SpołeczeństwoPolski bluzg powszedni

Polski bluzg powszedni

Plac zabaw, rozmowa trzech uroczych, ubranych w różowe krynolinki, pięciolatek: – Ja będę królewną – rzuca pierwsza. – A nie, k…, bo ja – mówi druga. – O nie, k…, ja zostanę królewną – ucina „dyskusję” trzecia. Szokujące? To dobrze, bo przebywający na placu zabaw dorośli po prostu się zaśmiali.

Polski bluzg powszedni
Źródło zdjęć: © WP.PL

24.11.2006 | aktual.: 24.11.2006 06:52

Z językiem obscenicznym, brutalnym, brudnym wręcz, stykamy się na co dzień. W tramwaju, gdy naburmuszony pan Kazio, motorniczy, posyła „wiązankę” opieszałemu pieszemu, w szkołach (moja łacinniczka, podczas lekcji, doskonale łączyła łacinę klasyczną z podwórkową…), w filmie (cytaty z „Psów” Pasikowskiego, nie wiedzieć czemu, łatwo zapadają w pamięć), w sztuce (wyznacznikiem odpowiedniego poziomu „alternatywności” musi być choćby jeden bluzg w tekście). O kulturze języka prasy i mediów elektronicznych (a konkretniej braku kultury), można mówić długo. Tak jak i o języku naszych polityków, którzy powinni świecić językowym przykładem, a rumienią się co najwyżej ich słuchacze. Groteskową wyliczankę zakończmy truizmem: z polszczyzną nie dzieje się najlepiej. Bluzg nie tylko jest wszędzie, ale co gorsza… powszednieje. Przestaje razić, niepostrzeżenie staje się nasz własny, swojski, normalny. I nawet kiedy podczas spowiedzi mówimy: „używałem brzydkich wyrazów”, to brzmi to jakoś tak infantylnie, sztubacko i
nieszkodliwie. I prawie nie ma „mocnego postanowienia poprawy”.

Kto pobrudził język?

Wyrazy obsceniczne istniały zawsze – w każdej kulturze i w każdym czasie. I nie oszukujmy się, będą istniały nadal. Pół biedy, gdy używane sporadycznie – „wyrwało mi się, byłem zdenerwowany”, pół biedy, gdy przez tych, którzy używają zazwyczaj języka bardziej wysublimowanego. Gorzej gdy, tak jak we współczesnej Polsce, bluzg wkrada się w każdy zakamarek naszego życia. A wyeliminować go trudno, bo przyczyn wulgaryzacji polszczyzny jest wiele. I jedna poważniejsza od drugiej.

Na współczesny język polski duży wpływ miała nasza historia: przetrzebienie inteligencji w latach wojny i tuż po niej, powstanie nowomowy – języka zakłamanego, sztywnego, używanego w sytuacjach oficjalnych z jednej strony, a upowszechnienie polszczyzny potocznej – w sytuacjach nieoficjalnych, z drugiej. Wydarzenia 1989 r. doprowadziły do demokratyzacji życia w Polsce, a co za tym idzie, do demokratyzacji kultury i języka. Zniesienie cenzury sprawiło, że każdy mógł mówić, co chciał i jak chciał. A jak wiadomo, nie każdy chciał i umiał mówić poprawnie. A ponieważ do mediów, które zaczęły odgrywać coraz ważniejszą rolę, przyszli młodzi – często niedouczeni lub operujący językiem ulicy, ich język stał się obowiązującym wzorcem. Polszczyzna potoczna, którą posługiwaliśmy się w sytuacjach nieoficjalnych, weszła na salony.

– Pojawili się nowi idole, nowe elity – mówi prof. Włodzimierz Gruszczyński, językoznawca z UW. – Ich język, poprzez media, zaczął docierać do nas wszystkich. I stał się po prostu modny. A jak wiadomo, to właśnie media są dla dużej części społeczeństwa swoistym wzorem. Kiedy w 1974 r. przeciętny Polak siedział przed szklanym ekranem 2 godziny dziennie, to już 1995 r. – 4 godziny dziennie. Według niektórych badaczy, w 1996 r. statystyczny Polak oglądał telewizję już 5 godzin dziennie, a w święta nawet 7–8 godzin. Czy mamy zatem czas (i chęci) na obcowanie z pięknym, eleganckim językiem? Wyzywają się nawet smerfy

Wyrażenia wulgarne to ewidentne obscena, ich eufemizmy i słowa mocno ekspresywne, które „rażą odbiorcę”. Skoro jednak muszą „razić”, aby mogły być przez językoznawców uznane za wulgarne, oznacza to, że… coraz trudniej jednoznacznie zakwalifikować konkretne słowo jako niecenzuralne. Odniesienie do zjawisk dotyczących seksu czy wydalania (do których odnoszą się głównie wyrazy niecenzuralne) powoli przestaje być warunkiem uznania słowa za nieprzyzwoite. Tabu, którym są obłożone te sfery, powoli jest przełamywane (dotyczy to zwłaszcza seksu).

– Wulgaryzm – jego pejoratywne nacechowanie, jest aktualny tylko jakiś czas, potem jego nacechowanie słabnie, w końcu może całkowicie zaniknąć – mówi Gruszczyński. Mało z nas wie na przykład, co jeszcze nie tak dawno oznaczało „niewinne” wyzwisko „ty palancie”, lub siedemnastowieczne słowo „kiepski”. Uwaga więc, bo to, co teraz razi, za czas jakiś może być uważane za całkiem normalne.

Prof. Andrzej Markowski, językoznawca, przewodniczący Rady Języka Polskiego, zwraca uwagę, jak bardzo używany język rzutuje na rozwój intelektualny człowieka. Pewne jego typy wpływają również na kształtowanie się ludzkiej psychiki. Używanie języka wulgarnego pozostawia trwałe ślady w sposobie bycia, mentalności człowieka. – Kląłem jak szewc – w domu, w pracy, czy było trzeba, czy nie – mówi Robert Reinhardt – przedsiębiorca z Ciechanowa. – Czułem, że brudzi mnie to wewnętrznie, że w jakiś sposób zubaża i zabiera mi godność. Kiedy przewartościowałem swoje życie, zmienił się i mój język. Zabawne jest, że kiedy zbliżam się do swoich pracowników, często słyszę za plecami: „Ty, nie bluzgaj, szef idzie”. Czy szczerze, czy nieszczerze, ale za moim przykładem poszli też i inni.

Szczególnie przykre jest, że z językiem wulgarnym stykają się dzieci. Dzieci bezkrytycznie chłoną otaczający je świat, formując jednocześnie swój kręgosłup moralny, swoje zachowania, poziom kultury. Jeszcze nie tak dawno kilkuletnie dzieci, o ile nie pochodziły z tzw. marginesu, nie miały dostępu do języka wulgarnego. Obecnie – choćby ze względu na dostępność mediów, mają styczność z drastycznymi opisami, brutalnym wyrazem i słowem, wszystkimi współczesnymi „przejawami” języka. Autorytet rodziców maleje – rośnie mediów i rówieśników.

– Prawdę mówiąc nie dziwią mnie przeklinające dzieci. Bo skąd właściwie mają się uczyć pięknego języka? – pyta retorycznie jedna z warszawskich nauczycielek. – Ostatnio oglądałam z córką „Smerfy”. I byłam załamana: nawet w bajce o uroczych niebieskich stworkach bezpardonowo wyzywano się od „głupków”.

Jakie wnętrze, taki język

Używanie języka wulgarnego nawet w sytuacjach nieoficjalnych nie powinno mieć właściwie miejsca. Odpowiednie użycie języka zakłada prawo do szczerości nadawcy oraz prawo odbiorcy do wyboru postaw i do braku lęku w trakcie kontaktu z drugim człowiekiem. A te prawa, w obliczu natrętnej wulgaryzacji słowa w relacjach prywatnych i mediach, są zagrożone. Etyka słowa wyklucza w relacjach międzyludzkich wulgaryzm, który po prostu zastrasza odbiorcę, poniża go. Andrzej Markowski agresywne akty mowy nazywa wręcz „aktami dewiacyjnymi”. Nietrudno odgadnąć, co dzieje się z człowiekiem ciągle poddawanym agresji fizycznej. W podobny sposób działa agresja słowna. Wulgaryzacja języka, popularyzacja ordynarnego słowa, zubaża człowieka. Blokuje jego wewnętrzny rozwój, upraszcza obraz świata i rzeczywistości.

– Sam zresztą nie wiem, co jest pierwotne – czy prymitywny język, czy prymitywne, ubogie wnętrze. Osoby wciąż przeklinające z pewnością nie potrafią inaczej i nawet nie rozumieją, dlaczego czasem ktoś im zwróci uwagę. Mają zwykle ubogi zasób słów, nie potrafią opisywać rzeczywistości w inny sposób – mówi Gruszczyński. – Z drugiej strony wszyscy prawie ludzie, w pewnych sytuacjach używają „grubszego” języka. Czasem – w sytuacjach na przykład silnego stresu, jest to raczej zrozumiałe i usprawiedliwione (choć zawsze może być obok nas ktoś, kto się po prostu zgorszy). Wyznacznikiem naszego poziomu jest to, czy potrafimy się opanować, pracować nad sobą. Jedno jest pewne, jeśli pozwolimy sobie na zbyt dużo, jeśli raz czy drugi przekroczymy granicę językowej kultury, wulgaryzm może stać się i dla nas „przecinkiem”, natręctwem słownym. A z tym walczyć bardzo trudno.

Agata Puścikowska

Korzystałam z: Markowski A., Puzynina J., Kultura języka, w: Współczesny język polski, Lublin 2001; Mosiołek-Kłosińska K., Wulgaryzacja języka w mediach, w: Język w mediach masowych, Warszawa 2000.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)