Polska bez prądu
W ostatnich dniach poprzedniego roku pobity został w Polsce rekord poboru mocy elektrycznej. Do szybkiego rozwoju potrzebujemy coraz większej ilości energii. Czy Polska ją ma? Coraz częściej… jedziemy na rezerwie.
11.01.2008 | aktual.: 11.01.2008 12:08
Oblicza się, że każdy procent wzrostu PKB (produktu krajowego brutto) powoduje zwiększenie zapotrzebowania na energię elektryczną o 0,7 proc. To oznacza, że co roku Polsce potrzeba od 3 do 4 proc. więcej prądu. Te obliczenia znajdują pokrycie w rzeczywistości. W ostatnich dniach grudnia pobór mocy przekroczył 24,6 GW, a to rekord w Polsce. W porównaniu z tym samym okresem roku 2006 jest to o ponad 4 proc. więcej. Ten wzrost byłby jeszcze większy, gdyby zima była surowsza. W czasie silnych mrozów mógłby wynieść nawet kilkanaście procent.
Naciśniemy włącznik i…
Sytuacja jest poważna. Choć trudno sobie wyobrazić okresy wyłączeń prądu (jesteśmy przecież połączeni ze swoimi sąsiadami i zawsze możemy prąd kupić za granicą), zagrożony jest dalszy rozwój kraju. O polskich problemach kilka tygodni temu pisał brytyjski dziennik finansowy „Financial Times”, a międzynarodowa firma doradcza PricewaterhouseCoopers (PwC) opracowała na ten temat specjalny raport. Pisze w nim, że „w polskim sektorze produkcji energii elektrycznej ponad 60 proc. mocy produkcyjnych stanowią urządzenia eksploatowane od ponad 30 lat, które lada chwila staną się przestarzałe”.
– Bardzo prawdopodobne jest to, że za półtora roku naciśniemy włącznik i okaże się, że nie ma prądu. To naprawdę poważny problem. Potrzebne są ogromne inwestycje. I to już – mówiła przy okazji publikacji raportu Katarzyna Rozen- feld, dyrektor ds. energii w PwC. Dodała, że Polska powinna zwiększać moce produkcyjne o 1 GW rocznie. Tymczasem tak dużych inwestycji brak. W ciągu najbliższych trzech lat ma się zakończyć budowa trzech wielkich elektrowni o łącznej mocy 1,75 GW. To stanowczo za mało, by pokryć rosnące zapotrzebowanie.
Zdaniem producentów energii elektrycznej, winę za tę sytuację ponosi niestabilność przepisów. – Nasz sektor potrzebuje jasnych, stabilnych reguł. Zrobimy to, co do nas należy, ale musimy znać reguły – mówi Paweł Urbański, prezes Polskiej Grupy Energetycznej, największej państwowej spółki w tej branży.
Przykładem niejasnych reguł są, jego zdaniem, wydarzenia sprzed zaledwie kilku tygodni. Rząd zadecydował o uwolnieniu cen energii od 1 stycznia 2008 roku. W ostatniej chwili, pod sam koniec października poprzedniego roku, decyzję jednak odwołał. Prąd w Polsce jest o kilkanaście procent tańszy niż średnio w Unii Europejskiej. Obawiano się, że uwolnienie cen spowoduje ich gwałtowny skok. Mówiono nawet o piętnastoprocentowej podwyżce. Decyzja została więc zmieniona już w trakcie przygotowań do wprowadzenia nowego systemu.
Prawo to nie wszystko
Czy problem leży zatem tylko w zmieniających się regułach prawnych? Wydaje się, że jednak nie. Choć w wielu krajach – także europejskich – obowiązują różne rozwiązania prawne, brak energii elektrycznej wydaje się kłopotem nie tylko polskim. Kryzys energetyczny grozi całej Europie, a nawet światu.
Ponad rok temu na kongresie Austriackiego Stowarzyszenia Energotechnicznego stwierdzono, że za mniej niż 15 lat w Europie zabraknie prądu. Do 2020 r. deficyt energetyczny Starego Kontynentu, według ekspertów, ma wynosić aż 300 GW. By wyprodukować tyle prądu, potrzeba około 170 standardowych elektrowni atomowych albo 250 elektrowni węglowych.
O tym, że konsumpcja energii szybko rośnie, wiadomo od dawna. Dopiero jednak niedawno do publicznej świadomości zaczęły trafiać informacje, że kryzys jest tak blisko. Winni w dużej mierze są rządzący. To przecież właśnie w Austrii z powodu protestów zielonych aktywistów nie otworzono nowej i już ukończonej elektrowni jądrowej. Również w Niemczech socjalistyczna koalicja SPD i Zielonych, pod wodzą Gerharda Schroedera, wydała rozporządzenie o zamykaniu sprawnych elektrowni atomowych. Podobne prawo sformułowano wiele lat temu w Szwecji. Teraz co jakiś czas parlament uchwala tam ustawę przesuwającą datę zamknięcia reaktorów. Powód jest zawsze ten sam – „brakuje nam energii”.
Naprawdę groźny może być jednak kryzys energetyczny na skalę światową. Już ponad rok temu eksperci Międzynarodowej Agencji Energii (IEA), wydali raport, w którym przestrzegali, że do 2030 roku zapotrzebowanie na energię na świecie wzrośnie o ponad połowę w stosunku do sytuacji sprzed roku. Jeżeli szybko nie zaczniemy budować nowych siłowni, zabraknie nam prądu.
Musimy oszczędzać
W raporcie IEA radzi, by zacząć od oszczędzania energii. Eksperci z IEA obliczyli, że globalnie mogłoby to dać około 10 proc. oszczędności. W Polsce oszczędzanie czy poprawianie wydajności urządzeń elektrycznych dałoby jeszcze większe zyski. Polska gospodarka jest jedną z najbardziej energetycznie rozrzutnych w całej Europie. Sytuacja naszego kraju jest szczególna. W przeważającej większości gospodarek europejskich kupowanie kopalin potrzebnych do wyprodukowania energii uzależnia od niepewnych polityczne rynków. Z tym akurat nie mamy problemu, bo ponad 90 proc. energii elektrycznej produkujemy z własnego węgla. To jednak wcale nie jest powód do zadowolenia. Unia Europejska nakłada na nas limity emisji CO˛. To właśnie energetyka będzie musiała te restrykcyjne przepisy udźwignąć.
W Polsce szybko rośnie zapotrzebowanie na energię, ale nie ma nowych inwestycji. Na dodatek urządzenia, które energię produkują, są w dużej części przestarzałe. Inwestując, część elektrowni da się dostosować do rygorystycznych wymogów ochrony środowiska. Resztę będzie trzeba albo zamknąć, albo płacić. Płacić kary, a konkretnie kupować od innych krajów limity na emisję CO˛ do atmosfery. Gdy tak spojrzy się na opisywany problem, alarmistyczny ton niektórych ekspertów jest całkowicie usprawiedliwiony.
Tomasz Rożek