SpołeczeństwoPomaga samotnym kobietom. Takiej pracy może mu pozazdrościć każdy mężczyzna

Pomaga samotnym kobietom. Takiej pracy może mu pozazdrościć każdy mężczyzna

Zawsze chciał ulepszać świat. Najpierw studiując na Politechnice Lwowskiej technologie, które w przyszłości pozwalałyby wydrukować książkę za pomocą wciśnięcia jednego guzika. Teraz ulepsza świat w mikroskali i jest "złotą rączką". Z polskim Ukraińcem, Jurą Jurkiem Cependą rozmawiamy o pracy, której może mu pozazdrościć każdy mężczyzna.

Pomaga samotnym kobietom. Takiej pracy może mu pozazdrościć każdy mężczyzna
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Nina Harbuz

Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Dlaczego świetnie wykształcony chłopak z Ukrainy, który ukończył kierunek Systemów Automatyzacji Procesów Poligraficznych na Politechnice Lwowskiej nie pracuje w zawodzie, tylko zajmuje się naprawą sprzętów AGD, RTV, jest hydraulikiem i elektrykiem?

Trochę miałem dość siedzenia za biurkiem, a trochę zdecydował o tym przypadek. Pracowałem kiedyś zdalnie z domu nad projektem wydawniczym i nagle usłyszałem przeraźliwy huk w kuchni. Szafki i sprzęty lekko podskoczyły i zobaczyłem unoszący się nad podłogą pył. Zacząłem szukać źródła katastrofy. Meble stały na swoich miejscach, z piekarnikiem nic się nie stało i dopiero kiedy otworzyłem drzwi zmywarki zobaczyłem sterczące w niej długie i grube wiertło do betonu. Co się okazało, hydraulicy, którzy mieli wywiercić otwór na nową rurę, nie wcelowali i przebili się do mojego mieszkania, w sam środek zmywarki. Ponieważ nie lubię wyrzucać starych sprzętów i kupować nowych, bo to nieekologiczne, postanowiłem naprawić tę zmywarkę. Udało się i działa do dziś, a od tamtego czasu minęło już sześć lat. Jakiś czas później zamieściłem w internecie ogłoszenie "Drobne robótki i naprawy domowe", co później przekształciło się w "RepairMan'a". Jak by to dawniej powiedziano, jestem "złotą rączką".

"Złota rączka” to chyba gatunek ginący wśród mężczyzn?

Zdecydowanie, tylko nie przypuszczałem, że na tak wielką skalę. Z moich usług korzystają nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Brak im wiedzy technicznej, a czasem wręcz boją się dotykać do sprzętu ze strachu, że popsują go jeszcze bardziej. Dostałem kiedyś zlecenie od trzydziestoparoletniego mężczyzny, któremu miałem podłączyć sprzęt audio. Pan był audiofilem, głośniki i odtwarzacz kupił pół roku wcześniej, tylko nie potrafił sam podłączyć urządzenia. Wydawało mi się, że jeśli ktoś inwestuje pieniądze w tak dobry i drogi sprzęt, to przyjemność sprawi mu nie tylko słuchanie nagrań, ale samo podłączanie nowej "zabawki". Niestety pana przerosło kilka kolumn i parę kabli. Zresztą otwarcie przyznał się, że nie ma pojęcia jak to się robi. Mężczyznom zwyczajnie brak chęci, żeby poświęcić czas na naprawę tego co się psuje. Nie chce im się stać pod sufitem na wysokiej drabinie i zastanawiać dlaczego przestała działać lampa, albo dlaczego nagle mikser przestał blendować.

Może bycie "złotą rączką" przestało być męskie?

Męski jest styl drwala i broda, a nie umiejętność zrobienia czegoś samemu. Zdarzają się jednak mężczyźni, którzy wzywają mnie tylko do pomocy, bo naprawiają coś dużego, do czego potrzebna jest dodatkowa para rąk. Bardzo doceniam kobiety, które potrafią same sobie poradzić. Odezwała się kiedyś do mnie pani, której popsuła się spłuczka. Rozkręciła większość elementów na własną rękę, ale nie miała pomysłu co zrobić dalej. Napisałem jej szczegółową instrukcję, co powinna zrobić krok po kroku, wysłałem ją do sklepu hydraulicznego i potem dostałem wiadomość, że wszytko udało jej się złożyć i spłuczka działa. Takie przypadki są jednak rzadkością, około 80 proc. moich klientów to kobiety.

Obraz
© Archiwum prywatne

W jakim wieku?

Od studentek po równolatki mojej prababci. Wczoraj odwiedziłem po sąsiedzku dwie siostry, mające około dziewięćdziesięciu lat. Były bardzo przejęte, bo popsuła im się bateria w łazience i kuchni. Dostały moją wizytówkę od dozorczyni, zadzwoniły ze stacjonarnego numeru telefonu, co już prawie nigdy się nie zdarza, umówiliśmy się i wszystko im naprawiłem w dziesięć minut. Życzyłem im dużo zdrowia i wyszedłem.

A takie starsze panie nie mają potrzeby wygadania się?

Starsze panie przede wszystkim chcą mnie nakarmić, zanim jeszcze zacznę pracę. Rzadko się na to godzę, bo zwyczajnie nie mam na to czasu. W ciągu dnia mam kilka zleceń i ze wszystkimi muszę się wyrobić. Raz zgodziłem się zjeść zupę szczawiową, ugotowaną przez starszą panią. Zrobiła ją dla męża, ale sama nie chciała jeść, bo twierdziła, że jest na specjalnej diecie, którą musi utrzymać jeśli chce dobrze wyglądać. Zupa była przepyszna.

Starsze panie chcą cię karmić, a jak przyjmują cię młodsze kobiety?

Kawą i opowieściami. I to jest właśnie najfajniejsze w tej pracy, ta możliwość rozmowy z tak różnymi osobami. Z drugiej strony dowiaduję się, jak wiele jest samotnych kobiet. Samotne matki z dziećmi, mężatki w separacji, rozwódki, samotne z wyboru, ale i samotne dlatego, że tak im się życie potoczyło. Rozmowa, która najbardziej utkwiła mi w pamięci dotyczyła zmarłego ojca jednej z klientek. Byli bardzo zżyci. Ojciec tej pani prowadził warsztat, w którym lubiła przesiadywać, a czasem spędzali w nim razem czas majsterkując. Po jego śmierci była strasznie zagubiona, nie wiedziała co zrobić z warsztatem, czy go sprzedać, czy zostawić, bo miał dla niej wielką wartość sentymentalną. Bardzo lubię słuchać ludzi i moi klienci pewnie to wyczuwają, bo prawie przy każdej wizycie ktoś mi się zwierza. Najczęściej właśnie na temat uczucia samotności.

Obraz
© Archiwum prywatne

Któraś wizyta szczególnie zapadła ci w pamięć?

Zadzwoniła kiedyś do mnie pani z prośbą o naprawienie lodówki. Przyjechałem do niej w umówionym terminie, przypiąłem do stojaka rower i zacząłem rozglądać się za wejściem do klatki. Nie mogłem go znaleźć, więc zadzwoniłem do klientki, która natychmiast po mnie zbiegła na podwórko. Zobaczyłem kobietę około pięćdziesiątki, bardzo skąpo ubraną, wręcz wyzywająco, ale pomyślałem, że taki ma styl, a poza tym było bardzo gorąco. To był sam środek lata, potworne upały. Weszliśmy na drugie piętro, w mieszkaniu pani skierowała mnie do kuchni i oznajmiła, że musi iść do łazienki, w której czeka na nią klient. Zdziwiłem się w pierwszej chwili, ale za moment, po odgłosach i słowach jakie wydobywały się zza drzwi toalety, nie miałem wątpliwości, jaką profesją parała się moja klientka. Przyznam, że trudno było mi pracować w takich warunkach i tym razem nie dokończyłem zlecenia i wyszedłem.

Czułeś się kiedykolwiek dyskryminowany ze względu na pochodzenie?

Rzadko. To się zdarzyło tylko w pierwszej pracy w Warszawie, którą dostałem w 2010 roku. Pracowałem w firmie poligraficznej, w której nadzorowałem proces produkcji, delegowałem zadania, mówiłem o błędach jakościowych. Zaczęły do mnie docierać głosy, że zespół nie chce, żeby chłopak, który przyjechał z Ukrainy rządził się w firmie. Wtedy też miałem znacznie mocniejszy akcent, więc łatwo było rozpoznać, że jestem ze Wschodu. Musiałem zrezygnować z tej pracy, tym bardziej, że jak na tak odpowiedzialne stanowisko i zakres obowiązków, dostawałem bardzo niską stawkę.

W kontakcie z klientami "RepairMana" zdarzały ci się podobne, przykre sytuacje?

Wręcz przeciwnie. Niektórzy są zachwyceni kiedy słyszą, że jestem ze Lwowa. To ich otwiera i ośmiela do opowiadania o własnych rodzinach i historiach dziadków pochodzących z kresów. Ja mam polskie korzenie. Moja mama jest Ukrainką a przodkowie taty byli z Polski. Dzięki temu łatwiej mi było ubiegać się o polskie obywatelstwo, które otrzymałem w lutym 2015 roku. Parę dni temu przydarzyła mi się wzruszająca sytuacja. Naprawiałem balustradę, żyrandol, klamki i cieknącą baterię prysznicową w domu starszej pani, mieszkającej na Saskiej Kępie. Kiedy otworzyła mi drzwi, zobaczyłem, że ma przypiętą do klapy pół-polską, pół-ukraińską wstążeczkę z napisem "Jesteśmy razem z wami". Jakoś tak ciepło zrobiło mi się na sercu gdy to zobaczyłem.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (270)