ŚwiatPolska kontra dżihadyści. Czy jesteśmy przygotowani na zagrożenie?

Polska kontra dżihadyści. Czy jesteśmy przygotowani na zagrożenie?

• ISIS stawia w Europie nie na jakość, a na ilość zamachów

• Częste ataki wymuszają także podwyższoną gotowość naszego kraju

• W ciągu 15 lat Polska kilkukrotnie uniknęła zamachów, dzięki kontrwywiadowi

• Ale obecnie służby nie są odpowiednio przygotowane - ocenia T. Otłowski

• Polskie społeczeństwo zbyt mało wie o zagrożeniach terrorystycznych

• Choć o terroryzmie wiele mówi się w kontekście szczytu NATO i ŚDM, rzadziej bierze się pod uwagę niespodziewany atak, który jest bardziej prawdopodobny

Polska kontra dżihadyści. Czy jesteśmy przygotowani na zagrożenie?
Źródło zdjęć: © Twitter
Tomasz Otłowski

22.04.2016 | aktual.: 22.04.2016 13:26

Seria zamachów i ataków terrorystycznych w wydaniu islamskich radykałów spod znaku Państwa Islamskiego (IS), która kilkukrotnie wstrząsnęła w ostatnim roku Europą Zachodnią, jednoznacznie wskazuje, że zagrożenie ze strony islamistów systematycznie narasta. I to w całym świecie zachodnim, o czym świadczą również przypadki ataków terrorystycznych inspirowanych przez IS w Kanadzie czy Australii. Naiwnością byłoby w takiej sytuacji sądzić, że "nasza chata z kraja", że dla dżihadystów jest u nas za zimno, że Warszawa to przecież nie Paryż czy Bruksela, że u nas jest za obco, bo wszak nie mamy jeszcze na przedmieściach naszych miast wielkich muzułmańskich gett - tych osławionych "no-go-zones", do których nie zapuszczają się nawet elitarne oddziały policji.

To problem nie tylko bogatego Zachodu

Głupotą jest również wierzyć, że islamski ekstremizm to problem wyłącznie tych państw zachodnich, które mają w swej historii etap kolonizacji lub imperialnej eksploatacji ziem islamu, i po prostu zbierają dzisiaj to, co onegdaj, przed dekadami lub nawet wiekami, posiały.

Niestety, nic bardziej mylnego! Wraz z powstaniem kalifatu (lato 2014 roku) żywiołowym przemianom ulegać zaczął cały ruch islamskiego, sunnickiego dżihadu. O ile wcześniej Al-Kaida - po dokonaniu w 2001 roku w USA spektakularnych, największych w historii zamachów terrorystycznych - niemal maniakalnie skupiła się na uporczywym dążeniu do powtórzenia tego sukcesu, jeśli już nie w samej Ameryce, to chociaż w którymś z innych mocarstw zachodnich, o tyle Państwo Islamskie podeszło do tego tematu w zupełnie inny sposób. Kalifat postawił sobie bowiem za cel dążenie do osiągnięcia jak najwyższego tempa swych działań terrorystycznych na Zachodzie, bez względu na ich jakość i sposób przeprowadzenia.

W przeciwieństwie do Al-Kaidy, dla IS sprawą wtórną jest spektakularność tych zamachów (mierzona skalą całego przedsięwzięcia, stopniem skomplikowania logistycznego, a nawet samą liczbą ofiar). IS dąży zatem do przeprowadzenia jak największej liczby - nawet niewielkich - ataków w jak najkrótszym czasie. Islamiści z kalifatu słusznie bowiem założyli, że zachodnie społeczeństwa szybciej i bardziej poddadzą się psychozie strachu po całej serii nawet obiektywnie małych zamachów, ale za to przeprowadzonych w relatywnie krótkich odstępach czasu, niż po dużych i krwawych atakach dokonywanych raz na rok czy nawet kilka lat. A skala tego problemu ulega zwielokrotnieniu, jeśli dołożyć do tego rosnące lawinowo na Zachodzie zagrożenie ze strony tzw. samotnych strzelców dżihadu, czyli klasycznych "samotnych wilków", działających w imieniu i na rzecz IS, którzy - z braku innych środków - dokonują swych ataków za pomocą maczety, kuchennego noża albo w ostateczności własnego samochodu (wjeżdżając w przechodniów z okrzykiem
"Allah jest wielki!").

Czy w takiej sytuacji zaklinanie rzeczywistości w kontekście zagrożeń terrorystycznych, z jakim mamy do czynienia w Polsce od wielu lat (niezależnie od tego, jaka opcja polityczna aktualnie sprawuje władzę), ma w ogóle sens? Odpowiedź na tak postawione pytanie jest oczywiście negatywna. To, że Polska uniknęła jak dotąd jakiegokolwiek ataku terrorystycznego o podłożu islamistycznym, to nie tyle efekt naszej "błogosławionej zaściankowości" i rzekomego marginalnego znaczenia dla dżihadystów, ile raczej przypadku i szczęśliwego zbiegu okoliczności. Kilkukrotnie w minionych 15 latach byliśmy jednak o włos od tragedii, których ostatecznie udało się szczęśliwie uniknąć tylko i wyłącznie dlatego, że polskie służby kontrwywiadowcze dostawały na czas od swoich zachodnich partnerów odpowiednie informacje.

Rośnie zainteresowanie Polską

Z jednej strony te przypadki, z których tylko dwa lub trzy zostały upublicznione, w większości mocno po czasie, absolutnie obalają mit, jakoby Polska znajdowała się zupełnie poza kręgiem zainteresowania struktur dżihadu. Wręcz przeciwnie, wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują - i wielu ekspertów mówi o tym głośno od dawna - że owo zainteresowanie Polską szybko rośnie. Przy czym islamiści interesują się naszym krajem nie tylko jako obiektem potencjalnego ataku, ale też - co równie ważne w kontekście zwalczania zagrożeń terrorystycznych - jako miejscem logistyczno-organizacyjnego zaplecza do przygotowywania zamachu w innym kraju (np. w Niemczech).

Z drugiej strony, wspomniane wyżej sytuacje, w których dżihadyści szykowali już ataki w Polsce, wystawiają nie najlepszą ocenę naszym służbom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo państwa. Instytucje te nie są ewidentnie w stanie samodzielnie rozpracować zagrożeń islamistycznych, o ile Amerykanie, Francuzi czy Niemcy nie podadzą im czegoś "na tacy". Ale w gruncie rzeczy nie ma się czemu dziwić. Polskie służby - rozdrobnione, permanentnie niedofinansowane, a co najgorsze wciąż, od ponad ćwierćwiecza, uwikłane w bezpośrednie bieżące rozgrywki polityczne - po prostu nie mogą być skuteczne, i to nie tylko na froncie walki z zagrożeniem terrorystycznym, co dobitnie udowodniła niedawna tzw. afera podsłuchowa.

Sytuację pogarsza nieustanna rywalizacja i niezdrowa konkurencja między służbami, wynikająca z niezbyt jasno rozgraniczonych kompetencji poszczególnych służb, szczególnie w kwestiach operacji i działań antyterrorystycznych, jak też z politycznych uwarunkowań działania ich kierownictw, a bywa, że i personalnych animozji między ich szefami.

Brak gotowości

Jakby tego wszystkiego było mało, polskie służby - i państwo jako takie - wciąż nie mają odpowiednich narzędzi formalno-prawnych i instytucjonalnych do skutecznej walki z terroryzmem. Często przywoływany w tym kontekście brak tzw. ustawy antyterrorystycznej jest tylko symbolem szerszego problemu, wierzchołkiem prawdziwej góry lodowej. Warto w tym kontekście odnotować choćby takie trudności, jak brak skutecznego systemu rejestracji masowych (ponadstandardowych) zakupów tzw. prekursorów, czyli ogólnie dostępnych na rynku materiałów chemicznych mających potencjalne zastosowanie jako składniki chałupniczo wyrabianych ładunków wybuchowych (IED - Improvised Explosive Device).

Oznacza to, że zakup gdzieś w prowincjonalnej hurtowni rolniczej np. kilku ton saletry amonowej - popularnego nawozu mineralnego, ale też efektywnego składnika prymitywnych chałupniczych IED - nie jest odnotowywany przez żadną służbę czy instytucję państwową.

Podobnie, jak zakup kilkudziesięciu litrów wody utlenionej i zwykłego zmywacza do paznokci na bazie acetonu - podstawowych składników "matki szatana", czyli nadtlenku acetonu (TATP), jednego z najgroźniejszych samodziałowych materiałów wybuchowych, użytego m.in. w ostatnich zamachach w Brukseli.

Osobnym problemem są w polskich służbach braki w zakresie dobrze przygotowanych i wyszkolonych kadr analitycznych. To wbrew pozorom bardzo ważna kwestia, bo spektakularne akcje policyjnych czy wojskowych sił specjalnych, mające pojmać (czy też, w sytuacji zagrożenia, wyeliminować) osoby zaangażowane w działalność terrorystyczną, są tylko krótkim zwieńczeniem prowadzonych wcześniej misternych, długotrwałych działań analitycznych i operacyjnych wielu ludzi. Mówiąc kolokwialnie, ktoś musi najpierw zidentyfikować i wskazać antyterrorystom cel ich operacji.

W Polsce takich analityków, szczególnie mających kompetentną wiedzę na temat ekstremizmu islamskiego, jest w służbach wciąż jak na lekarstwo. To trochę efekt ciągłych rotacji kadrowych i zawirowań personalnych w służbach, poddawanych nieustannej presji i "obróbce" politycznej kolejnych ekip rządzących.

Sporo też zawinił jednak udział Polski w operacji irackiej (i w mniejszym stopniu afgańskiej), gdzie wszystkie siły i środki w wywiadzie i kontrwywiadzie rzucano przez wiele lat do osłony naszych kontyngentów, w kontekście terroryzmu skupiając się na zagrożeniach wyłącznie dla baz i żołnierzy na misji. O możliwym zagrożeniu terrorystycznym dla samego kraju jakoś zapomniano, a sił już zabrakło. W efekcie nic dziwnego, że wciąż zdarzają się i takie sytuacje, w których poważny wydawałoby się analityk z jednej z cywilnych służb kontrwywiadowczych potrafi na jakiejś konferencji eksperckiej z uporem określać libański, szyicki Hezbollah mianem "sunnickiej organizacji terrorystycznej". Byłoby może i śmiesznie, gdyby nie to, że jest to jednak strasznie, bo rzecz dotyczy naszego bezpieczeństwa.

Społeczeństwo prewencyjne

Jednak najlepsze nawet służby nie zdziałają wiele w walce z terroryzmem i stosującymi go ekstremistami, jeśli nie funkcjonują na co dzień w środowisku społecznym z jednej strony akceptującym ich działania, z drugiej - świadomym skali zagrożeń i minimalnie chociaż wyedukowanym w zakresie prewencji zjawisk terrorystycznych.

W kwestii społecznej akceptacji i zaufania do służb bezpieczeństwa w Polsce wszyscy wiemy, jak to wygląda. Mści się tu brak wyraźnego zerwania po 1989 roku z dawną komunistyczną bezpieką, mającą na rękach krew polskich patriotów i bohaterów podziemia. Skutkuje to wciąż pokutującym wśród Polaków mniej lub bardziej uświadomionym poczuciem, iż od służb bezpieczeństwa państwa lepiej trzymać się z daleka. Także w kwestiach ew. współpracy w zapobieganiu zagrożeniom dla bezpieczeństwa państwa i ludzi, informowania o zauważonych podejrzanych faktach czy sytuacjach.

Tymczasem bez takiego współdziałania zwykłych ludzi z instytucjami i organami państwa, odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo, zwalczanie zagrożeń terrorystycznych jest praktycznie niemożliwe. A już na pewno nie da się zapobiegać groźbie ataków ze strony "samotnych wilków", tj. ludzi niezaangażowanych w żadne konspiracje i komórki, działających w pełni samodzielnie, a więc pozostających "poza radarami" służb.

Dobrym przykładem tej zasady może być Francja - kraj, którego służby mają największe w Europie (może oprócz Brytyjczyków) doświadczenie i wiedzę w zakresie zwalczania ekstremizmu islamskiego. Mimo to aż dwukrotnie w ciągu jednego roku udało się islamskim radykałom zaplanować, przygotować i przeprowadzić w tym państwie zamachy terrorystyczne, z których jeden (w listopadzie 2015 r.) okazał się najbardziej zaawansowaną operacyjnie akcją terrorystyczną w Europie od ponad dekady.

Francuskie służby nie wpadły jednak na żadne ślady szykowanych operacji, częściowo również właśnie ze względu na brak sygnałów od obywateli. A przecież żaden z zamachów dokonanych we Francji nie był zrobiony ad hoc, z marszu - wiadomo, że obie operacje musiały być szykowane przez wiele tygodni, jeśli nie miesięcy. Terroryści musieli dokonać żmudnego rozpoznania, zebrać materiały do skonstruowania IED, pozyskać duże ilości broni i amunicji - działania te z pewnością zwróciły uwagę postronnych osób, żadna z nich nie zdecydowała się jednak poinformować odpowiednie służby.

Przykładem całkowicie odwrotnej sytuacji - czyli niemal idealnej współpracy obywateli i służb - jest Izrael, gdzie aż 90 proc. planowanych przez islamskich terrorystów operacji jest wykrywanych jeszcze na etapie przygotowań, głównie właśnie dzięki sygnałom od obywateli. Także w USA, po doświadczeniach z 11 września, skala i zakres współpracy obywateli z policją i federalnymi instytucjami bezpieczeństwa uległy znaczącej poprawie.

Brak edukacji

Edukacja społeczeństwa w Polsce w zakresie rozpoznawania i unikania zagrożeń terrorystycznych także znajduje się jeszcze w powijakach. Szczątkowa wiedza na temat zjawiska terroryzmu (do tego nie zawsze poprawna !), przekazywana młodzieży na lekcjach WoS-u w szkołach gimnazjalnych i średnich, nie może zastąpić pogłębionej edukacji na temat tego, jak rozpoznać potencjalne zagrożenie natury terrorystycznej ani jak zachowywać się w obliczu takiego niebezpieczeństwa, jeśli już się zmaterializuje.

Problem jest szerszy i dotyczy wielu sektorów gospodarki, które - jak przynajmniej mogłoby się wydawać - powinny niejako automatycznie traktować edukację antyterrorystyczną swych kadr jako jeden z ważniejszych elementów działalności.

Tymczasem branże takie jak hotelarstwo, turystyka, energetyka czy nawet ochrona mienia są w Polsce wciąż mocno niedoszkolone pod względem bezpieczeństwa antyterrorystycznego. Oczywiście, są firmy czy instytucje, które dbają o podnoszenie świadomości i poziomu wiedzy swoich pracowników w zakresie zagrożeń terrorystycznych, wciąż jednak jesteśmy jednym z niewielu państw europejskich, gdzie rynek szkoleń tego typu czeka cały czas na swoje "pięć minut". Tymczasem w USA jego wartość szacuje się już na ok. 1 mld dolarów rocznie, a żywiołowy rozwój tych usług obserwuje się także w krajach Europy Zachodniej.

W Polsce wciąż jednak wydanie kilku-kilkunastu tysięcy złotych na kompleksowe przeszkolenie antyterrorystyczne własnego personelu jest generalnie traktowane przez większość podmiotów biznesowych jako czysta fanaberia. Skutki są opłakane - przeciętny Polak nie wie nic o naturze zagrożeń terrorystycznych i nie ma najmniejszego pojęcia o tym, jak rozpoznać symptomy takiego niebezpieczeństwa, nie mówiąc już o jego unikaniu czy sposobach zachowania się w razie jego zaistnienia. A przecież zagrożenia terrorystyczne mogą mieć różną postać, niekoniecznie taką jak ta z Brukseli (samobójcze zamachy bombowe).

To mogą być ataki strzeleckie (jak w Paryżu w listopadzie 2015), zamachy z użyciem IED umieszczanych w samochodach, bagażach czy przesyłkach pocztowych, a także pojmanie zakładników. W Polsce te braki w edukacji antyterrorystycznej przyjmują czasami wręcz groteskowy charakter. Gdy niedawno w samym centrum Warszawy, w jednym z ważnych obiektów użyteczności publicznej (ze względu na swój otwarty charakter mogącym być celem ew. zamachu) przeprowadzono tzw. próbę bezpieczeństwa "na żywo", czyli niezapowiedziane sprawdzenie działania miejscowych służb ochrony - efekty wprowadziły wszystkich w osłupienie. Podłożona w obiekcie efektowna atrapa ładunku wybuchowego została, i owszem, zauważona i prawidłowo rozpoznana przez dyżurujących ochroniarzy, po czym jednak ... przeniesiona do ich pomieszczenia służbowego na zapleczu. Panowie tłumaczyli potem, że nie chcieli wszczynać alarmu, "bo mogłaby przecież wybuchnąć panika". Ludzie, obeznani z problematyką zwalczania terroryzmu, mogliby przytoczyć wiele podobnych
kuriozalnych historii, jakie miały miejsce w naszym kraju w ostatnich latach.

Szczyt NATO i Światowe Dni Młodzieży

O potencjalnym zagrożeniu terrorystycznym w Polsce mówi się ostatnio coraz więcej, głównie wymieniając w tym kontekście dwa duże wydarzenia, mające odbyć się w naszym kraju latem tego roku. Takie stawianie sprawy to jednak duże uproszczenie, wynikające najpewniej z niezrozumienia natury współczesnego terroryzmu - które to niezrozumienie jest z kolei wprost efektem wspomnianych wyżej poważnych braków w edukacji na temat zagrożeń terrorystycznych.

Wbrew temu, co słyszymy od wielu tygodni w mediach, można śmiało założyć, że ani szczyt państw NATO w Warszawie, ani spotkanie organizowane w Krakowie w ramach Światowych Dni Młodzieży nie staną się celami nr 1 ewentualnych działań islamistów w Polsce. Dżihadyści to nie idioci - znają mentalność ludzi Zachodu i nasz sposób myślenia, bo w dużej części pochodzą przecież z państw zachodnich, nawet jeśli urodzili się w rodzinach o imigranckich korzeniach. Zatem wiedzą doskonale, że skoro od dawna skupia się u nas uwagę - w kontekście zabezpieczenia antyterrorystycznego - na tych dwóch największych imprezach, to będą one z całą pewnością najlepiej strzeżonymi i ochranianymi wydarzeniami w promieniu tysiąca kilometrów.

Tym samym nie ma sensu tracić czasu, sił i środków na przygotowywanie ataków właśnie tam. Przecież o wiele prościej będzie w tym samym czasie zdetonować IED w krakowskim tramwaju lub podłożyć coś na rynku koło Sukiennic... To samo dotyczy Warszawy - po co tracić czas na ryzykowane przemycanie "bomby" na trasę przejazdu kolumn gości szczytu NATO, skoro łatwiej przynieść ją do wagonów metra albo na któryś z dworców kolejowych, gdzie ochroniarze bardziej skupiają się na wyłapywaniu bezdomnych i drobnych pijaczków, niż poszukiwaniu potencjalnych "szahidów".

Oczywiście, nikt nie może zagwarantować, że nie znajdzie się jakiś nawiedzony "samotny strzelec dżihadu", np. konwertyta, który - zainspirowany ciągłymi materiałami w naszych mediach (głównie powiązanych z opozycją) o tym, jak wielkim ryzykiem jest organizowanie centralnego spotkania w ramach ŚDM w podkrakowskich Brzegach - postanowi właśnie tam wejść do swojego islamskiego raju. Takie sytuacje, jak wspomniano wcześniej, są całkowicie nieprzewidywalne i bez ścisłej współpracy obywateli ze służbami niemożliwe do uniknięcia.

Warto pamiętać o tym, że terroryści - i to każdej "maści", nie tylko ci spod znaku wojującego islamu - nigdy nie działają tak, jak oczekują tego służby i instytucje bezpieczeństwa danego państwa. Oni są zawsze o krok przed tymi służbami - i na tym polega ta wojna: aby mieć tyle wyobraźni, wiedzy i doświadczenia, aby próbować jak najskuteczniej przewidzieć kolejny ruch terrorystów. Czasami się to udaje, a czasami nie. W przypadku Polski już niedługo okaże się, czy zdołamy po raz kolejny uniknąć najgorszego.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (247)