Polskie zabawy z bronią
Polacy kochają broń. Ale z powodów prawnych, ideologicznych i finansowych często jest to miłość platoniczna, zakazana, a nawet śmiertelnie groźna.
Polacy posiadają prawie 750 tysięcy sztuk zarejestrowanej broni, co daje niecałe dwie sztuki na stu mieszkańców. Średnia europejska wynosi 17,4 sztuki broni na 100 mieszkańców, a w Stanach Zjednoczonych jedna sztuka przypada na jednego obywatela. Zdaniem policji Polacy - wbrew tendencjom w Europie i w USA - nie przejawiają zwiększonego zainteresowania bronią do użytku prywatnego. Od kilku lat liczba wydanych pozwoleń na broń utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie około 540 tysięcy.
Ze statystyk można by zatem wyciągnąć wniosek, że Polacy, tradycyjnie miłujący oręż i skłonni do wojaczki, zamienili się w pacyfistów. Policyjne dane mogą jednak nie oddawać stanu rzeczywistego. Sądząc ze wzrostu liczby tytułów i sprzedaży specjalistycznych pism o militariach, z coraz większej liczby polskich stron internetowych na ten temat i z pojawiających się jak grzyby po deszczu nowych sklepów z uzbrojeniem, miłość Polaków do strzelb, karabinów i pistoletów nie słabnie, a nawet się wzmaga. W Polskim Związku Łowieckim liczba pełnoprawnych członków rośnie o tysiąc osób rocznie, a trzy tysiące stażystów co roku zabiega o przyjęcie w jego szeregi.
Odkąd z początkiem tego roku zniesiono wymóg posiadania zezwolenia na wiatrówki o lufach gwintowanych, popyt na nie, jak zgodnie przyznają sprzedawcy, wzrósł kilkakrotnie. Większe jest też zainteresowanie replikami broni zabytkowej, wzrosła sprzedaż broni sportowej i rekreacyjnej. Popyt na broń myśliwską i krótką utrzymuje się zaś na mniej więcej stałym poziomie. Zdaniem miłośników broni (na przykład z portalu Giwera.pl) oraz sprzedawców policja sztucznie studzi zapał fascynatów, ograniczając liczbę wydawanych pozwoleń, a nawet cofając już wydane.
Wybuchowa posesja
W badaniach opinii publicznej przeważa pogląd, że Polska nie jest krajem, w którym żyje się bezpiecznie i co czwarty Polak - a wśród mieszkańców dużych miast nawet co trzeci - ma duże poczucie lęku (CBOS, marzec 2004). Mimo to niewiele osób prywatnych występuje o pozwolenie na broń do ochrony osobistej. Być może dlatego, że szanse na otrzymanie takiego pozwolenia są nikłe. W 2003 roku na 1286 wniosków policja wydała 538 decyzji odmownych (prawie 42 procent). Ci, którzy czują się zagrożeni, radzą sobie inaczej.
- Nie boi się pan, że pana napadną, że zabiorą panu teczkę, okradną, wdepczą w błoto? Jeśli nie ma pan nic do obrony, to jest pan chyba szaleńcem - usłyszał kilka lat temu pośrednik ubezpieczeniowy od jednego ze swych klientów we wsi Kosianka Boruty, nieopodal Siemiatycz w województwie podlaskim. Miał też okazję obejrzeć część potężnej kolekcji broni Czesława B., mieszkańca Kosianki.
Prawdopodobnie jako ostatni. Niedługo później Czesław B. zginął od kuli wystrzelonej z własnoręcznie skonstruowanego samopału. - Tyle razy mu powtarzałem, żeby przestał się wygłupiać z tą bronią - mówi brat pana Czesława. - To musiało się tak skończyć - dodaje ze smutkiem. Czesław B. był pszczelarzem. Mieszkał sam na skraju wioski. Żył skromnie, choć ludzie ze wsi opowiadali, że ,pieniędzy to on ma jak lodu".
- Kiedyś go okradli - wspomina jeden z sąsiadów. - Zabrali mu telewizor, radio i trochę ubrań. Pamiętam, jak biegał po wiosce i odgrażał się, że pozabija bandziorów.
Od tej pory pan Czesław żył w obawie przed kolejnym napadem. Wpadł we własne sidła, w pułapkę przeznaczoną dla potencjalnych złodziei. Ciało znalazł Mirosław A., zielarz z pobliskiej wsi Koryciny, który skupował od pana Czesława miód. Dzisiaj się cieszy, że sam wtedy nie zginął. - Podwórko było jak jakaś forteca - opowiada. - Z każdej strony w intruza skierowana była lufa pistoletu, mógł zginąć każdy, kto tamtędy przechodził.
Mirosław A. szybko wezwał miejscowego policjanta, a ten z kolei zadzwonił po saperów. Pirotechnicy rozbrajali podwórze przez kilka godzin. - Czuliśmy się, jakbyśmy błądzili po polu minowym - opowiadał jeden z nich - ze świadomością, że każde otwarcie drzwi, uchylenie okna może spowodować śmiertelny wystrzał.
Według danych białostockiej policji na posesji zneutralizowano 8 samopałów i 10 luf przeznaczonych do miotania pocisków odpalanych elektrycznie. Do tego 28 niekompletnych luf urządzeń miotających, 30 sztuk amunicji bojowej, pistolet startowy, pistolet gazowy, TT kaliber 7,62 milimetrów oraz karabinek sportowy. Materiały potrzebne do konstrukcji broni i inne militaria znaleziono także w ulach należących do pana Czesława.
- Zaglądałeś do studni, dostawałeś kulkę tu - opowiada pośrednik ubezpieczeniowy Wacław K. i stuka mnie palcem wskazującym w środek czoła. - Otwierałeś drzwi do domu - to samo. Dobierałeś się do okna: paf! - klaszcze w dłonie. - Chciałeś zabrać samochód? Zanim zdążyłbyś do niego dojść, jedną kulkę oberwałbyś w czaszkę, drugą w klatkę. Właśnie przed półotwartymi drzwiami do garażu znaleziono pana Czesława. Pułapka zadziałała. Nie zadziałała tylko pamięć konstruktora. Zapomniał wyłączyć mechanizm odpalający. Zginął na miejscu.
Kolekcjonerów kłopoty z prawem
Militarna pasja nie musi jednak wynikać ze strachu i manii prześladowczej jak u pana Czesława. Często rodzi się już w dzieciństwie. Zaczyna się od zabawy w wojnę, amerykańskich filmów i gier strategicznych. Miłośnicy urządzeń strzelających zaczytują się w czasopismach poświęconych wojsku ("Komandos", "Żołnierz Polski") lub traktujących tylko o broni palnej ("Strzał" czy "Broń. Amunicja"). Niektórzy zbierają na wiatrówkę, inni odwiedzają strzelnicę, by postrzelać z KBKS. Przy kluczykach od samochodu noszą breloczek z łuski albo pocisku. Niektórzy wytapiają wieczorami kule do XVIII-wiecznych pistoletów. Nawet w nocy pasja ich nie opuszcza.
- Śniło mi się niedawno - opowiada Radosław P., student Politechniki Białostockiej - że jestem snajperem. Leżę na dachu budynku i czekam aż w oknie, 500 metrów ode mnie, pojawi się mój cel. Pociągam za spust, kolba uderza mnie w ramię, słyszę zgrzyt zamka, w głowie brzęczy odgłos toczącej się po betonowej posadzce łuski. Z tłumika wydobywa się gęsta smuga dymu. W nozdrza uderza niezwykły zapach prochu. Jest cicho, słyszę już tylko szum własnej krwi. Miałeś tak kiedyś? - pyta, widząc moją niewyraźną minę.
Radosław P. już w liceum zapoczątkował działalność kółka strzeleckiego. W czasie wakacji zaopatrzony w krótką broń pneumatyczną, nóż, saperkę, ubrany w bojówki i kurtkę khaki wychodził z domu, nic nikomu nie mówiąc. Nie zabierał ze sobą jedzenia. Wracał po tygodniu. Opowiada, że spał w szałasie, polował na małe zwierzęta i penetrował poniemieckie bunkry w poszukiwaniu amunicji z okresu II wojny światowej.
Student Uniwersytetu Warszawskiego Rafał K. z powodu podobnych zamiłowań otarł się o śmierć. - Miałem wtedy kilkanaście lat. Brat kolegi przywiózł z wojska łuski i wystrzelone pociski. Przez tydzień zeskrobywałem siarkę z zapałek, rozdrabniałem tłuczkiem i wsypywałem do łuski. Gdy była pełna, zakorkowałem ją pociskiem i poszedłem do garażu. Wsadziłem nabój w imadło i podgrzewałem go palnikiem gazowym. Błysnęło, huknęło! Gdy po paru minutach doszedłem do siebie, z satysfakcją stwierdziłem, że eksperyment się powiódł. Pocisk wystrzelił, łuska wypadła do tyłu, imadło się zepsuło, a ja nie słyszałem na prawe ucho przez następne dwa dni - wspomina.
Wielu tak zaczyna. Wielu w ten sposób jednocześnie kończy. Rafał zaczął pogłębiać swoje zainteresowania. Czytał, chodził na strzelnicę, kupował wiatrówki. Nigdy nie było go jednak stać na prawdziwą broń. - Ale po studiach będę zarabiał tyle, że to nie będzie już żaden problem - mówi, uśmiechając się szeroko.
Fascynatów kłopoty z kasą
Barierą dla rozwijania zainteresowań jest więc nie tylko konieczność zdobycia pozwolenia, lecz także pieniądze. Strzelectwo, kolekcjonerstwo i myślistwo to kosztowne rozrywki. Jeśli amator broni palnej kupi wreszcie swój wymarzony pistolet, musi zapłacić za możliwość użycia go na strzelnicy. Płaci się również za niezwykle pożyteczną przynależność do stowarzyszenia lub kółka strzeleckiego. Otwarcie drzwi do dość hermetycznego Klubu Przyjaciół Broni Palnej kosztuje około tysiąca złotych. Niższe już comiesięczne składki umożliwiają udział w organizowanych przez klub imprezach, zawodach strzeleckich, grillach i piknikach oraz, co ważniejsze, mogą ułatwić drogę do pozwolenia na broń tym, którzy jeszcze go nie zdobyli. Wsparcie organizacji okazuje się też korzystne w przypadku zatargów z policją. Członek klubu zawsze będzie mógł liczyć w sądzie na pomoc sztabu prawników należących do grupy strzeleckiej.
Jeszcze parę lat temu kolekcjonerzy byli prześladowani przez policję, nachodzeni w domach, kontrolowani. Znalezione eksponaty - dotyczyło to wszelkich militariów - zwykle konfiskowano, w efekcie czego bezpowrotnie przepadały.
- Do niedawna kontakty z bronią palną były w Polsce właściwie niemożliwe z powodu braku odpowiednich regulacji prawnych - mówi kolekcjoner z Puław, w którego domu niemal wszystkie ściany są obwieszone bronią. - Dopiero Ustawa o broni i amunicji z 1999 roku, chociaż niedoskonała, dała nowe możliwości.
Od początku tego roku życie kolekcjonerów jest jeszcze łatwiejsze. Nowelizacja przepisów umożliwia im posiadanie bez pozwolenia i rejestracji replik broni palnej, której pierwszy egzemplarz został wyprodukowany przed 1 stycznia 1851 r. W praktyce oznacza to, że dorośli mogą kupić nowiutki i w pełni funkcjonalny muszkiet, pistolet pojedynkowy lub wczesny rewolwer Colta. Tych, którzy wątpią, czy taka ,swoboda" nie stwarza zagrożenia większego od na przykład wiatrówek, warto uspokoić. Zapaleńcy i kolekcjonerzy nienawidzący imitacji, a pragnący oryginalnie udekorować mieszkanie, nie mają zazwyczaj morderczych zapędów. Ponadto koszt takiej broni czarnoprochowej jest zbliżony do tej nowoczesnej na czarnym rynku - logiczne jest zatem, że jej zbyt wśród przestępców jest ograniczony.
Poza tym miłośnicy antycznych strzelb nie mogą z nich korzystać, gdyż w Polsce sprzedaż czarnego prochu do replik jest zakazana. Paradoks polega na tym, że jego posiadanie i kupno są całkowicie legalne. Nowe przepisy utrudniły za to życie poszukiwaczom militariów. Dawniej każda znaleziona broń musiała być "zdekowana", czyli pozbawiona cech użytkowych (zwykle polega to na rozwierceniu lufy lub zamka broni). Od 1 styczna 2004 r. poza "zdekowaniem" trzeba uzyskać zezwolenie na broń zniszczoną i nienadającą się do użytku. Tak więc w świetle prawa za posiadanie wykopanego w ogródku, starego, zardzewiałego i bezużytecznego, lecz nierozwierconego kolta grozi taka sama kara jak za posiadanie nowiuśkiego kałacha.
Nie ma zwierza w lesie
90% pozwoleń wydaje się na broń łowiecką. W ciągu kilkunastu lat myślistwo w Polsce zmieniło się radykalnie. Dawnych wiejskich myśliwych zastępują syci i bogaci hobbyści. Ich prekursorami byli za komuny ,myśliwi dewizowi", cudzoziemcy, którzy płacili za możliwość ustrzelenia w naszych lasach jelenia. - Myśliwym? No, myśliwym to ja jestem od parunastu lat - mówi 60-letni Kazimierz K. z wioski na Podlasiu. - A wcześniej to gdzie ja tam myśliwy, kłusownik był i tyle. Za młodości pana Kazimierza głównym powodem organizowania polowań było uzupełnienie zapasów mięsa na zimę. - Dziś to nie to co kiedyś - żali się pan Kazimierz. - Jak byłem dzieckiem, to gdy ojcowie wracali z polowania, całą furę zwierzyną obwieszali. Teraz już nie polują. Jedynie miastowi przyjeżdżają czasami trochę popykać. Nie ma zwierza w lesie.
Obecnie myślistwo to już tylko sport lub rodzaj wysublimowanej rozrywki. W małych wsiach nikogo dziś nie dziwi, gdy do lasów przyjeżdżają terenowe samochody, wysiadają z nich otyli panowie w czapkach z piórkiem i z pełnymi torbami nowoczesnych urządzeń. - Każdy wie, że to polityk jaki albo biznesmen - mówi mieszkaniec jednej z podwarszawskich wsi. - Bo kto by miał pieniądze na te wszystkie elektroniczne bajery, które oni noszą?
Są jednak tacy, dla których pasja myśliwska jest wszystkim, mimo nie najlepszej sytuacji majątkowej. Edward K. mieszka w dużej wiosce na północnym wschodzie Polski. Wokoło idealne warunki: lasy, bory, łąki. - Spójrz tylko - zwraca się do mnie na ty miejscowy sklepikarz - co to za człowiek? Nie pracuje, ma czworo dzieci, rodzi mu się kolejne. Żona też niezatrudniona. Z czego żyć? - pyta. - Taka sytuacja, a on załatwia nową strzelbę, kupuje naboje i beztrosko idzie na polowanie. I co? - wykrzykuje wyzywająco. - Będą żyć z tego co złapie? Z dwóch zajęcy na miesiąc?! (śmiech) A do tego pije - dorzuca.
Sam pan Edward sprawia wrażenie nastolatka, który próbuje ukryć przed rodzicami nałóg palenia. Myśliwym jest od kilkunastu lat. W domu trzy strzelby - wypolerowane, czekają na kolejną wyprawę. Broń jest zabezpieczona i zamknięta w sejfie, żeby dzieci nie zrobiły sobie krzywdy. Nowo narodzone dziecko pana Edwarda to także chłopczyk i tatuś się upiera, by nazwać go Hubert, od patrona myśliwych świętego Huberta.
Groźna nielegalna
Wieki renesans przeżywają dziś w Polsce wiatrówki. Od początku roku można kupić bez zezwolenia broń pneumatyczną z lufą gwintowaną o energii pocisku poniżej 17 dżuli. Sklepy oferują wiatrówki do złudzenia przypominające broń ostrą, można nawet znaleźć imitację kałasznikowa.
Dwa tygodnie temu 26-letni mężczyzna, posługując się pistoletem pneumatycznym wzorowanym na prawdziwym glocku, napadł na sklep w Białymstoku i ostrzeliwując się, zrabował pięć tysięcy złotych. Ranił dwie pracownice i dwóch mężczyzn, którzy próbowali pomóc śmiertelnie wystraszonym kobietom. Obrażenia były wprawdzie niegroźne, ale strach prawdziwy. Policjant tłumaczył w prasie, że "postrzał z takiej broni nie powoduje groźnych ran, postrzelona osoba odczuwa tylko dużą bolesność (...). Jednak strzał z niewielkiej odległości może wybić oko, niebezpieczny może być także strzał w skroń".
We Wrocławiu nieznany osobnik ostrzeliwuje od kilku tygodni okna, balkony i samochody na ulicy Gajowickiej, prawdopodobnie z broni pneumatycznej. Pociski robią dziury w szybach i wgniatają karoserie samochodów. Mieszkańcy są pewni, że wkrótce dojdzie do prawdziwego nieszczęścia, a policja prowadzi ,działania prewencyjne i operacyjne".
Należy się cieszyć, że podobni szaleńcy dysponują tylko wiatrówkami o małej mocy, chociaż takie wypadki to woda na młyn przeciwników liberalizacji przepisów o dostępie do broni i amunicji. Warto jednak dostrzec, że bardziej zdeterminowani przestępcy zdobywają broń ostrą bez większych problemów i nie potrzebują do tego żadnych zezwoleń. Nikt nie wie, jakie naprawdę są zasoby nielegalnej broni w naszym kraju. Różne źródła wymieniają liczby od 200 tysięcy do 2 milionów sztuk. Komenda Główna podaje, że policja zatrzymuje rocznie 500 osób podejrzanych o nielegalne posiadanie broni. Właściwie wszystko się zgadza, bo tyle samo sztuk broni tracą co roku w wyniku kradzieży jej legalni posiadacze: myśliwi, osoby prywatne, pracownicy ochrony, mundurowi.
MARIUSZ KOSIŃSKI
___________
POZWOLENIE NA BROŃ Może je otrzymać osoba, która ukończyła 21 lat, zdobędzie zaświadczenie od upoważnionego lekarza i psychologa, zda egzamin testowy z przepisów (10 pytań, wszystkie odpowiedzi muszą być trafne) i praktyczny z posługiwania się bronią. Można się starać o pozwolenie na broń myśliwską, do celów sportowych, do ochrony osobistej lub kolekcjonerską. Pozwolenie na broń do ochrony osobistej można otrzymać, jeśli występują okoliczności świadczące o ponadprzeciętnym, realnym zagrożeniu życia. Subiektywne, niepoparte przekonującymi dowodami poczucie zagrożenia dyskwalifikuje kandydata. Pozwolenie jest bezterminowe, ale można je utracić. Co pięć lat trzeba powtarzać badania lekarskie i psychologiczne.
Odpłatność (w złotych):
- badania - około 600
- egzamin 500-1000 (w zależności od rodzaju broni, poprawka kosztuje połowę)
- opłata za wydanie decyzji administracyjnej - 212
DOSTĘP DO BRONI NA ŚWIECIE
W Stanach Zjednoczonych dostęp do broni jest praktycznie nieograniczony, głównie dzięki słynnej drugiej poprawce do konstytucji (gwarancja wolności zaraz po fundamentalnych prawach do swobody poglądów i ich wyrażania). W niektórych krajach (Jemen, Somalia) broń może mieć każdy, kogo na to stać. W Szwajcarii w domach przetrzymywane są nawet karabiny maszynowe, a państwo płaci za ich posiadanie - to skutek tamtejszej doktryny pospolitego ruszenia. Z kolei w Japonii, Wielkiej Brytanii, Holandii czy Szwecji dostęp do broni dla cywilów jest bardzo utrudniony lub wręcz niemożliwy. We francuskich sklepach z militariami możemy znaleźć szeroki asortyment dóbr, które są czymś więcej niż zabawkami dla dużych chłopców. Na koneserów czeka Le Mat, czyli głupiec - replika (działająca kopia) rewolweru o niezwykle oryginalnym wyglądzie i zasadzie działania. Raz załadowany może wystrzelić aż 10 kul, w tym jedną z lufy zapasowej. W Niemczech strzelectwo jest bardzo popularne, ale ogólnodostępne są tylko repliki i to wyłącznie
takie, z których można oddać jeden strzał.