Polska lekarka w Chicago od 20 lat pomaga bezpłodnym parom
Tegoroczna Nagroda Nobla z medycyny, która trafiła w ręce Roberta Geoffrey’a Edwardsa – ojca in vitro, ponownie rozpoczęła dyskusję wokół tej kontrowersyjnej metody zapłodnienia. Przewodniczący Papieskiej Akademii Życia, arcybiskup Ignacio Carrasco de Paula powiedział, że "wybór Roberta G. Edwardsa jest kompletnie nie na miejscu". Innego zdania są rodzice dzieci poczętych ta metodą a także lekarze - m.in. prof. Ewa Radwańska, Polka, która 20 lat temu zaczęła w Chicago pomagać bezpłodnym parom.
14.10.2010 | aktual.: 14.10.2010 10:17
- Kościołem rządzą faceci. Oni nie mają instynktu macierzyńskiego. Nigdy nie zrozumieją kobiety, która rozpaczliwie pragnie dziecka - mówi Beata Górska z Chicago, która na swoją córkę, Emilkę, czekała prawie 15 lat. 23-letni Jerry Doran, który właśnie rozpoczął pracę w Departamencie Stanu w Waszyngtonie nie wyobraża sobie, żeby ktoś nagle w Ameryce zakazał stosowania metody in vitro. - Przecież, gdyby nie ta metoda, nie byłoby mnie dziś na świecie - mówi.
Ameryka dyskusje dotyczącą dylematów moralnych związanych z metodą in vitro (IVF) przerobiła ponad 20 lat temu. Dziś w USA ten rodzaj zapłodnienia stosuje się powszechnie. Na każde sto urodzeń jedno pochodzi z rozrodu wspomaganego. Sprawa stosowania in vitro w USA wróciła jednak ostatnio na łamy prasy po spektakularnych narodzinach ośmioraczków z Centrum Medycznego Szpitala Uniwersyteckiego w Los Angeles. Ich matka, Nadya Suleman, wcześniej urodziła już sześcioro dzieci po zapłodnieniu metodą in vitro. Ten ekstremalny przykład z Kalifornii na nowo rozpoczął w Stanach Zjednoczonych dyskusje o zapłodnieniu z probówki. Głównie jednak o zasadach jego finansowania i przepisach, a raczej ich braku.
Po ile ta ciąża?
Trudno uzyskać jednoznaczną odpowiedź na pytanie ile kosztuje zabieg in vitro. Na ostateczną wysokość tej sumy wpływają zarówno rodzaj posiadanego ubezpieczenia, stopień w jakim refunduje ono tego typu procedurę medyczną oraz stawki danego ośrodka, gdzie przeprowadza się zabieg. Rozpiętość jest duża: od dziesięciu do dwudziestu tysięcy dolarów.
- Jeśli na in vitro decyduje się pacjentka bez ubezpieczenia, wówczas podstawowe koszty nie powinny przekroczyć 10 tys. dol. - mówi prof. Ewa Radwańska, założycielka i dyrektorka najstarszego w Chicago Programu Endokrynologii, Reprodukcji i Niepłodności przy Centrum Medycznym Szpitala Uniwersyteckiego Rush. Czasami koszty bywają jednak i wyższe. Jej pacjentka, Beata Górska z Chicago o dziecko zaczęła się starać jeszcze w Polsce. Miała wówczas 25 lat. W USA zdecydowała się na kolejne trzy zabiegi in vitro. Dopiero ostatni z nich, poprzedzony operacją usunięcia mięśniaków, dwa lata temu, kiedy pani Beata miała 39 lat, zakończył się sukcesem.
- Podczas każdego zabiegu w szpitalu za wszystko sami musieliśmy zapłacić z własnej kieszeni. Za każdą strzykawkę, USG, anestezjologa. W sumie około 20 tysięcy dolarów. Płaciliśmy gotówką albo kartą kredytową, bo szpital oferował wtedy 30-40% zniżki. Przed trzecim zabiegiem bardzo długo się zastanawiałam. Nie miałam już siły, aby przechodzić przez ten wyczerpujący proces. Nie mieliśmy też pieniędzy. Ale los się do nas uśmiechnął i moja aplikacja o kolejną kartę kredytową została zaakceptowana. Limit wynosił 20 tysięcy dolarów, bez odsetek, przez cały rok. Akurat wystarczyło na ostatni zabieg - wspomina szczęśliwa matka Emilki.
Christine Doran, matka Jerrego, który był drugim dzieckiem in vitro urodzonym w programie szpitala Rush w Chicago, poddała się zabiegowi IVF w połowie lat 80-tych, także płacąc z własnej kieszeni. - Jak na tamte czasy było to bardzo dużo pieniędzy. Jeden zabieg kosztował w sumie około 10 tysięcy dolarów. Nie pokrywało go wtedy żadne ubezpieczenie. Mieliśmy dużo szczęścia, że było nas na to stać. Dzięki in vitro mamy dziś wspaniałą rodzinę - wyznaje.
Zdaniem prof. Ewy Radwańskiej, w Ameryce byłoby dużo więcej urodzeń z in vitro gdyby nie bariera finansowa. - System amerykański ciągle nie jest doskonały, ciągle się mówi o jego reformie, tak by tę metodę móc udostępnić wszystkim chętnym, dla których inne sposoby leczenia są nieskuteczne lub niewskazane - mówi prof. Radwańska.
W USA metody rozrodu wspomaganego nie stosuje żaden szpital publiczny. Jest ona przeprowadzana wyłącznie w prywatnych, specjalistycznych klinikach leczenia bezpłodności i uniwersyteckich centrach medycznych. Wprawdzie coraz więcej stanów włącza możliwość finansowania in vitro przez prywatne ubezpieczenia medyczne, ale ciągle istnieją rożnego rodzaju ograniczenia.
Dla przykładu, w stanie Illinois dopiero od 10 lat zabiegi IVF są częściowo refundowane przez ubezpieczenia grupowe, ale już nie przez indywidualne.
Moralne dylematy
Christine Doran wspomina, że dziecko było dla niej szczytem marzeń. Kiedy po prawie 6 latach starań nie udało jej się zajść w ciążę, uznała, że pomóc muszą jej lekarze. -Traciłam już nadzieję. W moim życiu, małżeństwie brakowało osoby, której obydwoje z mężem bardzo pragnęliśmy. Więc kiedy dowiedziałam się, że szansą dla nas może być in vitro, pomyślałam: "dlaczego nie?" Dylematy natury religijnej? Muszę szczerze przyznać, że chociaż jestem katoliczką, to ich nie miałam. Zresztą, poddałam się zabiegowi jeszcze zanim Watykan oficjalnie potępił tę metodę poczęcia. Ale nie będę udawać, że to by coś zmieniło - dodaje była pacjentka prof. Radwańskiej, matka 23-letniego Jerry’ego.
Instrukcja Kongregacji Nauki Wiary "Donum vitae", w której Kościół zdecydowanie neguje "różne techniki sztucznej reprodukcji", w tym metodę zapłodnienia in vitro, została opublikowana 22. lutego 1987 roku.
Jerry Doran urodził 4. lutego 1986 roku. Jerry mówi, że IVF to naturalna część jego życiorysu. - Nie chwalę się tym, że zostałem poczęty dzięki in vitro, ale także nie jest to coś, czego się wstydzę. Nie sądzę, bym przez to różnił się od innych. Uważam też, że in vitro powinno pozostawać otwartą opcją dla tych par, które tak jak moi rodzice, bardzo chcą mieć dzieci, ale z różnych powodów nie mogą ich mieć - uważa Jerry.
Także Pani Beata Górska zdaje sobie sprawę z kontrowersji jakie towarzyszą metodzie in vitro. W szczególności temu, co dzieje się z pozostałymi embrionami. - Już w momencie pobierania jajeczek, za każdym razem podpisywałam dokumenty, na mocy których mogłam wyrazić zgodę na zamrożenie niewykorzystanych embrionów. Jednak w moim przypadku podczas zabiegów wszystkie embriony zostały użyte. Wiem, że dla wielu kobiet jest to poważny dylemat natury etycznej. Ja tak trudnych decyzji nie musiałam podejmować - mówi szczęśliwa matka. - Ostatecznie i tak wszystko jest w rękach Boga, który decyduje czy embrion zostanie dzieckiem - dodaje.
In vitro poza kontrolą?
Nie brakuje jednak głosów, że stosowanie tej metody w USA całkowicie wymknęło się spod kontroli. Według amerykańskiego kościoła baptystycznego przykład 32-letniej Nadii Suleman obrazuje rosnącą modę na tego rodzaju poczęcia. Dość wspomnieć, że z takim zapłodnieniem nie kryją się też gwiazdy show biznesu (Marcia Cross, Celine Dion czy Nicole Kidman). Potwierdzają to także statystyki ze 130. tysiącami zabiegów rocznie i 50. tysiącami urodzin. Dla porównania jeszcze dziesięć lat temu było to 65 tyś. zabiegów, z których rodziło się około 20 tyś. dzieci.
Do niedawna, aż w 99% przypadkach lekarze wszczepiali więcej niż jeden zarodek, aby zwiększyć szansę na ciążę. Krytycy metody twierdzą, że w tym zakresie Ameryce brakuje regulacji prawnych. Zabiegowi może poddać się każda kobieta, bez względu na wiek i status małżeński. Jedyne zalecenie wydane przez Amerykańskie Towarzystwo Medycyny Reprodukcyjnej (the American Society for Reproductive Medicine) mówi o wszczepianiu nie więcej niż dwóch zarodków u kobiet poniżej 35. roku życia i nie więcej niż pięciu u kobiet starszych, głównie w celu uniknięcia ciąż mnogich, które są poważnym ryzykiem zdrowotnym dla matki i jej dzieci. Jest to jednak tylko zalecenie.
Ostateczną decyzje pozostawia się pacjentce i jej lekarzowi, który powinien przestrzegać publikowanych zaleceń. Lekarz jest też zobowiązany do dostarczania na bieżąco do narodowego rejestru statystycznego szczegółowych danych z każdego przeprowadzonego zabiegu in vitro. W rękach przyszłych rodziców leży też los pozostałych pobranych zarodków.
Christine Doran i jej mąż Gerard, także musieli zdecydować, co zrobić z pozostałymi zarodkami. - Postanowiliśmy je zamrozić. Kilka lat później wykorzystaliśmy je, podczas kolejnego zabiegu. Niestety ta ciąża zakończyła się poronieniem - wspomina Christine Doran.
Partnerzy w bardzo szczegółowych ankietach poprzedzających zabieg, deklarują ile zarodków może być zamrożonych. Osobna, wielostronicowa deklaracja dotyczy sytuacji, kiedy przyszli rodzice w ogóle nie biorą pod uwagę mrożenia zarodków. Muszą wówczas z góry podać dokładną liczbę embrionów do wszczepienia. W takich sytuacjach, najczęściej są to dwa embriony. - W zdecydowanej większości partnerzy chcą, by jednak zamrozić jakieś zarodki, mając świadomość, że przy pierwszym cyklu może nie dojść do zapłodnienia. Średnio zamraża się 3-4 zarodki, rzadko 5-10 - tłumaczy prof. Radwańska.
Połowa pacjentek Radwańskiej, uchodzącej za niekwestionowany autorytet w zakresie leczenia niepłodności w Chicago, to Polki. - Zdarza się, że przychodzą do mnie pary, które od początku zastrzegają, że ze względów religijnych nie biorą pod uwagę zabiegu in vitro. Ale kiedy wszystkie inne metody zawodzą, lub nie mają szansy powodzenia, rzadko, bardzo rzadko zdarza się, by takie pary nie zmieniły zdania - mówi prof. Radwańska.
Małgorzata Błaszczuk, Magda Nytko-Partyka