Polskie smaki na wigilijnych stołach berlińczyków
Czerwony barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, bigos, flaki, makowiec, sernik, a nawet opłatek z Caritasu - to wszystko zamawiają Niemcy na święta w polskich sklepach spożywczych w Berlinie. Na stole wigilijnym może zabraknąć jedynie polskich karpi, bo rozkochani w ekologii niemieccy klienci kupują żywe ryby i wypuszczają je do Szprewy.
21.12.2012 | aktual.: 09.01.2013 10:38
W najstarszym berlińskim sklepie z polską żywnością "Klon" przy Pestalozzistrasse panuje przedświąteczna atmosfera. Na wypucowanych półkach stoją kolorowe opakowania ze słodyczami, napojami, przyprawami, a w oszklonej lodówce piętrzy się kilkanaście gatunków szynki, kabanosów, biała kiełbasa i polędwica. Co chwilę wchodzi klient i składa zamówienie na świąteczne produkty.
Niemcy uwielbiają polskie jedzenie
- Niemcy zamawiają na stół wigilijny przede wszystkim polskie pierogi z kapustą i grzybami, uszka, krokiety - wylicza pani Marianna Klon, właścicielka sklepu. - Sprzedajemy ogromne ilości barszczu czerwonego - od "Krakusa" w kartonikach po koncentrat z buraków. Sprowadzamy sporo ogórków kiszonych i kapusty, bo klientki twierdzą, że bigos z niemieckiej kapusty nie smakuje tak dobrze, jak z polskiej - wyjaśnia.
Dużym zainteresowaniem Niemców cieszy się kiełbasa biała świąteczna z Wrocławia, produkowana z drobno zmielonej cielęciny z domieszką mleka i kwasku cytrynowego. Najwięksi smakosze zamawiają nawet po dwa kilogramy. - Starsze pokolenie Niemców, pochodzących ze Śląska opowiada, że przypomina im smak dzieciństwa. Kiełbasę się parzy, a potem piecze w piekarniku z dużą ilością masła i cebuli - zdradza pani Marianna.
W okresie przedświątecznym na półkach w "Klonie" pojawia się także tradycyjny makowiec i sernik, bo wielu Niemców składa zamówienia na polskie ciasta. - Nasze gospodynie są zaradne i oszczędne, same przyrządzają wigilijne potrawy. Natomiast Niemki wolą kupować gotowe produkty - przyznaje pani Klon.
Zdaniem szefowej otwarcie granic okazało się najlepszą reklamą dla polskiej żywności, a przy okazji wzbogaciło niemiecki stół wigilijny. Nasi zachodni sąsiedzi coraz częściej jeżdżą na urlop do Polski, poznają nowe smaki i potem szukają tych produktów w jej sklepie. Co bardziej przezorni przynoszą ze sobą etykietki po majonezie, słoiczki po dżemie, papierki po cukierkach, banderole po wędlinach i pytają, czy nie dałoby się sprowadzić tych artykułów do Berlina.
Polskie jest lepsze
Przed świętami Bożego Narodzenia coraz więcej Niemców prosi sprzedawczynie o przepis na żurek, bigos, barszcz czerwony, bo zasmakował im podczas pobytu w Polsce. Przez kilka lat w sklepie rozdawano ulotki z przepisami na polskie potrawy wigilijne. Niektórzy Niemcy przekonali się nawet do flaków. Od kilku lat szefowa sprowadza opłatki z Caritasu i cierpliwie tłumaczy Niemcom tradycję dzielenia się opłatkiem przy wigilijnym stole. - Niemcy podpytują mnie, co Polacy przygotowują na Wigilię, a potem łapią się za głowę i stwierdzają ze zdziwieniem: "Boże, a kiedy wy to wszystko zjecie?" - opowiada.
Marianna Klon jest pionierką handlu polskimi artykułami spożywczymi w Berlinie. - Skoczyłam na głęboką wodę, otwierając w Berlinie pierwszy polski sklep w 1995 roku - przyznaje. - W tamtym czasie nasze artykuły pojawiały się sporadycznie w niemieckich sklepach, ale nikt się nimi specjalnie nie chwalił, bo nie miały dobrej renomy. Dzisiaj Niemcom smakują i mają opinię żywności ekologicznej - dodaje.
Pomysł na sprzedaż polskich produktów narodził się podczas wizyty na jednym z popularnych wówczas w Berlinie bazarów. - Prosto z torby kupowaliśmy od Polaków kawałek polskiego chleba, czy białego sera. Zauważyliśmy spore zainteresowanie naszymi produktami wśród Niemców i postanowiliśmy otworzyć polski sklep - wspomina pani Marianna.
Zaczęli od sprzedaży wędlin i dodatków do kiełbasy, typu musztarda, keczup, chrzan, ćwikła. W dniu otwarcia obsłużyli tysiąc klientów, rozdając w ramach promocji kiełbasę śląską na gorąco z bułką i puszkę piwa. Potem było mniej różowo. Sklep potrzebował wiele reklamy i dużo cierpliwości, aby pozyskać klienta. Początkowo "Klona" odwiedzali głównie Polacy, Niemcy zaglądali z ciekawości, zaintrygowani tasiemcową kolejką w dniu otwarcia. Powoli sklep zdobywał renomę i stałych klientów. Dzisiaj oprócz Polaków zakupy przy Pestalozzistrasse robią chętnie Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, Chorwaci, Czesi. Ponad 60 procent klientów to Niemcy. Niemiec jest klientem wymagającym
Właściciele polskich sklepów spożywczych w Berlinie zgodnie przyznają, że Niemiec jest wymagającym klientem i bardzo trudno przekonać go do obcego produktu. Nie jest tajemnicą, że nasi zachodni sąsiedzi byli uprzedzeni do polskiej żywności. Pani Marianna opowiada historię pewnej klientki, Polki z pochodzenia, która wyszła za mąż za Niemca. - Kupowała u nas krakowską, masło, szynkę, ale zawsze wyrzucała paragon, czy opakowanie, bo twierdziła, że mąż nie wziąłby jedzenia do ust, gdyby wiedział, że pochodzi z Polski. Mąż wysyłał ją w każdą sobotę do Włocha, ona robiła zakupy u nas, a potem małżonek wcinał polskie wędliny aż mu się uszy trzęsły - opowiada.
Młode pokolenie Niemców nie ma podobnych uprzedzeń. Kupują, bo im smakuje, kraj pochodzenia jest bez znaczenia. Dla pani Marianny to najpiękniejszy komplement, kiedy Niemcy mówią, że nie wyobrażają sobie niedzielnego śniadania bez polskich parówek od "Klona".
Obecnie sklepy z polską żywnością przeżywają prawdziwy boom. Obecnie w stolicy Niemiec działa aż 26 polskich placówek handlowych. - Nie czuję na plecach oddechu konkurencji. Najwidoczniej w Berlinie jest duże zapotrzebowanie na polskie produkty. Nawet bliskość granicy nie jest przeszkodą. Coraz częściej Polacy i Niemcy przeliczają koszty benzyny i dochodzą do wniosku, że zamiast jechać do Polski bardziej opłaca się robić zakupy na miejscu, w polskich sklepach. Wiele niemieckich supermarketów wprowadziło do swej oferty polskie produkty, ale ciągle nie są wyeksponowane i zajmują dolne półki w regałach - przyznaje Marianna Klon.
Polskie sklepy rosną w siłę
W sklepie spożywczym "Pyza" przy Anzengruberstraße w dzielnicy Neuköln polska żywność zajmuje eksponowane miejsce. - Otwierając sklep przed pięciu laty postanowiłam, że klient znajdzie u nas wszystko - od prasy, po napoje, wędliny, owoce i warzywa. Oczywiście wyłącznie z Polski - zapewnia właścicielka Dzidka Düser. Sklep oferuje ponad tysiąc różnych produktów. Lada chłodnicza pęka w szwach. Samych szynek doliczyłam się 30 gatunków.
Właścicielka długo szukała właściwej lokalizacji. - Nieprzypadkowo otworzyłam sklep w dzielnicy Neuköln - stwierdza. - Tutejsi mieszkańcy są bardzo otwarci na różne nowinki kulinarne i przyjaźnie nastawieni do Polski. Najpierw kupują produkty, które znają, a gdy przypadną im do gustu próbują nowych smaków - wyjaśnia.
O zbliżającym się Bożym Narodzeniu przypomina nie tylko świąteczny wystrój sklepu, ale bogaty asortyment wigilijnych artykułów. - Od kilku tygodni sprowadzamy ręcznie lepione pierogi z kapustą i grzybami. Dzisiaj przyjadą z Polski cztery rodzaje śledzi, a w piątek żywe karpie - wylicza pani Düser.
Prawdziwą potentatką na rynku produktów spożywczych w Berlinie jest Zofia Klichowski. Prowadzi cztery sklepy z polską żywnością, a piąty w internecie. - Pierwszy sklep "U Zosi" przy Turmstrasse dostałam w prezencie od męża z okazji 10. rocznicy małżeństwa - śmieje się. - Potem otworzyliśmy kolejne. Kilka placówek jest bardziej dochodowych i pozwala uniknąć strat - dodaje.
Szefowa raz w tygodniu jeździ po towar do przygranicznych hurtowni. - Zawsze pytam klientów - zarówno polskich, jak i niemieckich, na co mają ochotę. Cały czas powtarzam, że to oni współtworzą mój sklep - zapewnia.
Chleb pochodzi ze Szczecina, wyroby garmażeryjne z okolic Warszawy, a mleko i sery z Łowicza. Berlińskie dzieci nie chcą pić polskiego mleka, bo mówią, że pachnie krową, ale rodzicom smakuje.
Klienci zawsze wracają
Jeżeli do sklepu zagląda Niemiec, który nie zna polskiego jedzenia, szefowa daje mu popróbować różnych produktów. - Co ma pani z tego, że się najadłem i nic nie kupiłem - stwierdza zdziwiony berlińczyk. - Nie szkodzi. Może niedługo znowu się spotkamy - odpowiada pani Zosia. I klienci wracają. Jednemu tak zasmakowało polskie jedzenie, że raz w tygodniu robi zakupy za kilkadziesiąt euro.
Na święta Zofia Klichowski zamówiła w Polsce 200 karpi, kilkadziesiąt kaczek, indyków i gęsi. - Niemcy chętnie jedzą Na Boże Narodzenie nasz drób. Jedynie z karpiami jest pewien problem. Wielu klientów kupuje po kilka sztuk, a potem wypuszcza ryby do Szprewy. Tłumaczą, że jest im ich żal - opowiada.
W styczniu "U Zosi" pojawi się w sprzedaży kolejny polski smakołyk - faworki. Potem przyjdzie czas na krajowe nowalijki, owoce, runo leśne. - Mój sklep jest jak polski stół wigilijny. Nikt nie wstanie od niego głodny - zapewnia na pożegnanie pani Zofia.
Specjalnie dla Wirtualnej Polski Izabella Jachimska z Berlina