"Polityk musi pamiętać kim był, by zachować godność"
Czy drogowskazy muszą chodzić po drogach, które wskazują? Na to filozoficzne pytanie padło w tym tygodniu kilka negatywnych odpowiedzi. Oto rycerz Kościoła, niezłomny obrońca wartości chrześcijańskich, strażnik świętości rodziny, nieprzejednany wróg feministek i liberałów Kazimierz Marcinkiewicz zakochał się. To nie pierwszy i nie ostatni przypadek, gdy konserwatywny obrońca tradycyjnych wartości chętnie korzysta z wolności wywalczonych przez liberałów, nie przestając przy tym deklarować świętości tego, co gwałci. Oto poseł Gosiewski twierdzi, że „powinny być elementy kompetencji w sytuacji powołania kogoś na ważne stanowisko” (a propos mianowania Czumy na ministra sprawiedliwości) i nie dziwi go brak podobnych „elementów” w jego własnej karierze i karierze wielu członków jego partii. Michał Kamiński z kolei obwieszcza ciągły kryzys rządu, będąc zatrudnionym w pałacu prezydenckim, który od początku kryzysem stoi i kryzys własny, tudzież państwa, pogłębia. Czy to uczciwe?
A czy polityka ma być uczciwa?
Polityka nieuchronnie związana jest z deklarowaniem pewnych wartości lub z deklarowaniem wierności przyjętym poglądom. Nie jest jednak powiedziane, że skuteczna polityka polega na czymś więcej niż na deklaracji. Czy politycy muszą podporządkować się tym deklaracjom, czy też mogą na nich poprzestać? Najbardziej cyniczna odpowiedź jest taka, że nic nie muszą, jeśli jednak chcą być skuteczni powinni zwrócić uwagę na trzy drobne sprawy.
Po pierwsze, polityk musi pobudzać do działania i aktywizować siły składające się na polityczne wsparcie czy wynik wyborczy. I może to robić na wiele sposobów, niekoniecznie uczciwie. Polityk korzysta z narzędzi perswazyjnych, erystycznych, wykorzystuje wieloznaczność pojęć, nastroje tłumu, bezwolność mediów. Krytykując przeciwnika może zapomnieć, że zarzuty, które czynią jego krytykę interesującą dla mediów, w równym stopniu odnoszą się do niego samego. Zarzut niekompetencji, głupoty, niedotrzymywania obietnic – to w polityce zarzuty wieczne i przechodnie (od polityka do polityka, od partii do partii). Tyle że ich nadużywanie uderza we wszystkich, niszczy politykę obniżając dramatycznie jej standardy.
Po drugie, polityk nie musi być drogowskazem, który chodzi po drogach, które wskazuje. Powinien jednak unikać sytuacji, gdy deklaracje stają w rażącej sprzeczności z praktyką. Lepiej korzystać z języka aforystycznego, a wobec politycznego przeciwnika wykazywać więcej pobłażania niż wobec siebie samego. To procentuje i nie naraża na śmieszność.
Po trzecie, usprawiedliwiając polityków, jak również moralistów, można sformułować jeden warunek, którego przekroczyć się nie powinno, jeśli chce się zachować odrobinę powagi. Warunek ten dobrze sformułował premier Miller, który znany był jako „premier złotousty”. Powiedział on kiedyś, że „nie można być panną młoda na każdym weselu”. Jeśli miało się kiedyś jakieś poglądy i sprzeniewierzyło się nim, trzeba raczej pamiętać o owym sprzeniewierzeniu niż poglądach. Zmieniając się, trzeba pamiętać kim było się niegdyś. Bo to jedyny sposób na zachowanie własnej godności i szacunku wśród ludu. No, chyba że politykowi nie chodzi ani o godność, ani o szacunek.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski