Poparzyli sobie oczy na wyborach
Skorzystali z okazji na dodatkowy zarobek 100 - 150 zł, teraz wydają tysiące na leczenie. Jak niebezpieczne może okazać się zasiadanie w komisji wyborczej przekonali się Ewa Jaworska, Anna Kozłowska i Włodzimierz Górczak z Piotrkowa.
11.04.2008 | aktual.: 25.05.2018 15:07
Podczas ostatnich, październikowych wyborów do Sejmu i Senatu, cała trójka zasiadała w komisji, której siedziba mieściła się w żłobku miejskim. Nikt nie ostrzegł ich przed zagrożeniem, a w pokoju, w którym urzędowali, paliła się lampa bakteriobójcza. Doznali poparzeń oczu i skóry.
Początkowo bagatelizowali podpuchnięte, łzawiące oczy i czerwoną skórą. Objawy jednak nie ustępowały. Gdy zgłosiłam się do okulisty, okazało się, że mam poparzenia rogówki. Lekarka porównała mnie do spawacza, który spawa bez okularów - relacjonuje Ewa Jaworska, na co dzień pracownica urzędu pracy. Szacuje, że na leczenie wydała już ok. 2 tys. zł i na tym nie koniec. Cztery miesiące spędziła na zwolnieniach lekarskich.
Podobne objawy mieli też Anna Kozłowska i Włodzimierz Górczak - wspólnie wystąpili z roszczeniami do Urzędu Miasta w Piotrkowie. Magistrat scedował sprawę na swojego ubezpieczyciela. PZU uznał jednak, że nie ma podstaw do wypłaty odszkodowania. Powód? "Z przedłożonej przez ubezpieczonego dokumentacji wynika, że w momencie udostępniania pomieszczeń członkom komisji lampa bakteriobójcza była wyłączona (...)" - twierdzi PZU.
Poszkodowani są oburzeni taką argumentacją i zapowiadają wniesienie sprawy do sądu. Nie skonkretyzowali jeszcze wysokości odszkodowania, którego będą się domagać za utratę zdrowia.
Kilka dni przed wyborami członkowie komisji odebrali pomieszczenia lokalu wyborczego. Do dyspozycji dostali szatnię, w której komisja przyjmowała wyborców i pomieszczenie służące za pokój socjalny. To w nim nad drzwiami zamontowana jest lampa bakteriobójcza, na którą nikt z komisji nie zwrócił uwagi. Dziś trudno dociec, czy włączył ją dozorca, czy zrobił to nieświadomie któryś z członków komisji. Faktem jest, że lampę włącza się przyciskiem przy drzwiach, który z łatwością można pomylić z włącznikiem zwykłego oświetlenia.
Dorota Kałużniak, dyrektor Miejskiego Żłobka Dziennego w Piotrkowie, nie ma sobie nic do zarzucenia: Podczas przekazania pomieszczeń nie było żadnych wątpliwości ze strony komisji, a wszystkie pomieszczenia, drogi ewakuacyjne i sprzęt, w tym lampa bakteriobójcza, są szczegółowo opisane.
Poszkodowani członkowie komisji twierdzą, że lampa po fakcie została wymieniona, a już na pewno nie był na niej naklejony, widoczny dziś, duży napis: "Lampa bakteriobójcza". Dyrekcja placówki zaprzecza.
Całą sytuacją zaskoczony jest Mariusz Magiera z piotrkowskiego magistratu, który odpowiadał za organizację wyborów w mieście. Komisja urzędowała w tym lokalu od 10 lat i nigdy nie było problemów.
Na pewno oznakowanie w żłobku było prawidłowe - zapewnia Marta Skórka, p.o. rzecznik prezydenta miasta.
Lampy bakteriobójcze stosuje się do odkażania pomieszczeń, najczęściej w szpitalach. Emitują one promieniowanie UV-C o bardzo silnym działaniu biobójczym i mogą być używane tylko w pomieszczeniach, w których nie ma ludzi.
Bogusława Piasecka z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Piotrkowie dziwi się, po co w żłobku lampy bakteriobójcze. Zakazu nie ma, ale według najnowszych zaleceń powinny być używane tylko w miejscach o szczególnych wymaganiach aseptycznych, np. na blokach operacyjnych - podkreśla.
Marek Obszarny