Ponad setka psów przetrzymywana pod Drohiczynem. "Mamy związane ręce"

Zwierzęta trzymane są na prywatnej posesji, gdzie rozmnażają się bez ograniczeń. Właścicielce zaproponowano sterylizację psów. Odmówiła, bo... to wbrew naturze.

Ponad setka psów przetrzymywana pod Drohiczynem. "Mamy związane ręce"
Źródło zdjęć: © Fotolia
Karolina Rogaska

15.05.2017 | aktual.: 15.05.2017 11:31

Pogoniła nas

Posesję zamieszkuje emerytowane małżeństwo. Pod Drohiczyn sprowadzili się kilkanaście lat temu razem z trójką psów. Teraz jest ich już ponad setka, do tego posiadłość zamieszkuje 30 kotów. Na watahę psów uwagę zwrócili mieszkańcy miasta i poinformowali o sprawie urzędników.

- Ta sprawa się już ciągnie trochę czasu - wzdycha Sylwester Zgieruń z inspektoratu do spraw gospodarki komunalnej. I wyjaśnia: - Udało się znaleźć sponsora, który dał pieniądze na sterylizację. weterynarz przeprowadził trochę zabiegów. Zbudowaliśmy też boksy dla psów. Tak, żeby oddzielić od siebie samice i samców. Ale w końcu właścicielka nas pogoniła. Przyjmuje jednak wsparcie w postaci jedzenia dla zwierzaków.

Dlaczego właścielka zwierząt nie zgodziła się na ich sterylizację? - Stwierdziła, że taki zabieg nie jest zgodny z naturą. Zaproponowaliśmy więc, że znajdziemy nowych właścicieli dla tych zwierząt, ale powiedziała, że nie chce. Odpuściliśmy więc, bo przecież nie możemy wejść na jej posesję na siłę. Mamy związane ręce - mówi Grażyna Konczewicz ze stowarzyszenia miłośników zwierząt "Psiemiatycze", która była jedną z organizatorek pomocy dla małżeństwa.

Dojdzie do tragedii?

- Psy czasem uciekają. Może dojść do jakiejś tragedii, pogryzienia... - wyraża swoją obawę Konczewicz. Działaczka sugeruje też, że oczekiwałaby interwencji inspektoratu weterynarii w sprawę.

Wedle słów Zgierunia, inspektorat jest zaangażowany w sprawę od samego początku i wielokrotnie odwiedzał posiadłość. Jakie wnioski płyną z tych odwiedzin? - Nie stwierdziliśmy znacznych uchybień, ale też nie jest to łatwa sytuacja, tym bardziej, że kiedy wyciagamy pomocną dłoń do tej pani ona mówi "nie" i ją odtrąca. Sprawa stanęła w martwym punkcie - mówi Mirosław Tołwiński, powiatowy lekarz weterynarii. I dodaje: - Myślę, że największy problem jaki może się tam pojawić dotyczy kwestii bezpieczeństwa. I to nawet nie bezpieczeństwa jakichś ludzi z zewnątrz, tylko właścicielki zwierząt.

Jak Violetta Villas

Przypomnijmy, że właściciele watahy są w podeszłym wieku. Co się stanie ze zwierzętami jesli ich zabraknie? Na to pytanie Sylwester Zgieruń odpowiada bez zastanowienia - Wolę nawet o tym nie myśleć - chwilę później precyzuje jednak wypowiedź - Jeśli to oni są właścicielami posesji to w momencie ich śmierci psy staną się bezdomne. Trzeba je będzie przetransportować do schroniska. Koszty będą ogromne.

Opisywana sytuacja przypomina sprawę Violetty Villas, która również była miłośniczką zwierząt. Na kilka lat przed śmiercią, gdy sprowadzała się do domu w Lewinie Kłodzkim, miała 140 kotów, 60 psów i 10 kóz. Dodatkowo kiedy miejscowi zobaczyli jej zwierzyniec zaczęli jej podrzucać kolejne "sztuki". Ilość zwierzaków szybko się podwoiła, a sytuacja wymknęła się spod kontroli. Stan zwierząt był daleki od dobrego.

Pod Drohiczynem miłość do zwierząt też może się okazać toksyczna i w konsekwencji przynieść im więcej szkody, niż pożytku. Tym bardziej, że z karmą jest krucho. I to mimo, że szef pobliskiego sklepu i jedna z lokalnych hurtowni oddają właścicielce psów sporo jedzenia za darmo. A sama kobieta, jak podkreśla Zgieruń, woli sobie odjąć od ust, niż nie dać zjeść zwierzętom. Po prostu przy tak dużym zwierzyńcu nawet wielki wysiłek włożony w trzymanie wszystkiego w ryzach bywa niewystarczający.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
violetta villaspsyschronisko
Zobacz także
Komentarze (3)