Polska wchodzi do gry. Zachód się rozbroił i nadrabia zaległości
Polska przystąpiła do Europejskiej Tarczy Obrony Powietrznej. Premier Donald Tusk podkreśla, że to nie alternatywa dla programów realizowanych przez Polskę, lecz ich uzupełnienie.
Pod koniec sierpnia 2022 r. - blisko w pół roku od ataku Rosji na Ukrainę - kanclerz Olaf Scholz zaproponował podczas wizyty w Pradze wzmocnienie europejskich zdolności w zakresie obrony powietrznej. Projekt nazwano European Sky Shield Initiative, a w założeniach ma obejmować systemy obronne krótkiego, średniego i dalekiego zasięgu.
Sprawy potoczyły się szybko. W październiku 2022 r. ministrowie 15 państw z NATO i UE, ale też Szwajcarii, podpisali w Brukseli list intencyjny w sprawie Europejskiej Tarczy Obrony Powietrznej. W ciągu kolejnych miesięcy dołączyło kolejnych sześć pastw. Nie było wśród nich Polski, bo rządzące wtedy PiS postrzegało projekt jako niemiecki.
Przystąpienie do programu ogłosił dopiero kilka dni temu Donald Tusk. Równocześnie premier poinformował, że z Europejskiego Banku Inwestycyjnego otrzymamy 300 mln euro pożyczki na polski komponent satelitarny do programu europejskiej tarczy antyrakietowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po zimnej wojnie się rozbroili
- To inicjatywa, która zakłada wspólne zakupy systemów obrony powietrznej, wspólne zakupy pocisków, współpracę doktrynalną i szkolenie – mówi dr Michał Piekarski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Dla państw "starej" Europy jest niezwykle ważny, bo w wielu w nich obrona powietrzna prawie nie istnieje. Po zakończeniu zimnej wojny została ograniczona lub wręcz zlikwidowana. Niektóre państwa mają więc obecnie ledwie po kilka baterii albo tylko systemy okrętowe i lotnictwo.
Taki problem mają np. Niemcy, którzy w ciągu dekady wycofali dziesięć z 24 baterii systemu MIM-104 Patriot. Holendrzy posiadają trzy baterie, ale nieznaną ilość systemów przekazali walczącej Ukrainie. Rumuni i Szwedzi mają po cztery baterie. Szwajcarzy o jedną więcej. Ale już w Belgii jedynymi systemami obrony są stare rakiety SeaSparrow zainstalowane na dwóch nie pierwszej młodości fregatach typu Karel Doorman. W ramach programu budowy systemu sygnatariusze już rozpoczęli wspólne zakupy.
- Niemcy wraz z Rumunią, Hiszpanią i Holandią kupują tysiąc pocisków do zestawów Patriot. Wspólnie ze Słowenią kupują niemiecko-włoski system IRIS-TSLM. Potencjalnie mogą więc chcieć, aby więcej państw kupiło ich rozwiązanie – mówi dr Piekarski. - I tu się zderzamy, bo rozwijaliśmy własne programy obrony powietrznej, choć oczywiście nikt nas nie zmusza do kupowania konkretnego sprzętu. Możemy za to współpracować w zakresie szkolenia i doktryn.
Tworzona już polska kopuła ma osłaniać przestrzeń na trzech poziomach. Program Wisła to wyrzutnie rakiet Patriot o zasięgu do stu kilometrów. Baterie w ramach programu Narew, są wyposażone m.in.w pociski CAMM-ER o zasięgu 45 kilometrów. Najniższy poziom to program Pilica, w ramach którego kupimy ponad 20 baterii. To będą pociski CAMM o zasięgu 25 kilometrów i systemy bardzo bliskiego zasięgu Piorun wystrzeliwane z wyrzutni ręcznych.
Nie tylko Polska prowadzi własne programy zbrojeniowe. Systemy CAMM mają także Brytyjczycy, Włosi i Szwedzi. Nikt ich nie zmusi - i zmuszać przecież nie będzie - aby z nich rezygnowali na rzecz niemieckiego rozwiązania. Bo ideą wspólnej obrony powietrznej jest to, żeby różne typy systemów obrony zintegrować pod jednym systemem dowodzenia.
Poszczególne systemu mają być wpięte w natowski zintegrowany system obrony powietrznej i przeciwrakietowej NATINAMDS. Oznacza to, że niezależnie od tego, jakie systemy posiada dane państwo, mogą one funkcjonować w jednym zintegrowanym systemie obrony powietrznej.
Polski radar wykrywa, niemiecki pocisk niszczy
Na razie Niemcy rozpoczęły integrację swoich Patriotów i IRIS-T z IBCS, czyli najnowocześniejszym systemem dowodzenia obroną przeciwlotniczą i przeciwrakietową. Polska kupiła go wcześniej na potrzeby programów Wisła i Narew. Kiedy prace zostaną ukończone, oba państwa będą mogły współpracować przy obronie nieba.
Krótko mówiąc, jeśli zagrożenie zostanie wykryte przez np. polski radar, będzie mogło zostać zneutralizowane przez polskie, albo niemieckie systemy obrony, ponieważ obie strony w czasie rzeczywistym otrzymują wszelkie dane dotyczące zagrożenia.
W budowie Europejskiej Tarczy Obrony Powietrznej bardzo istotne są wspólne zakupy efektorów, czyli pocisków przeciwlotniczych i przeciwrakietowych. Zaletą takich zakupów jest efekt skali – im większe zamówienie, tym jednostkowa cena jest niższa.
Ma do bardzo duże znaczenie przy olbrzymich kosztach programów obrony powietrznej. Tylko program Wisła, w ramach którego Polska kupuje 64 wyrzutnie Patriot i ok. 850 pocisków kosztuje 76 mld zł. Dla porównania można za to zbudować 38 Stadionów Narodowych.
- Potencjalnie więc budowa wspólnymi siłami obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej pomaga ten ciężar uczynić lżejszym. W takiej wspólnej formule istnieje możliwość nabycia nie tylko uzbrojenia - mówi dr Piekarski.
Europejski Piorun bliskiego rażenia
Ministerstwo Obrony Narodowej wskazało, że prócz "wspólnych zakupów i utrzymania w ramach zarządzania cyklem życia wybranego sprzętu wojskowego" w kręgu zainteresowania znajdują się także "obszary szkolenia i rozwoju doktryn".
- Polska ma nie tylko jedne z najlepszych poligonów w Europie, jak ten w Wicku, ale także duże doświadczenie w realizacji szkoleń – zauważa dr Piekarski.
Polska może zyskać nie tylko na tworzeniu bazy szkoleniowej, ale także na programach modernizacyjnych, a przede wszystkim na sprzedaży własnych rozwiązań na najniższym piętrze obrony powietrznej.
- Moglibyśmy lobbować za Piorunem jako systemem bardzo krótkiego zasięgu wykorzystywanym przez państwa należące do wspólnego programu obrony – mówi Michał Piekarski.
Przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy Piorun zrobił furorę podczas wojny na Ukrainie. Na razie kupili je Estończycy, Norwegowie, Amerykanie i Słowacy. Mógłby stać się polskim hitem eksportowym i trzonem europejskiej obrony przeciwlotniczej na najniższym poziomie. Aby tak się stało, polskie władze muszą wesprzeć producentów.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski