"Polski Londyn" pożegnał Leszka Bobkę
Na pogrzebie czasem, po prostu nie wypada płakać. Można zrobić przykrość... nieodżałowanemu nieboszczykowi. Na Wyspach pogrzeb nazywany bywa często "Celebration of Life". Świętowanie życia człowieka, który odszedł. Polacy też chcą, żeby po ich śmierci cieszono się, że żyli.
23.04.2012 | aktual.: 24.04.2012 10:24
Zmarło się Leszkowi Bobce. Oficjalnie miał na imię Lesław, ale nikt tak do niego nie mówił. Leszek był jedną z barwniejszych postaci "polskiego Londynu", a zostało ich już, tyle że można policzyć na palcach jednej ręki pechowego stolarza. Miał zaledwie 62 lata. Widocznie smutno było Panu Bogu bez Leszka w Niebie. Trochę był literatem, znawcą i krytykiem teatru, trochę dziennikarzem, pisarzem, trochę agentem. Nie takim jak Państwo myślą - miał agencję turystyczną. Dla jednych był przyjacielem, dla innych znajomym i kolegą. Przyjacielem albo znajomym także znanych i lubianych - Kaliny Jędrusik, Wandy Warskiej, Andrzeja Kurylewicza i wielu, wielu innych.
Na pożegnanie Leszka przybyło sporo osób - znanych postaci, w tym Anna Maria Costa - córka generała Andersa, pianistka Maria Drue, reżyserka teatralna Helena Kaut-Howson, aktorki i śpiewaczki, m.in. Ewa Becla, Joanna Kańska i Rula Lenska (córka hrabiego Łubieńskiego, adiutanta generała Sikorskiego), a także dziennikarze, którzy na co dzień raczej się nie lubią.
Rozbawić publikę na własnym pogrzebie
Wszyscy wiedzieli, że Leszek nie życzyłby sobie żałobnego zawodzenia, przypominania jego chwalebnego życiorysu, peanów i tym podobnych rzeczy. Świetnie rozumiała to wygłaszająca pożegnanie Wanda Rostowska (żona znanego w Polsce Jacka Vincenta, emigranta z Wielkiej Brytanii, zatrudnionego czasowo w Polsce, jako Minister Finansów), która przytoczyła anegdotę o zmarłym. Leszek był przyjacielem domu jej rodziców - ludzi o surowych, katolickich zasadach. Pewnego razu zachwycając się licznym, dorodnym przychówkiem rzucił do ich mamy taki tekst: "Wspaniałe dzieci pani Haniu. Tylko zupełnie niepodobne jedno do drugiego, jakby każde od innego ojca". Ubawił tym rodzinę, a po latach... publikę na swoim własnym pogrzebie.
Tego, że wzruszenia nie trzeba wymuszać uderzaniem we wzniosłe tony, dowiodła także dziennikarka Katarzyna Bzowska-Budd, która swoje pożegnanie zakończyła nawiązaniem do wiersza Wisławy Szymborskiej "Kot w pustym pokoju", napisanym po śmierci przyjaciela poetki Kornela Filipowicza. Utwór zaczynał się od słów: "Tego się nie robi kotu". - Tego się nie robi kotu, a tym bardziej przyjaciołom Leszku - powiedziała Kasia. I łzy pojawiły się same.
Lepiej wspominać życie
Śmierć to w ogóle dziwna sprawa, nawet na Wyspach. Każdemu pisana trochę inaczej, ale zawsze na pewno. W polskim wydaniu, jest w zasadzie tematem tabu. Pogrzeb to rozpacz najbliższych, smutek znajomych. Te uczucia zawsze będą w takim momencie obecne. Choć, z drugiej strony - chyba mało, kto z żyjących życzyłby sobie, aby tylko szlochano po nim i do końca świata pozostał już nieodżałowanym zmarłym. Pewnie większość wolałaby, aby ciepło i z uśmiechem wspominano ich życie. Te lepsze jego odcinki zwłaszcza. Może, dlatego właśnie Brytyjczycy często nazywają pogrzeb Celebration of Life - świętowanie życia człowieka, który odszedł. Niektórzy planują ten moment dużo wcześniej niż wszystkie znaki na Niebie i Ziemi wskazują, że już najwyższy czas.
Rozporządzają swoimi ziemskimi dobrami, czasem również swą ziemską powłoką. Bywa, że zapisują doczesne szczątki nauce albo na "części zamienne" dla chwilowo jeszcze żyjących. Planują swoją ostatnią drogę, utwory poetyckie lub muzyczne, które chcieliby usłyszeć z zaświatów, a także formę pochówku. Niżej podpisany był raz na pogrzebie, gdzie na życzenie zmarłego, jako pierwszy utwór odtworzono "Always Look on the Bright Side of Life" (Zawsze patrz na jaśniejszą stronę życia) Monthy Pythona. Niech to się nazywa plagiat, ale dla mnie proszę to samo.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy.