Polscy turyści brutalnie potraktowanych przez policję
Troje polskich turystów z 12-letnim dzieckiem, z
Bydgoszczy, zostało brutalnie potraktowanych przez włoskich
policjantów i karabinierów w górach na północy Włoch. Polacy
zostali siłą ściągnięci ze stoku, a następnie dwoje z nich
pozostawiono późnym popołudniem wysoko w górach, gdy nie kursowały
już wyciągi.
03.02.2005 | aktual.: 03.02.2005 22:04
Winą Polaków było to, że w schronisku wypili swoją herbatę z termosu, a potem, gdy zostali wylegitymowani przez funkcjonariuszy, jeden z Polaków nie miał przy sobie dowodu tożsamości.
O zdarzeniu, które miało miejsce w środę, został natychmiast poinformowany przez poszkodowanych polski konsulat w Rzymie. Jedna z turystek, Ewa Nowakowska, która przyjechała na zimowe wakacje do miejscowości Boscoverde na północy Włoch, powiedziała, że wraz ze znajomymi i 12-letnim chłopcem, synem jednego z nich, była na nartach w masywie Marmolada w Dolomitach. W schronisku koło stoku Belvedere wyjęli z plecaka termos z herbatą i za to zostali z niego wyrzuceni, a następnie zaprowadzeni przez ochronę na pobliski posterunek, gdzie, jak zrelacjonowała, byli karabinierzy i policjanci.
Funkcjonariusze zażądali od polskich turystów paszportów. Ewa Nowakowska pokazała dowód osobisty, a jej znajomy nie miał żadnego dokumentu, ponieważ zostawił go w hotelu. Gdy nie mówiący po włosku Polacy zadzwonili do konsulatu RP w Rzymie, jednemu z funkcjonariuszy podali telefon komórkowy, by mógł porozmawiać z pracownicą polskiej placówki. Według ich relacji policjant powiedział w trakcie tej rozmowy przedstawicielce konsulatu, że natychmiast zwolni turystów. Tak się jednak nie stało, bo cała czwórka została zmuszona przez policjantów do założenia nart i, jak mówią, siłą ściągnięta brutalnie przez kilku uzbrojonych policjantów z góry.
Jeden z Polaków, który wcześniej odniósł kontuzję nogi - powiedziała Ewa Nowakowska - wył z bólu. Dopiero wtedy funkcjonariusze wsadzili ich do kolejki, którą zjechali w nieznane miejsce. Następnie, wciąż w policyjnej eskorcie, zostali zaprowadzeni do baru, w którym pracowała polska kelnerka. To ona dopiero przekonała policjantów, że pokazany przez Nowakowską dowód jest prawdziwym dokumentem. Z mężczyzną, który nie miał przy sobie paszportu, oraz jego 12-letnim synem policjanci pojechali do hotelu, by go wylegitymować, a pozostałą dwójkę Polaków zostawili wysoko w górach.
Było po godzinie 16.30, zapadał zmierzch, nie kursowały już wyciągi. Policjanci pozostawili nas wysoko w górach w zupełnie nieznanym miejscu. Wracaliśmy po omacku na nartach i na piechotę. Okazało się potem, że wywieźli nas 20 kilometrów od miejsca, w którym był nasz samochód - opowiedziała polska turystka.
Sylwia Wysocka