałym społeczeństwie. Między życiem matki i życiem jej ewentualnego dziecka - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
31.03.2016 | aktual.: 25.07.2016 17:33
Czytaliście ten komunikat Konferencji Episkopatu Polski? Nie czytaliście? To lepiej przeczytajcie! "Wyłączność w Trójcy Jedynego Boga jest chroniona pierwszym przykazaniem Dekalogu. 'Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie!' (KW 20, 2-17). Dlatego stanowisko katolików w tym względzie jest jasne i niezmienne: należy chronić od poczęcia do naturalnej śmierci życie każdego człowieka. (...) W roku Jubileuszu (...) zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli (...), aby podjęli działania mające na celu pełną prawną ochronę boskiego porządku w imię przyszłych pokoleń. Jak bowiem mówi pismo: 'Bóg (...) karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia' (KW 20, 2-17)". Pytany, co to znaczy, Rzecznik Episkopatu stwierdził, iż "nie wolno narażać narodu, tolerując zagrożony najsurowszymi boskimi karami ateizm oraz inne bezbożne praktyki. Do obowiązków demokratycznie wybranych władz świeckich należy stanowienie odpowiedniego prawa państwowego".
W głowach Wam się to nie mieści? Jeszcze! Ale nigdzie nie jest, niestety, napisane, że się nie zmieści w nieodległej przyszłości. Macie rację o tyle, że taki komunikat jeszcze nie został wydany. Ale dokładnie według tego schematu zbudowany jest autentyczny Komunikat Konferencji Episkopatu Polski, który w najbliższą niedzielę ma być na wszystkich katolickich mszach. "Życie każdego człowieka jest chronione piątym przykazaniem Dekalogu: 'Nie zabijaj!'. Dlatego stanowisko katolików w tym względzie jest jasne i niezmienne: należy chronić od poczęcia do naturalnej śmierci życie każdego człowieka. W kwestii ochrony życia nienarodzonych nie można poprzestać na obecnym kompromisie wyrażonym w ustawie z 7 stycznia 1993 r., która w trzech przypadkach dopuszcza aborcję. Stąd w roku jubileuszu 1050. chrztu Polski zwracamy się do wszystkich (...), aby podjęli działania mające na celu pełną prawną ochronę życia nienarodzonych".
Na razie Episkopat domaga się tylko literalnego przestrzegania piątego przykazania. Ale nie bardzo wiadomo, dlaczego przykazanie pierwsze chwilowo pomija, choć jest ono kompletnie lekceważone przez prawo Trzeciej RP. Podobnie jak przykazanie drugie, które zakazuje "brania imienia Pana Boga twego nadaremno". Wielu katolickich fundamentalistów z pewnością niepokoi to, że agnostycy (wyznawcy wątpliwości), ateiści (wyznawcy rozumu), a nawet poganie (np. wyznawcy Światowida) chodzą po Polsce całkowicie bezkarnie - przynajmniej w sensie doczesnym. I nie tylko bezkarnie chodzą, ale też bezkarnie (w sensie doczesnym) naruszają drugie przykazanie biadoląc "o Boże", "o Jezu", etc. Ten wyciszony chwilowo niepokój zapewne któregoś dnia objawi się w formie jakiegoś społecznego projektu legislacyjnego ścigającego bezbożność i biadolenie z użyciem imienia boskiego. Bo czemu nie miałby się objawić?
A właściwie dlaczego prawo Rzeczpospolitej nie miałoby nakazać przestrzegania trzeciego przykazania ("Pamiętaj abyś dzień święty święcił") i dlaczego nie miałoby karać pracujących w niedzielę? Albo dlaczego nie miałoby karać naruszających przykazanie szóste ("Nie cudzołóż"), lub dziewiąte ("Nie pożądaj żony bliźniego swego")? Argument, że w Polsce nie ma takiej tradycji i że karanie cudzołóstwa jest we współczesnym świecie specyfiką islamskich teokracji, nie musi być dla katolickich fundamentalistów przekonywający. Przecież muzułmanie też mogą mieć czasem rację, konsekwentnie wdrażając wspólny dekalog. Kamieniowanie (stosowane za cudzołóstwo) nie należy do chrześcijańskiej tradycji, ale inne formy linczu (palenie, topienie itp.) - owszem.
Jeśli dociśnięci przez fundamentalistów antyaborcyjnych biskupi tak szparko wkraczają teraz na ścieżkę państwa wyznaniowego i bez skrępowania domagają się implementowania wprost do prawa stanowionego literalnie rozumianych poleceń Dekalogu, nie ma chyba powodu by się zatrzymali na jednym z dziesięciu przykazań i to dopiero piątym - chyba dość przypadkowo wybranym oraz wyrwanym z kontekstu. Katechizm Kościoła Katolickiego zatwierdzony przez Jana Pawła II przypomina przecież, że na pytanie Młodzieńca: "Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?", "Jezus odpowiada, mówiąc najpierw o konieczności uznania Boga za 'jedynie Dobrego'", a dopiero potem przypomina i następnie streszcza "przykazania w sposób pozytywny: 'Miłuj swego bliźniego, jak siebie samego, (Mt 19, 16-19)'".
Z tą częścią nauczania nie tylko polski katolicyzm ma największy kłopot. To jest główna bariera, która nie tak wiele lat temu sprawiła, że ks. prof. Józef Tischner stawiał tezę, iż "chrześcijaństwo jest dopiero przed nami". Bo chrześcijaństwo jest wyjątkowo piękną, ale właśnie dlatego piekielnie trudną, religią. Trudniejszą niż literalnie rozumiany Dekalog. Ta trudność ciąży na Kościołach chrześcijańskich od wieków. Katechizm JPII przypomina słowa Jezusa: "Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!... A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi (Mt 5, 21-22)". Trudna sprawa, prawda? Piekielnie trudna, zwłaszcza jeśli także te słowa rozumieć literalnie i stawiać za "gniewanie się" przed sądami grodzkimi.
Pomysł zerwania "kompromisu" z 1993 r. ilustruje tę porażkę polskiego chrześcijaństwa, którą Jarosław Makowski określił jako "zastąpienie Dobrej Nowiny przez dobrą ustawę". Nie był i nie jest to bowiem kompromis między wierzącymi i niewierzącymi, między chrześcijanami i niechrześcijanami, lub między dobrem i złem, lecz między różnymi dobrami. Między dobrem płodu niezdolnego do życia i dobrem matki świadomej, że taki płód urodzi. Między dobrem człowieka, który może będzie, a dobrem kobiety będącej ofiarą okrutnego przestępstwa popełnionego w niedoskonałym społeczeństwie. Między życiem matki i życiem jej ewentualnego dziecka.
Kto zdaniem Episkopatu i katolickich fundamentalistów ma w takich sytuacjach aplikować zasadę "miłowania bliźniego jak siebie samego"? Byłoby żałosne, gdyby tą osobą miał się stać prokurator z urzędu, bez względu na cenę występujący w obronie dowolnego płodu. Kompromis polega na tym, że prawo interpretacji w trzech najbardziej dramatycznych przypadkach otrzymała kobieta. To jest zrozumiałe, bo trudno sobie wyobrazić osobę bardziej predysponowaną do "miłowania" płodu "jak siebie samego" niż kobieta mająca go w sobie. Jeśli to ona podejmuje decyzję, nie sposób ją kwestionować w duchu "miłości bliźniego".
Przez ponad dwie dekady ten kompromis był nienaruszalny nie tylko dlatego, że jest sam w sobie rozsądny, choć tragiczny, ale przede wszystkim dlatego, że powstał pod parasolem Jana Pawła II. Papieża, dla którego "miłowanie" i miłość były centralnym punktem chrześcijaństwa. To z nich wyrosła jego praktyczna teologia śmierci, którą prezentował świadomie na oczach świata, żegnając się z życiem. W ten sposób, odmawiając poddania się uporczywej terapii, pokazał, że życie jest wielką wartością, prawem i chrześcijańskim obowiązkiem, ale jednak nie za wszelką cenę. A dziś w Polsce dominuje złość. Ewangeliczne "gniewanie się" zwyciężyło i rządzi. W rzeczywistości urządzanej przez gniew nie chodzi już o to, jak innego "miłować", lecz: jak dominować. Nie jak innym pomagać, lecz jak nimi rządzić. W takiej rzeczywistości religia zamiast do państwa dobrego prowadzi do państwa wyznaniowego.
To oczywiście jest problem dla osób niewierzących, jak ja. Ale w Polsce, gdzie dominują wierzący, jest to problem przede wszystkim dla chrześcijan. Bo oznacza to dramatyczny zwrot ku pogańskiej wizji "katolickiego państwa narodu", które żadnemu społeczeństwu ani Kościołowi nic dobrego nigdy nie przyniosło. Zawsze popadało w coraz gorsze absurdy samobójczej radykalizacji.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski