"Polskie domki" zatruwają życie Holendrom. To nie jest nagonka
Holendrzy stracili cierpliwość. Mają dość rozgardiaszu i puszek po piwie w ogródkach. Władze 4 gmin postanowiły pomóc obywatelom. Źródłem "polskiego problemu" nie są jednak Polacy, tylko chciwość biznesu i wzajemny brak zrozumienia.
04.04.2018 | aktual.: 04.04.2018 12:42
Mieszkańcy czterech gmin w centralnej Holandii chcą znowu żyć w ciszy, spokoju i porządku. Frustruje ich też spadek cen domów. Powodem problemów paradoksalnie jest sukces ekonomiczny kraju. Rozwijająca się gospodarka potrzebuje taniej siły roboczej. Do Holandii trafiło w ten sposób ok. 400 tys. ludzi z Europy Wschodniej. Najwięcej jest wśród nich Polaków, stąd mowa o "polskim problemie" i "polskich domkach", w których żyją. Są też Rumunii, Bułgarzy i inni.
Tysiące agencji pracy liczy zyski i obcina koszty, co oznacza niskie wynagrodzenia, a w konsekwencji poszukiwania taniego zakwaterowania. Szacuje się, że nadal brakuje tanich mieszkań dla ok. 100 tys. robotników, którzy często gnieżdżą się w podupadających domkach na obrzeżach miast. Szczególnie dużo trafiło ich do gmin Maasdriel, Zuidplas, Zaltbommel i Tiel, które znalazły się w centrum sporu.
Jednym z problemów są "szalone" jak na Holandię godziny pracy. Przybysze niekiedy wyjeżdżają do pracy w środku nocy budząc sąsiadów. Przepełnione domki powodują brak miejsc do parkowania, co jest uciążliwe dla holenderskich sąsiadów przyzwyczajonych do swoich miejsc. Po pracy lub w weekendy młodzi mężczyźni głośno imprezują i nadużywają alkoholu, czego mieszkańcy spokojnych miasteczek też nie rozumieją. Irytują ich głośne imprezy alkoholowe, góry śmieci i brak kultury. Oddawanie moczu z dachu czy w krzakach jest szokujące.
Holendrzy nie lubią bałaganu
Użycie słowa "konflikt" byłoby jednak nie na miejscu. Jest zbyt radykalne jak na potrzeby mieszkańców holenderskich miasteczek. Tutaj chodzi o spokój, dostosowanie się do zasad i poszanowanie lokalnej kultury, której przybysze nie znają i nie rozumieją.
- To nie jest nagonka na Polaków, ani żadna dyskryminacja – mówi Wirtualnej Polsce Małgorzata Bos- Karczewska, redaktor naczelna portalu polonia.nl. – Holendrzy są niesamowicie cierpliwi. Długo znosili niedogodności spowodowane uciążliwym sąsiedztwem i wreszcie zwrócili się o pomoc do władz gmin. To stało się nawet tematem dnia w holenderskich mediach, gdzie mieszkańcy rzeczowo i bez emocji opisywali swoje problemy.
- Ludzie, którzy tu przyjeżdżają czują się trochę jak na wakacjach – uważa Polka od dawna mieszkająca w Holandii. - Zerwali się spod kontroli społecznej. Nie ma nawet księdza, który potępi złe zachowania. Do tego wydaje im się, że Holandia jest krajem swobody, gdzie wszystko im wolno. Żyją we własnym światku i pewnie odreagowują też stresy związane z pracą i rozłąką z bliskimi i krajem – mówi Bos-Karczewska.
Gminy zapewne dostosują przepisy do potrzeb mieszkańców. Mówi się o ograniczeniu liczby lokatorów domku wynajmowanego pracownikom do 4 osób. Mieszkańcy małych miasteczek otrzymają przepisy, do których właściciele "polskich domów" będą musieli się dostosować. Polska dziennikarka podkreśla, że Holendrzy w genach mają przestrzeganie przepisów i reguł, z którymi czują się dobrze i bezpiecznie. To odwrotnie niż w Polsce, gdzie przepisy są po to, żeby je omijać.
Pęd za zyskiem napędza problemy
Problemem jest przede wszystkim biznes, a raczej wyzysk. Czynsz płacony przez jednego lokatora domku dla robotników wynosi 400-500 euro miesięcznie. Teraz w jednym lokalu często mieszka 8 lub więcej osób. Łatwo policzyć zysk właściciela. Rozwiązanie byłoby przekonanie pracodawców do zapewnienia robotnikom lepszych warunków życia i wyższych wynagrodzeń. To jednak kłóci się z ideą dostarczania gospodarce taniej sił roboczej. Pomysłem, na który teraz wpadły niektóre agencje pośrednictwa pracy jest przerobienie pustych biurowców czy hoteli na hotele robotnicze, czy budowa nowych z kontenerów choć i to jest źródłem kolejnych kłopotów. Gmina musi wyrazić na to zgodę
Mieszkańcy holenderskich miast będą borykać się z kłopotami stwarzanymi przez umowne "polskie domki" tak długo, jak długo Holandia potrzebować będzie rąk do pracy zza granicy. – Z tymi ludźmi, robotnikami, otoczenie praktycznie nie ma kontaktu – uważa Bos-Karczewska. – Oni ciągle zmieniają miejsce zamieszkania więc nie wrastają w żadną społeczność. Nie rozumieją co się wokół nich dzieje, ani nie rozumieją Holendrów. Trzeba do tych ludzi dotrzeć z informacjami o tych różnicach kulturowych i zasadach życia w Holandii. Innej drogi nie ma, trzeba budować mosty porozumienia. Pytanie, kto pochyli się nad problemami polskich robotników w Holandii? Problem sam się nie rozwiąże - dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl