"Polski protest" na Ukrainie. SBU: Polaków tam nie było
Ok. 150 osób zablokowało trasę między Lwowem a prowadzącym do Polski przejściem granicznym w Rawie Ruskiej, domagając się m.in. "zaprzestania ludobójstwa Polaków". Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy obwodu lwowskiego Wiktor Andrejczuk mówi, że za tymi wydarzeniami stoją rosyjskie służby specjalne.
Policja ustaliła, że wśród demonstrantów, którzy twierdzili, że są przedstawicielami żyjącej na Ukrainie mniejszości polskiej, Polaków nie było. Niemniej podczas blokady, którą zorganizowano we wsi Grzęda, pojawiły się transparenty z polskimi napisami.
- Doskonale rozumiemy, że za tymi wydarzeniami stoją rosyjskie służby specjalne - oświadczył na konferencji we Lwowie szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy obwodu lwowskiego Wiktor Andrejczuk.
- Były tam plakaty, na których domagano się zaprzestania ludobójstwa Polaków, ale ja tam Polaków nie widziałem. Widziałem za to naszych klientów, znanych z używania środków odurzających, i dzieci, uczniów z naszych lwowskich szkół - dodał naczelnik policji Wałerij Sereda.
Policjanci ustalili, że uczestników akcji wynajęto, a jej organizatorzy za udział w "polskim proteście" płacili ok. 200 hrywien (ok. 30 zł).
Na transparentach i plakatach widniały napisy: "Stop ludobójstwu Polaków", "Polacy chcą pokoju", "Nie mamy żadnego konfliktu z wami", "Precz ręce od zabytków", "To też jest nasza ziemia", "Polacy łączcie się" oraz "Wołyń w sercach".
Nagrania z akcji opublikowano na facebookowym profilu o nazwie "Polski Lwów", który został założony kilka godzin przed blokadą. Jej uczestnicy mówili po ukraińsku, choć jeden z nich mówił po polsku.
Lwowski portal Zaxid.net napisał, że w jednym z samochodów, którymi przywieziono uczestników protestów, policja znalazła generator elektryczny, drona i petardy. "Prowokacja miała być profesjonalnie nagrywana dla rosyjskich stacji telewizyjnych" - czytamy.
Do podobnego zdarzenia doszło 12 marca, kiedy grupa osób chciała zablokować dojazd do ukraińsko-polskiego przejścia granicznego Szeginie-Medyka. Zamierzali oni domagać się od rządu w Warszawie obrony praw polskiej mniejszości narodowej na Ukrainie i przyznali się, że zostali do tego wynajęci.
"Polska, pomoc swoim braciom" i "Polsko - pomóż swoim braciam!" - głosiły napisy w łamanej polszczyźnie, które mieli na swoich transparentach.
Ukraińskie media nie wykluczają, że za akcjami przy granicy z Polską stoją te same siły, które zaatakowały w środę konsulat RP w Łucku na północnym zachodzie kraju. Placówka została ostrzelana z granatnika, którego pocisk trafił tuż nad częścią mieszkalną, gdzie znajdowali się pracownicy konsulatu. W incydencie nikt nie ucierpiał.
Z Kijowa Jarosław Junko