Pomniki smoleńskie. Jacek Żakowski: upamiętnienie czy upokorzenie
Jeżeli Jarosław Kaczyński chce swoje wymarzone pomniki nie tylko postawić, ale też po sobie zostawić, powinien pamiętać, że nie będzie żył i rządził wiecznie. Jeśli chce, by przetrwały władzę PiS i jego samego, musi szukać konsensu nie tylko estetycznego, ale też politycznego. Inaczej, wcześniej czy później, pomniki jego najbliższych podzielą los pomników generała Lee w Ameryce i Lenina w Europie Wschodniej.
23.08.2017 | aktual.: 23.08.2017 16:04
"Gorąco witam państwa w Muzeum Kaczyzmu, oddziale Narodowego Instytutu Demokracji. Szczególną dumą naszego muzeum jest kolekcja 278 kaczystowskich pomników zgromadzonych w Parku Demokracji wokół dawnej głównej kwatery kaczystów. Budynek, w którym sprawując władzę urzędował Jarosław Kaczyński, gdzie odbywały się decydujące dla losu Polski narady i gdzie wydawano rozkazy najwyższym urzędnikom - prezydentowi, premierowi, ministrom - został uchwałą konstytuanty przejęty przez państwo po demokratyzacji oraz delegalizacji Prawa i Sprawiedliwości.
Zgromadzone w Parku Demokracji obiekty obrazują narastający w okresie kaczyzmu kult rodziny Kaczyńskich - Lecha, czyli prezydenta RP, który zginął w katastrofie smoleńskiej, jego żony Marii, która zginęła wraz z nim, Jadwigi - matki braci Kaczyńskich oraz Jarosława, czyli twórcy i lidera kaczyzmu, którego kult rozwinął się zwłaszcza w schyłkowym okresie państwa kaczystowskiego. Obiekty te, jako najbardziej reprezentatywne z kilkunastu tysięcy, postawionych przez kaczystowską władzę w większości polskich miast i uratowanych podczas antykaczystowskiego przełomu, zostały przekazane naszemu muzeum uchwałą pierwszego ponownie demokratycznego rządu w roku..."
Jaka władza, taka zmiana władzy
Tak być nie musi. Nie twierdzę, że tak będzie. Ale wiadomo, że o tym, czy tak z grubsza się stanie, decyduje i zdecyduje Jarosław Kaczyński. Bo akcja determinuje reakcję. Siła i charakter akcji decydują o sile i charakterze reakcji. Jaka władza, taka zmiana władzy. A żadna władza nie była nigdy wieczna. I żadna nie będzie.
Jeśli PiS będzie dalej szedł drogą, którą idzie od blisko dwóch lat, to przyszły przewodnik po przyszłym Muzeum Kaczyzmu może kiedyś w przyszłości w taki sposób zaczynać swoją pogadankę. Im bardziej przemocowa będzie pisowska władza, im bardzie agresywna, represyjna, brutalna itd, tym taki rozwój zdarzeń będzie bardziej prawdopodobny. Im bardziej PiS będzie niszczył spuściznę poprzedników, tym bardziej zniszczona zostanie pisowska spuścizna. Im bardziej będzie prześladował, tym bardziej sam będzie prześladowany. Im szybciej i wyraźniej Jarosław Kaczyński zerwie z autorytarnym kursem i zacznie szukać demokratycznego konsensu, tym większa szansa, że część postawionych jego najbliższym pomników przetrwa zmianę władzy i że przetrwa też przynajmniej część politycznych zmian, które PiS chce wprowadzić w Polsce.
Ile pomników przetrwa zależy jednak nie tylko od polityki, ale też od zwykłej estetyki. Im gorsze pomnikowe koszmary PiS za swojej władzy postawi, im ważniejsze przestrzenie takie koszmary oszpecą, im bardziej ostentacyjnie będą one ciążyły w krajobrazie, tym mniej prawdopodobne, że tę władzę przetrwają. W tym sensie Komitet Społeczny Budowy Pomników: Śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego oraz Ofiar Tragedii Smoleńskiej gromadzący pisowską czołówkę od samego Prezesa po braci Karnowskich - ma odpowiedzialność szczególną. A sądząc po zdjęciach makiet projektów zgłoszonych do konkursu, sąd konkursowy pod kierunkiem prof. Tadeusza J. Żuchowskiego, historyka sztuki z UAM w Poznaniu, stoi przed dość dramatycznym wyborem. Bo czasu jest mało, a projekty - mówiąc najdelikatniej - mocno kontrowersyjne.
Mała dziewczynka na dużym fotelu z pękniętym na pół samolotem w ręku. Strzelający w niebo gigantyczny krzyż samolotopodobny ze stułą na skrzydłach. Zielony bochen rozkrojony na ćwiartki z kamienną pestką w środku. Upadający krzyż na planie trawnika w kształcie monstrualnego przyrządu do odkręcania słoików. Aluminiowe coś na kształt strzępiącego się dinozaura... Nic z tego, co dotąd wyciekło jako projekty wybrane przez jury do finału, nie ma raczej szansy stać się dumą Warszawy i warszawiaków - jak Kolumna Zygmunta, Syrenka, Nike, pomnik Chopina w Łazienkach. Żaden z upublicznionych projektów nawet się nie zbliża do siły i powagi sugestywnych narracji pomników Małego Powstańca, Powstania Warszawskiego czy Poległych i Pomordowanych na Wschodzie.
Dominujący styl to groteskowy albo krępujący monumentalny kicz, który w pieczołowicie odtwarzanym po wojnie urbanistycznym i architektonicznym ładzie historycznego Traktu Królewskiego, będzie jak wrzód na tyłku Warszawy i warszawiaków. Takiego wrzodu każdy chce się jak najprędzej pozbyć i oczywiście Warszawa się go pozbędzie, gdy tylko się nadarzy sposobność. Bo dla wielu z nas, warszawiaków, będzie to raczej symbol nieszczęsnej aroganckiej, opresyjnej władzy, niż wielkiego narodowego nieszczęścia, jakim była katastrofa smoleńska.
Nie jest to pułapka bez wyjścia
Odpowiedzialność jest duża, a czasu niezbyt wiele. Bo rozstrzygnięcie konkursu ma nastąpić przed końcem października, a oba pomniki mają stanąć przed 10 kwietnia 2018, by Prezes mógł zgodnie z zapowiedzią ogłosić formalny koniec miesięcznic smoleńskich. Dla Komitetu i Sądu Konkursowego jest to duże wyzwanie, które łatwo może stać się pułapką prowadzącą do postawienia czegoś, co szybko zostanie zburzone przez następną władzę. Nie jest to jednak pułapka bez wyjścia.
Po pierwsze można od razu wybrać projekty, których artystyczna i narracyjna siła naturalnie wkomponuje je w warszawski krajobraz - tak jak Bolesław Prus wkomponował się w skwer przed Hotelem Bristol, kard. Wyszyński w placyk przed kościołem Wizytek czy Mikołaj Kopernik w fasadę Pałacu Staszica zamykającego Krakowskie Przedmieście. Problem w tym, że takie rozwiązanie wymaga dyskretnej pokory wobec zastanego miejskiego krajobrazu. A PiS na razie zdaje się szukać raczej ostentacji wyrażającej siłę jego symbolicznej władzy także nad coraz bardziej nieprzychylnym mu miastem. Do czego może taka ostentacja prowadzić pokazał los pomnika Dzierżyńskiego na Placu Bankowym lub nowohuckiego Lenina.
Jeżeli więc prezesowi zależy na trwałości pomników, które chce postawić, a nie tylko na odfajkowaniu sprawy i pretekście dla zakończenia coraz bardziej groteskowych miesięcznic, to możliwie szybko powinien poszukać zupełnie nowej taktyki. Rozszerzyć Komitet Budowy o przedstawicieli całej opozycji - od Kukiza po Obywateli RP, wpłynąć na sąd konkursowy, by decydował z pokorą wobec przestrzeni, jaką dysponuje i zlecić organizacji wiarygodnej dla większości warszawiaków uczciwe konsultacje społeczne decydujące o wyborze jednego z wyróżnionych w konkursie projektów.
To jest oczywiście bardzo poważne wyzwanie. PiS nie słynie z politycznej kultury kompromisów, Prezes nie lubi z nikim dzielić się władzą, opozycja nieufnie przyjęłaby propozycję udziału w Komitecie, duża część warszawiaków z niechęci do Jarosława jest przeciwna upamiętnianiu Lecha, a z niechęci do smoleńskich histerii wiele osób czuje niechęć do upamiętniania teraz ofiar katastrofy.
Te przeszkody zdają się oczywiste. Ale przy odpowiednim wysiłku żadna z nich nie jest nie do pokonania. A wybór jest brutalny i prosty: albo trwały kompromis i pomniki, które będą stały przez pokolenia, albo dyktat Jarosława Kaczyńskiego na chwilę i pomniki, które znikną wraz z obecną władzą. Prezes musi sam zdecydować, na czym mu bardziej zależy - na trwałym upamiętnieniu brata i innych ofiar smoleńskiej katastrofy, czy na tym, by postawić na swoim i upokorzyć swoich przeciwników.
Jacek Żakowski dla WP Opinii