PolskaPoparzone pacjentki znów przed sądem

Poparzone pacjentki znów przed sądem

Przed Sądem Rejonowym w Białymstoku ponownie rozpoczął się proces karny dwojga pracowników Białostockiego Centrum Onkologii, oskarżonych o narażenie zdrowia, a nawet życia pacjentek poparzonych podczas radioterapii ponad trzy lata temu.

03.08.2004 | aktual.: 03.08.2004 17:02

W kwietniu 2003 roku, po raz pierwszy zajmując się tą sprawą, Sąd Rejonowy w Białymstoku uniewinnił lekarkę Centrum, a technika skazał na grzywnę za działanie nieumyślne wobec czterech pań (piąta nie chciała jego ścigania).

W styczniu tego roku sąd drugiej instancji w postępowaniu odwoławczym uchylił jednak oba wyroki i zwrócił sprawę Sądowi Rejonowemu do ponownego rozpoznania. Uzasadnił swe orzeczenie błędami w postępowaniu dowodowym uznając, że sąd pierwszej instancji "nie dość wnikliwie" ocenił dowody, a niektóre z nich nawet pominął.

Prokuratura zarzuca oskarżonym, doświadczonym pracownikom Białostockiego Centrum Onkologii, narażenie kobiet na niebezpieczeństwo utraty zdrowia, a nawet życia, jednak nieumyślne. To modyfikacja aktu oskarżenia z pierwszego procesu, bo wówczas prokuratura nie przyjmowała wersji o nieumyślności działania. Lekarka odpowiada za narażenie jednej pacjentki, a technik - czterech.

We wtorek oskarżeni nie przyznali się do stawianych im zarzutów. Lekarka Jolanta Sz., która została wezwana do pacjentek uskarżających się na pieczenie skóry po zabiegu, powiedziała, nawiązując do swoich zeznań złożonych w pierwszym procesie, że te objawy nie były jeszcze niepokojące, bo pacjenci często w czasie radioterapii zgłaszają różne dolegliwości, np. pieczenie.

Podkreślała, że nic wtedy nie wiedziała o awarii wysłużonego aparatu do naświetlań Neptun (a jedynie o jego wyłączeniu z powodu zaniku prądu, co zdarzało się już w przeszłości), a miała zaufanie do służb technicznych, które nie zgłaszały nieprawidłowości w pracy urządzenia po jego ponownym włączeniu. Gdy zostałam wezwana, nie było mowy o awarii (...). Byłam wezwana do pacjentek, a nie dlatego, że coś złego dzieje się z aparatem - powiedziała Jolanta Sz.

Przyznała, że przy piątej pacjentce, po obejrzeniu jej skóry po zabiegu, miała wątpliwości co do prawidłowości dawki promieniowania. Wtedy zarządziła przerwanie radioterapii kolejnych osób.

Oskarżony technik Jarosław B. mówił, że aparat nie pokazał na wskaźnikach, że doszło do awarii. Jak powiedział, "nikt na świecie nie mógł przypuszczać", że aparat "jest w stanie awarii i pokazuje zupełnie co innego, niż jest w rzeczywistości".

Wyjaśniał, że doszło do jednoczesnego lub następującego po sobie uszkodzenia: diody we wskaźniku i bezpiecznika w układzie zasilania "na drodze wiązki promieniowania".

Zeznał też, że z jego późniejszych pomiarów wynikało, iż dawka promieniowania podana przez uszkodzone urządzenie mogła być nawet blisko dwieście razy większa od zaplanowanej. Nie dał temu wiary serwis producenta, ale tezę tę potwierdziła potem we własnym postępowaniu komisja z Międzynarodowej Komisji Energii Atomowej z Wiednia.

Do wypadku doszło w lutym 2001 roku. W wyniku nadmiernego napromieniowania ciężkich obrażeń doznało pięć kobiet. W ubiegłym roku jedna z nich zmarła - nie powiodło się u niej leczenie onkologiczne, ale nie wiadomo, jaki wpływ miały na to skutki wypadku.

Trzem kobietom sąd cywilny przyznał odszkodowania od 50 do 80 tys. zł. Dwa pozostałe postępowania w tej sprawie jeszcze trwają.

W procesie karnym trzy pacjentki występują w charakterze oskarżycielek posiłkowych. Sąd przerwał proces do środy. Zamierza wówczas wysłuchać zeznań poszkodowanych pacjentek i przesłuchać pierwszych świadków.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)