HistoriaPolscy ułani nie atakowali czołgów lancami. Dziennikarz przyznał, że zmyślił historię

Polscy ułani nie atakowali czołgów lancami. Dziennikarz przyznał, że zmyślił historię

Mit o lekkomyślnych polskich ułanach stworzył włoski korespondent Indro Montanelli. W dobrej wierze, chcąc pokazać polskie bohaterstwo. Ośmieszającą Polaków historię podchwyciła propaganda III Rzeszy, a po wojnie powielała ją również propaganda PRL. Wkład w utrwalanie tego mitu w świadomości Polaków miał m.in. Andrzej Wajda, który w 1959 r. nakręcił pamiętną scenę filmu "Lotna", przedstawiającą gwałtowną szarżę ułanów, załamującą się w zderzeniu z niemieckimi czołgami.

Polscy ułani nie atakowali czołgów lancami. Dziennikarz przyznał, że zmyślił historię
Źródło zdjęć: © PAP | Piotr Wittman

Montanelli, rocznik 1909, w czasie wojny w Etiopii przywdział szarozielony mundur podporucznika, ale jego orężem była nie szabla, lecz pióro. Był rasowym dziennikarzem, z pewnością najlepszym w republikańskiej Italii. We wrześniu 1939 r. "Corriere della Sera" wysłał go jako korespondenta wojennego z zadaniem relacjonowania porywających zwycięstw "niemieckiego sojusznika". On zaś opowiadał o odwadze Polaków, doprowadzając do furii faszystowskich hierarchów, którzy opowiedzieli się po stronie Hitlera. Montanelli nie tylko pokazał, że jego serce jest przy Polsce, ale także napisał, że Polacy, aby bronić własnego kraju przed nazistowską agresją, szli na śmierć, szarżując z szablami i lancami na niemieckie czołgi. Artykuł ten umocnił instynktowną sympatię narodu włoskiego do Polaków, wbrew temu, co chciał przekazać reżim.

Pretekst dla Goebbelsa

Zdumiewająca opowieść o polskich lancach wymierzonych w stal niemieckich czołgów nie była prawdziwą historią, lecz wymysłem. Montanelli nie zmyślił sobie całej historii, lecz jedynie zrekonstruował jedną, która faktycznie miała miejsce, zestawiając ze sobą nieliczne informacje, które posiadał, z kilkoma fragmentarycznymi opowieściami obserwatorów i kolejnymi historiami, którymi interesowała się strona niemiecka. W ten sposób narodził się mit, który przechwyciła propaganda, instrumentalizując go, i który dotrwał do naszych czasów jako symbol wojny niemiecko-polskiej z 1939 r. - kawaleryjskie szarże z białą bronią przeciw pojazdom opancerzonym.

Minister Joseph Goebbels posłużył się nim jako "dowodem" na polską "głupotę" i na "irracjonalność" narodu, który według niego "potrzebował" być zmiażdżony, ponieważ był niezdolny do samodzielnego rządzenia się. Stalin podjął ten sam wątek, który posłużył mu jako dowód na to, że II Rzeczpospolita rządzona przez pułkowników doprowadziła kraj do katastrofy i stworzyła konieczność "udzielenia pomocy" Polsce przez Sowiety. Samobójcza i nieistniejąca w rzeczywistości szarża, której chwyciła się najpierw propaganda nazistowska, a następnie propaganda sowiecka, trafiła w efekcie do podręczników, systematycznie podejmowana przez nieuważnych historyków i powierzchownych dziennikarzy, stając się klasycznym przykładem mitu wytworzonego podczas II wojny światowej.

Faktyczne wydarzenia oczywiście miały zupełnie inny przebieg. I przyznał to sam Montanelli 29 sierpnia 1998 r. na łamach "Corriere della Sera" w odpowiedzi na list przesłany mu przez Radosława Sikorskiego, wówczas podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw ZagranicznychSpraw Zagranicznych, który zapytał go, czy to faktycznie on był tym, który wymyślił osławioną, niestety, szarżę ułanów na czołgi. "Tak, tym dziennikarzem byłem właśnie ja. Na prośbę niemieckiego Ministerstwa Propagandy zostałem w konsekwencji 'odsunięty' od sporządzania korespondencji, które uważane były za zbytnio propolskie. Przeniesiono mnie do krajów bałtyckich, które w owym czasie zostawały pochłonięte przez Sowietów, którzy z kolei wydalili mnie z kraju, i tym sposobem znalazłem się w Finlandii w chwili, w której zaatakowali ją Rosjanie". Montanelli wspomina, że jego korespondencje z Polski, "z których jest bardzo dumny", zostały później zebrane przez wydawnictwo Mondadori i opublikowane pod tytułem "La lezione polacca" ("Polska lekcja"). Książka została
jednak "szybko wycofana z obiegu jako antyniemiecka". Co ciekawe, została umieszczona na indeksie nie tylko przez reżim, ale także przez Komitet Wyzwolenia Narodowego (CLN), który koordynował włoski ruch oporu. W ówczesnym urzędzie cenzury "zasiadał pewien Polak z pochodzenia, o ile pamiętam, nazywał się Woroński" - pisał Montanelli. Ów Polak zakazał ponownego druku książki "jako "faszystowskiej, czym dał dowód, że głupota ludzka nie zna ani granic rasowych, ani geograficznych, ani ideologicznych".

Nie dysponując żadnym egzemplarzem książki, Montanelli przekazał Sikorskiemu, że jej treść zawiera "inny tom opublikowany cztery czy pięć lat wcześniej przez wydawnictwo Laterza i zatytułowany 'Professione verità' ('Zawód prawda'). Jednak także jej nie mam u siebie".

Obok prawdy

Fałsz narodził się zatem całkowicie w dobrej wierze. Montanelli i inni korespondenci wojenni byli trzymani z dala od obszarów operacji wojskowych, ponieważ Goebbels nie chciał dopuścić do możliwości opowiedzenia innej prawdy od tej wytworzonej przez Ministerstwo Propagandy Rzeszy.

Montanelli z innym korespondentem, Amerykaninem Williamem L. Shirerem, został pojazdem wojskowym Wehrmachtu przewieziony w okolice Krojant, gdzie 1 września 1939 r. doszło do starcia pomiędzy kawalerzystami 18. Pułku Ułanów Pomorskich dowodzonych przez płk. Kazimierza Mastalerza z niemiecką piechotą 76. pułku pod rozkazami płk. Hansa Gollnicka, który to pułk wchodził w skład 20. zmotoryzowanej dywizji gen. Mauritza von Wiktorina, będącej częścią XIX Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana. Ten ostatni w swych wspomnieniach robi wzmiankę o tym epizodzie kampanii wrześniowej, dostarczając więcej niż prawdopodobnych informacji na temat kolei wypadków.

Płk. Kazimierz Mastalerz w listopadzie 1932 r. (wówczas w stopniu podpułkownika) fot. NAC

Widok wielu koni padłych na polu bitwy, krwi, polskich szabli w pobliżu niemieckich pojazdów pancernych i ciała samego płk. Mastalerza, który poległ na czele 18. Pułku Ułanów Pomorskich, podczas gdy usiłował ratować dowódcę 1. szwadronu Eugeniusza Świeściaka, zadziwił Montanellego, któremu dostarczono już "sfabrykowaną" wersję wydarzeń. Ten dodał coś od siebie, zestawiając ze sobą różne świadectwa, jednak z zamiarem wychwalenia waleczności i ducha bojowego Polaków. Pod Krojantami szwadrony ułanów płk. Mastalerza przeprowadziły szarżę, owszem, ale po to, aby rozproszyć batalion piechoty składający się z około 800 ludzi. Dla Niemców sytuacja nagle zrobiła się krytyczna, ponieważ polski impet rozbił ich linię obrony. Sam Guderian był tym, który interweniował, by zażegnać niebezpieczeństwo (w swych wspomnieniach napisał o "panice" wśród niemieckich żołnierzy). Jednak gdy niemieckie czołgi wkroczyły do akcji, polscy ułani już przerwali manewr okrążenia, mający złapać ich w pułapkę, i odskoczyli od przeciwnika.
Nikt nie szarżował na Niemców z lancami, a Polacy, nawet gdyby chcieli, nie mogliby tego uczynić, ponieważ żaden pułk kawalerii nie miał na wyposażeniu lanc, wycofanych już od lat z użycia i pojawiających się jedynie podczas uroczystych parad wojskowych. Przeciw czołgom i pojazdom opancerzonym polska kawaleria miała natomiast na wyposażeniu działka Bofors 37 mm wystarczające do przebicia pancerza Panzera I i Panzera II, które stanowiły wówczas główne wyposażenie dywizji pancernych Wehrmachtu. Obraz pola bitwy pod Krojantami mógł nasuwać na myśl zupełnie inną rzeczywistość, o której poinformował Guderian włoskich dziennikarzy.

Wiadomość okazała się zbyt łakomym kąskiem, aby jej nie rozpowszechnić. Nieistniejąca szarża opowiedziana przez Montanellego, choć zachwalał on waleczność i heroizm Polaków, została podchwycona 13 września przez magazyn "Der Wehrmacht" oraz wyolbrzymiona przez Goebbelsa, który kazał włączyć ją do dokumentalnego filmu "Feldzug in Polen", nie zważając nawet na to, że wielu statystów, usytuowanych w oddali, nosiło niemieckie uniformy, a tym na pierwszym planie kazano założyć polskie mundury. Połączenie rzeczywistych obrazów i kolejnych rekonstrukcji na użytek propagandy znalazło w filmie "Kampfgeschwader Lützow" idealny produkt, służący do tego, by wykazać, że Polacy byli bezrozumni i nieracjonalni. Historyczny fałsz o szarży polskiej kawalerii z kronik sami Polacy wykorzystali w PRL. Andrzej Wajda w 1959 r. nakręcił pamiętną scenę filmu "Lotna", przedstawiającą gwałtowną szarżę ułanów, która załamuje się w zderzeniu z niemieckimi czołgami.

Z 16 szarż polskiej kawalerii podczas wojny 1939 r. żadna nie została przeprowadzona na pojazdy opancerzone. Jednak mit przeniknął do historii. William L. Shirer pisze o nich w swych "Berlińskich dziennikach" z 1941 r., a następnie w książce z 1959 r. pt. "Rozkwit i upadek Trzeciej Rzeszy", gdzie odnajdujemy następujący fragment: "Konie przeciwko czołgom! Długie ułańskie lance przeciwko długim działom czołgów! Niezależnie od tego, jak odważni, mężni i lekkomyślni byli Polacy, zostali po prostu zmiażdżeni pod naporem niemieckiego ataku".

Zasłużony autorytet

W październiku 1939 r. Montanelli został wysłany, by śledzić postępy wojny sowiecko-fińskiej. Jego artykuły w "Corriere della Sera" opowiadały się wyraźnie po stronie Finów, co nie mogło się podobać reżimowi. Sowieci poczuli się dotknięci i Montanelli został wydalony. Gdy także Włochy przystąpiły do wojny, dziennikarz był korespondentem we Francji i na froncie grecko-albańskim, jednak pisał już niewiele, oficjalnie z powodów zdrowotnych. W rzeczywistości przed jego oczyma przesuwały się obrazy katastrofy, w której Mussolini pogrążył Włochy. Wraz z podpisaniem zawieszenia broni z 8 września 1943 r. Montanelli przystąpił do ruchu Giustizia e Libertà. Został aresztowany przez Niemców, trafił do więzienia i został skazany na śmierć w 1944 r. Wydaje się, że odroczenie rozstrzelania i skorzystanie z prawa łaski Montanelli zawdzięcza interwencji swego przyjaciela, fińskiego prezydenta Carla Mannerheima, który poprosił wyraźnie Niemców, by go uwolnili. Później była jeszcze pełna przygód ucieczka z więzienia San
Vittore w Mediolanie.

Po wojnie Montanelli stał się jednym z dziennikarzy i literatów cieszących się największym autorytetem. Niezależny umysł, przeciwnik komunizmu i jednocześnie przeciwnik faszyzmu. Napisał odnoszącą ogromny sukces serię książek o historii Włoch "Storia d’Italia". Gdy "Corriere della Sera" przeszedł na pozycje lewicowe, odszedł z niego, trzaskając za sobą drzwiami. W 1974 r. założył "Il Giornale Nuovo", o inspiracjach liberalnych i umiarkowanych. 2 czerwca 1977 r. trzej członkowie Czerwonych Brygad oczekiwali na niego w pobliżu siedziby redakcji i oddali w jego stronę osiem strzałów z pistoletów. Został raniony w nogi, lecz szczęśliwie uszedł cało z opresji.

W październiku 1979 r. Silvio Berlusconi stał się największym udziałowcem "Il Giornale Nuovo" (od 1984 r. dziennik wychodzi pod tytułem "Il Giornale" - przyp. A.J.K.). Montanelli zwrócił się do niego tymi słowami: "Ty jesteś właścicielem, ja gospodarzem". Powiedział także, że Berlusconi był aż do 1994 r. "najlepszym możliwym wydawcą", czyli aż do momentu, w którym ten nie poprosił dyrektora, by swym dziennikiem wsparł jego kampanię wyborczą. Na takie dictum Montanelli opuścił dziennik i założył nowy - "La Voce", który pierwotnie odnosił sukcesy, by następnie upaść, nie sprostawszy wymogom rynku. Powrócił do "Corriere della Sera" jako komentator.

W 1998 r. Montanelli napisał do Radka Sikorskiego, że nie był obecny przy szarży kawalerii na czołgi, o której opowiedział włoskim czytelnikom z takim patosem. "Nie widziałem jej, ale byłem w bliskiej odległości od miejsca zdarzenia, mogłem zrekonstruować ją ze świadectw tych, którzy ją przeżyli, zwycięzców i pokonanych". Podkreślił jednak, że "nawet jeśli Polacy przypuścili szarżę, by rozbić okrążenie (jednak cała Polska była od początku okrążona przez Niemców i Sowietów, znajdujących się wówczas w zmowie), faktem jest, że ją przypuścili, podczas gdy mogliby się poddać. A czy tego wyboru - śmierci - dokonali z powodu heroicznej desperacji, czy przez romantyczną lekkomyślność, jakie to ma znaczenie? W końcu, sądzę, że przecenia Pan trochę międzynarodowe znaczenie i potęgę moich słów. Wystarczy mi, że zostaną one docenione przez jakiegoś Polaka".

Na koniec pozostaje dodać, że Montanelli widział z kolei już na własne oczy to, co się działo na Westerplatte, oraz kapitulację Warszawy, o których to wydarzeniach informował Włochów "pełen wzruszenia i współczucia".

Marco Patricelli, tłum. Anna Jadwiga Kosiarska, Historia do Rzeczy

Autor jest profesorem historii najnowszej na Uniwersytecie Gabriele D’Annunzio w Chieti i w Pescarze, redaktorem abruzyjskiego wydania dziennika "Il Tempo", autorem kilku książek poświęconych historii Polski, w tym "Ochotnika" (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011) i "Umierać za Gdańsk!" (Bellona, Warszawa 2013).

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)