Polska zbuduje nowy śmigłowiec wspólnie z Ukrainą? Robert Cheda: to będzie jedna wielka fikcja
- W tej chwili produkcja zbrojeniowa Ukrainy jest w dużej mierze wydmuszką, obliczoną na wyprowadzanie do rajów podatkowych funduszy państwowych przeznaczonych na obronność. Uważam, że wspólny projekt nowego polsko-ukraińskiego śmigłowca to będzie jedna wielka fikcja - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Robert Cheda, były analityk Agencji Wywiadu i ekspert zajmujący się problematyką obszaru Wspólnoty Niepodległych Państw. - Nie ma żadnej gwarancji, że na drugi dzień po skonstruowaniu śmigłowca, Rosjanie nie dostaną w swoje ręce pełnej dokumentacji tego projektu - przestrzega.
17.10.2016 | aktual.: 17.10.2016 14:37
WP: Tomasz Bednarzak: Minister obrony Antoni Macierewicz zapowiedział budowę razem z Ukrainą zupełnie nowego śmigłowca wojskowego. Zasadne jest zatem pytanie o stan ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego i jego potencjału w tym zakresie.
Robert Cheda: - Ukraińcy nie mają doświadczenia w budowie kompletnych śmigłowców, bo wszystkie zawsze były konstruowane w zakładach rosyjskich. Na Ukrainie powstawały przede wszystkim silniki, dziś konstruowane przez koncern Motor Sicz. Pytanie brzmi, czy do perspektywicznej konstrukcji takie silniki, które oni produkują, będą się nadawały. Bardziej martwi mnie jednak, że ukraiński przemysł zbrojeniowy jest do cna przeżarty korupcją. Przykładem są zakłady lotnicze Antonowa - dyrekcja doprowadziła je do takiego stanu, że praktycznie nie są w stanie już nic produkować. Sprzedaż Chińczykom praw do produkcji największego samolotu transportowego świata An-225 Mrija wraz z całą dokumentacją świadczy o tym, że te zakłady są nastawione na wyprzedaż wszystkiego.
WP: Jeszcze do niedawna ukraińska zbrojeniówka była uzależniona od dostaw komponentów z Rosji, i na odwrót. Jak bardzo ta współzależność została zmniejszona w ostatnich dwóch latach?
- Formalnie Ukraina wypowiedziała układ o współpracy wojskowo-technicznej. Natomiast są sygnały, że taka współpraca istnieje, bo pojawiają się zadziwiające zdolności Rosji w dziedzinach, w których obowiązuje pełna blokada ukraińska, na przykład właśnie w zakresie produkcji silników do śmigłowców. Nagle pojawiają się informacje, że jakimiś kanałami stosowne rozwiązania i dokumentacje oraz ludzie przechodzą ze strony ukraińskiej do Rosji. Może to być przykład typowego szpiegostwa gospodarczego i wykorzystywania trudnej sytuacji Ukrainy. Prawda jest też taka, że Rosjanie zaczęli podkupywać specjalistów i kilka biur konstrukcyjnych oraz zespołów roboczych praktycznie w całości przeniosło się do Rosji m.in. w zakresie technologii rakietowych czy produkcji turbin do okrętów.
WP: To istotny problem, bo wiemy, że na Ukrainie bardzo silne są wpływy rosyjskich służb. Jak bardzo ukraiński przemysł zbrojeniowy jest zinfiltrowany przez agenturę Kremla?
- Jeżeli chodzi o przemysł ciężki i obronny, to moim zdaniem jest zinfiltrowany całkowicie. Przede wszystkim wynika to z przyczyn wywiadowczych, bo Rosjanie zawsze dbali o to, żeby takie informacje zdobywać. To jest dla nas groźne, bo nie ma żadnej gwarancji, że na drugi dzień - mówiąc oczywiście umownie - po skonstruowaniu nowego polsko-ukraińskiego śmigłowca, Rosjanie nie dostaną w swoje ręce pełnej dokumentacji tego projektu.
Ponadto pozbawiony zamówień rosyjskich przemysł ukraiński po prostu stanął. To stanowi coraz większy problem we wschodnich obwodach. Tam niebawem mogą zacząć się niepokoje społeczne, dlatego, że zakłady zwalniają ludzi i wstrzymują produkcję, a część maszyn i linii produkcyjnych trafia do Rosji.
WP: Co dzieje się z zamówieniami dla armii ukraińskiej? Po rosyjskiej agresji Kijów bardzo podniósł nakłady na obronność, co miało zapewnić rodzimej zbrojeniówce dopływ nowych kontraktów.
- Tak, ale z szeregu źródeł widać, że to, co otrzymuje ukraińskie wojsko, nie spełnia żadnych oczekiwań. W tej chwili produkcja zbrojeniowa Ukrainy jest w dużej mierze wydmuszką, obliczoną na wyprowadzanie do rajów podatkowych funduszy państwowych przeznaczonych na obronność. Jakość tej produkcji jest dramatyczna, co sygnalizują oficerowie jednostek liniowych, które otrzymują ten sprzęt, czy żołnierze z oddziałów Gwardii Narodowej. Trzeba im wierzyć, bo oni tą bronią walczą - i się tej broni boją.
Podam przykład - jakiś czas temu medialnym wydarzeniem numer jeden na Ukrainie było zaprezentowanie przez przemysł obronny nowych moździerzy 60 mm, które miały zastąpić stare konstrukcje radzieckie. Z partii 12 tych moździerzy, które dotarły do jednej z jednostek na froncie, dwa się rozwaliły jeszcze podczas transportu, dwa wybuchły w trakcie pierwszych strzelań, z reszty po dwóch tygodniach od dostarczenia zlazła farba i zaczęła się korozja. Już pomijając fakt, że dostarczono do nich przyrządy celownicze z 1943 roku.
WP: Takich przykładów jest więcej?
- Pewien zakład modernizował karabinki AK (automat Kałasznikowa - przyp. red.), przeróbka polegała na zastosowaniu kolb w standardzie wysuwanym, z regulowaną długością. Tylko problem polegał na tym, że zastosowane rozwiązanie i niska jakość użytych materiałów powodowały, że te kolby zaczynały odpadać po wystrzeleniu pierwszego magazynka.
WP: Jak w świetle tych problemów należy interpretować bardzo dobre wyniki eksportowe ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego?
- Przez lata Ukraina opierała swój eksport na wykorzystywaniu ogromnych zapasów, jakie pozostały jej z czasów radzieckich. Od początku swojej niepodległości do mniej więcej roku 2005-2006 wyeksportowała broń za ok. 32 mld dolarów. Nie produkowała kompletnie nic, tylko wyprzedawała zapasy Karpackiego Okręgu Wojskowego, będącego w czasach ZSRR po prostu bazą zaopatrzeniową, przez którą miały przechodzić w celu uzbrojenia idące na zachód radzieckie oddziały liniowe. W tej chwili ta linia jest kontynuowana, o czym świadczą dostawy czołgów do Sudanu, Czadu i innych państw afrykańskich. To nie są najnowsze ukraińskie czołgi T-84 Opłot, ale stare T-72, które trafiają na rynek z tzw. konserwacji.
WP: Co zatem z nowym uzbrojeniem?
- Sztandarowym produktem jest kołowy transporter opancerzony BTR-4, będący całkowicie nową konstrukcją. Irak, który zakupił te pojazdy, zaczął je zwracać z powodu złej jakości wykonania (zamówił ponad 400 pojazdów BTR-4, po otrzymaniu 88 anulował kontrakt - przyp. red.). Był też kontrakt chorwacki na kupno i modernizację myśliwców MiG-21. Sprawa zakończyła się ogromnym skandalem, gdy okazało się, że Ukraińcy z zakładów Antonowa nie wyprodukowali nowych podzespołów, tylko wykorzystali używane części pochodzące z różnych zezłomowanych samolotów. Wspomniane czołgi Opłot produkowane są "ręcznie" w ilościach minimalnych, które nie zabezpieczają nawet zawartych kontraktów. Tymczasem jednostki ukraińskie walczą na froncie przestarzałym sprzętem, np. opracowanymi na przełomie lat 50. i 60. transporterami BTR-60.
WP: W zapowiadany przez ministra Macierewicza projekt trzeba byłoby włożyć grube miliardy. I to Polska musiałaby być głównym sponsorem, bo trudno sobie wyobrazić, by balansująca na krawędzi bankructwa Ukraina mogła sobie pozwolić na taki wydatek.
- Ukraina nie jest w stanie wyłożyć żadnych pieniędzy. Jej jedynym wkładem byłaby myśl konstrukcyjna oraz moce produkcyjne, o których przed chwilą opowiadałem. To będzie jedna wielka fikcja. Znamienna jest historia ukraińskiego kołowego pojazdu opancerzonego Dozor-B, który miał być produkowany przy użyciu polskich blach pancernych ze Stalowej Woli (chodzi o pancerz Armstal 500 - przyp. red.). Podczas prób terenowych pojazdu okazało się, że te blachy pękają. Całe odium w prasie ukraińskiej spadło na Stalową Wolę, po czym jeden z najpoważniejszych ukraińskich tygodników przeprowadził własne śledztwo. I co się okazało? Że to wcale nie były polskie blachy, tylko pośrednik zdefraudował środki przeznaczone na ten kontrakt, a blachę marnej jakości sprowadził z Belgii. To pokazuje mechanizm wyprowadzania pieniędzy z ukraińskiego przemysłu obronnego. Niestety, wszystko jest kryte zarówno przez ukraiński sztab generalny, który ma udziały w zakładach zbrojeniowych, jak i przez oligarchów.