Polityczna propaganda finansowana z naszych pieniędzy
Abonament według obowiązującego prawa jest podatkiem od posiadania odbiornika radiowego i/lub telewizyjnego. Odbiorniki posiadają wszyscy; ponad połowa Polaków (z każdym rokiem coraz mniej) nie płaci abonamentu. Ten ostatni fakt świadczy, że to nie jest wcale podatek, bo ściągalność podatków jest dużo wyższa. W Polsce trudno nie płacić podatków, abonament można – jak widać – zlekceważyć.
23.12.2008 | aktual.: 23.12.2008 09:07
Na co są przeznaczane środki z abonamentu? Na finansowanie mediów publicznych – Polskiego Radia i Telewizji Polskiej S.A. Czyli finansowanie dwóch spółek skarbu państwa, które są w rękach polityków. Inne stacje radiowe i telewizyjne nic z abonamentu nie mają, bo nie dostają ani grosza i muszą się utrzymywać z reklam. Media publiczne także większość swoich dochodów czerpią z reklam. Dlaczego więc mają przywilej finansowania także z abonamentu? Bo mają do spełnienia misję. W teorii chodzi o wytwarzanie programów, które maja wartość kulturotwórczą i nie muszą gromadzić przed telewizorami masowej widowni. W praktyce – program mediów publicznych coraz mniej różni się od oferty mediów komercyjnych.
W rzeczywistości abonament służy przede wszystkim utrzymaniu bizantyjskiej struktury i setek, jeśli nie tysięcy, martwych z profesjonalnego punktu widzenia dusz, które pobierają dobre pensje czy stoją czy leżą. W tym, że mają polityczne lub towarzyskie koneksje leży ich racja istnienia w publicznym radiu i telewizji.
Na jednego funkcyjnego w mediach komercyjnych przypada kilkadziesiąt osób w publicznych. Obowiązująca ustawa doprowadziła do obecnej absurdalnej sytuacji. Grupa kompletnie niekompetentnych politykierów – rzuconych przez swoje ugrupowania na odcinek publicznych mediów - wzięła się za łby i okopała w swoich gabinetach. Każdy inaczej interpretuje te same przepisy. Dla każdej grupy co innego jest oczywiste. To jest oczywista oczywistość, że z tej sytuacji nie ma łatwego wyjścia. Jednak dopóki starcza abonamentu - hulaj dusza piekła nie ma!
Jak mawiał towarzysz Lenin: najważniejsze są kadry!
Obecnie publiczne media są zdominowane przez polityków, klientów i harcowników opozycji a konkretnie PiS-u i jego byłych koalicjantów – Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Dlaczego tak jest? Bo Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji jest zdominowana przez osoby związane z tymi właśnie siłami. Ma tam także swoich ludzi kancelaria Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale jej ludzie na ogół reprezentują te samą linię, co ludzie PiS-u. Tak skonstruowana KRRiTV wybrała rady nadzorcze publicznych mediów - a te z kolei - ich zarządy. Zarządy mianowały dyrektorów; ci dobrali sobie kierowników, którzy decydują o tym, jacy dziennikarze tam pracują i jakie programy ukazują się na antenie.
W ten sposób upolitycznienie spływa na sam dół tej piramidy strachu i niekompetencji. Premiowane nie jest doświadczenie i niezależność, lecz przynależność do kliki, giętki kręgosłup lub ewentualna przydatność do realizacji jakich interesów, któregoś z prezesów lub dyrektorów. Na szczęście nie święci garnki lepią i ktoś konkretną rzemieślniczą robotę musi codziennie wykonywać. Tu pojawia się szansa dla fachowców, którzy są solą tej ziemi. Dopiero tu… Każdy z nich jednak jest na co dzień narażany na starcie z interesami spółek związanych z poszczególnymi siłami politycznymi, bądź bezpośrednio z polityczną kampanią, którą te siły prowadzą.
Najgorzej więc maja ci, którzy nie występują w żadnym ze stad żerujących na organizmie publicznych mediów. Ci którzy są najcenniejsi: uczciwi i niezależni dziennikarze są narażeni na co dzień na polityczną dintojrę i przemykanie się między rozmaitymi politycznymi młotami i kowadłami. Taka sytuacja trwa od wielu lat. O wytworzeniu się jakiejkolwiek cieszącej się powszechnym autorytetem medialnej elity – trudno w tej sytuacji mówić. Ludzie obdarzeni autorytetem niechętnie angażują się z własnej woli w działania w publicznych mediach, bo wiedzą, że ich autorytet może zostać łatwo zbrukany przez stada politykiersko-medialnych hien.
Wolna amerykanka, czyli całkowity brak zasad Kodeksów zawodowej etyki - u nas dostatek! Żaden z nich nie jest przestrzegany. Nieliczne zasady, które jeszcze niedawno były respektowane są nagminnie łamane. Politycy stają się dziennikarzami, dziennikarze są klientami partii politycznych. Poglądy komentatorów polskiego życia politycznego często są zgodne z aktualnymi interesami konkretnych partii i polityków. Prawicowi dziennikarze atakują lewicowych polityków a lewicowi prawicowych. Obiektywizm i poszukiwanie prawdy niezależnej od politycznych poglądów są w tych warunkach coraz rzadziej spotykaną cnotą. Prezesami publicznych mediów zostają regularni politycy. Kierownikami działów zostają rzecznicy prasowi partii politycznych i redaktorzy partyjnych biuletynów. Kompetencje są jednym z ostatnich kryteriów branych pod uwagę przy obsadzaniu stanowisk. Mnożą się gwiazdy bez wykształcenia i dorobku za to z pewnym miejscem w tak zwanych pismach kolorowych.
Gołym uchem słychać brak zasad, które powinny przyświecać mediom publicznym przy przydzielaniu kart mikrofonowych i ekranowych. To w końcu media publiczne właśnie powinny kształtować kulturę języka.
Pozostawieni kontroli niezależnych medialnych autorytetów politycy niszczą społeczne więzi, brukają autorytety, zohydzają najlepsze tradycje, uczą widzów i słuchaczy agresji, chamstwa i knajackiego języka.
Przy obecnym prawie – nic się nie da zrobić, żeby tę sytuację poprawić. Liczba politycznych szkodników, których trzeba by przegnać z mediów publicznych, żeby cokolwiek zmienić jest przerażająca i paraliżuje chęć jakiegokolwiek działania. Pogłoski, że teraz Platforma dogada się z SLD, żeby wyrzucić z mediów publicznych Pis, Samoobronę i LPR – pokazują wyraźnie, że choroba trwa w najlepsze a zmieniają się tylko jej polityczne odcienie. A może politycy posłuchają głosu dziennikarzy i środowisk twórczych, które powinny mieć decydującą rolę w publicznych mediach? Doświadczenie nie pozwala być w tej sprawie optymistą.