Polska kelnerka: czy nogi są bardziej odporne niż tyłek?
Czy nogi są bardziej odporne niż tyłek? Dlaczego polska kelnerka ma uwijać się po restauracji do późnej starości i obsługiwać znacznie młodszą brytyjską urzędniczkę na emeryturze? Przeciętny Brytyjczyk raczej nie ma nic przeciwko reformom premiera Davida Camerona.
Joanna, kelnerka w restauracji na obrzeżach Londynu ma szansę przejść na emeryturę dopiero za 40 lat. Perspektywa mało kusząca. - Rzeczywiście, niektóre koleżanki z pracy, i to właśnie Angielki, są już około 60. wiosny życia. Wiem, że też niechętnie patrzą na młodsze emerytki, które całe życie przesiedziały za biurkiem - opowiada.
Obecnie w Wielkiej Brytanii kobiety pracują do 60., a mężczyźni do 65. roku życia. Od bieżącego roku wiek emerytalny kobiet ulega stopniowemu wydłużeniu i swoiste "równouprawnienie" ma nastąpić około 2018 roku. Później zaś wiek emerytalny będzie... sukcesywnie podnoszony, aby między 2044, a 2046 panie i panowie przechodzili na utrzymanie państwa mając "zaledwie" 68 lat. Rząd chce, aby dotyczyło to wszystkich zatrudnionych - zarówno w sektorze prywatnym, jak i publicznym. Ostatni powszechny strajk pracowników sfery budżetowej pokazał, że gabinetowi Davida Camerona łatwo nie pójdzie.
Reformy torysów bolą dosłownie
Partia Konserwatywna, czyli torysi walczy z ogromnym deficytem budżetowym odziedziczonym po Partii Pracy, czyli laburzystach. Poprzedniej, lewicowej ekipie, Wielka Brytania "zawdzięcza" również rozbudowanie budżetówki, prawdziwe Eldorado w opiece społecznej i niezwykle silną pozycję związków zawodowych. - Podobieństwo do czasów, gdy obejmowała rządy Margaret Thatcher nie jest przypadkowe. Też musiała przeprowadzić bolesne reformy i to bolesne dosłownie. Nieraz policja używała siły wobec strajkujących - przypomina Tomasz Wygoda, analityk z City. Jak mówi, efektem tych reform był jednak bezprecedensowy rozwój gospodarczy Wielkiej Brytanii i zdecydowana poprawa jakości życia całego społeczeństwa.
Podobne nadzieje widać dzisiaj i dlatego Cameron wciąż cieszy się sporym poparciem zwykłych Smithów i Johnsonów. Wiele osób liczy, że dzięki oszczędnościom poprawi się kondycja gospodarki, a co za tym idzie sytuacja zatrudnionych w sektorze prywatnym, w tym produkcyjnym. To już zaś dotyczy znacznej części Polaków.
Zwalniają, więc... będą zatrudniać
Cięcia i oszczędności nie ograniczają się tylko emerytur. W ciągu najbliższych lat pracę ma stracić jeszcze około 400 tysięcy osób zatrudnionych w budżetówce, w tym szkołach, szpitalach, instytucjach kultury, administracji rządowej i samorządowej. Część na pewno przejdzie do firm prywatnych, przemysłu i usług. To z kolei nie najlepsza wiadomość dla emigrantów, w każdym razie dla Polaków. Większość z nas pracuje właśnie w tych sektorach gospodarki.
Redukcje etatów w budżetówce też jednak doskwierają naszym rodakom. O swoje miejsca pracy obawiają się m.in. nauczyciele, bibliotekarze, urzędnicy magistraccy. Przeważnie z niedużym jeszcze stażem i na niezbyt wysokich stanowiskach. - Management sobie poradzi. Chociaż, to ich wysokie zarobki są rzeczywiście obciążeniem dla budżetu, z pewnością na bruk pierwsi nie trafią - uważa Anna, pracująca w publicznej bibliotece.
Tymczasem na londyńskiej ulicy kryzysu nie widać. Szał przedświątecznych zakupów trwa w najlepsze. Jest takie porzekadło - jeśli zwalniają, to za jakiś czas będą zatrudniać. Chyba Brytyjczycy też są tego zdania.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy