Polityczna Eurowizja
Izrael reprezentuje duet Palestynki i Żydówki, Rosję – Ukrainka, a wygrają i tak Ormianie. W tym konkursie uchodzą gesty, które miałyby status bąków na politycznych salonach, i tworzą się sojusze, o których dyplomaci mogą pomarzyć. A wszystko w morzu estradowego kiczu
Upadłe i wiecznie wschodzące gwiazdy, drag queens i dancing queens, choreografowie i spece od wizerunku... W Moskwie od 12 maja trwa widowisko, na które zjechały osobowości całej Europy. W tym konkursie ugrać coś chcą nie tylko muzycy. Weźmy gejów i lesbijki. Ogłosili, że przy okazji 54. finału Eurowizji zorganizują paradę równości. Mer Moskwy Jurij Łużkow zawsze uważał tego typu akcje za „akty satanistyczne”, a tym razem przyznał: – Przyjeżdżajcie i wyluzujcie się. Tylko byle nie na ulicach i placach.
Bo dla Rosjan organizacja finału Eurowizji to wydarzenie arcyprestiżowe. Tak jak zeszłoroczne zwycięstwo, które uznano za narodowy sukces. Kosztował on moskiewską kasę 10 milionów dolarów i był zaplanowany w każdym calu. Kraj reprezentowało trzech mężów: śpiewał Dima Bilan (pochodzenia kaukaskiego – polityczna poprawność), grał na skrzypcach Węgier Edwin Marton (urodzony w ZSRR – symbol obecności Rosji w regionie), a piruety śmigał na sztucznej ślizgawce wielokrotny mistrz świata w łyżwiarstwie figurowym Jewgienij Pluszczenko (hegemonia Rosji). Sukcesu gratulował sam Dmitrij Miedwiediew, a pierwsze miejsce po prostu się należało. I doprawdy niesmaczne wydały się pogłoski, jakoby triumf był wynikiem spisku. Brytyjski komentator Eurowiziji Terry Wogan sugerował wręcz, że konkurs był ustawiony: w Belgradzie miało dojść do tajnego spotkania emisariuszy państw byłego ZSRR, którzy dogadali się w sprawie głosowania. Na odległość pachnie to zawiścią (Brytyjczycy zajęli ostatnie miejsce), a na Wogana posypały się
gromy. I niesłusznie. Jego teza ma podstawy mocniejsze niż niejedna teoria spiskowa.
Pakty jak wirusy
Weźmy przykład pierwszy z brzegu. 2004 rok. Ukraina otrzymuje maksymalną liczbę punktów od Estonii, Łotwy, Litwy, Polski i Rosji, resztę od Białorusi. Albo 1999. Na zwycięstwo Szwecji zrzucają się Norwegia, Estonia, Islandia i Dania. Wytłumaczenie nasuwa się samo – spisek.
Faworyzowanie jednych krajów kosztem innych przy podejmowaniu decyzji merytorycznych mówi wiele o prawdziwych sympatiach i antypatiach narodów. Jest jednak praktyką nielegalną i jako taka utajnianą – danych do badania zjawiska jest więc mało. Dlatego na analizę eurowizyjnych sojuszy rzucił się tłum naukowców – od socjologów, poprzez matematyków, politologów, aż po...
– Od lat 90. w głosowaniu widziałem ewidentne schematy – mówi nam doktor Derek Gatherer, jedyny wśród eurowizjologów biolog molekularny. – Nikt nie zrobił porządnych statystyk. Pomyślałem, że sam się do tego zabiorę.
I się zabrał. W chwilach wolnych od badania wirusów na Uniwersytecie w Glasgow stworzył program komputerowy do symulacji pączkowania sojuszy. Wnioski? Pakty powstają z dynamiką epidemii. Przed 1990 rokiem „spiskowały” cztery kraje. Do 2000 roku – 11, w 2005 – 25 państw (64 procent wszystkich), a dziś w blokach są aż 34 z 42 państw. Na mapie eurowizyjnych sojuszy jest Układ Warszawski, imperium wikingów, blok bałkański... – W tym roku bloki będą mniej zwarte. Widać też wpływ diaspory na głosowanie, co tłumaczy poparcie Turcji i Armenii na Zachodzie.
Według badań Polak nie zagłosuje raczej na Niemca, ale poprze Ukraińca. Gdy na estradzie opada sztuczny dym, wychodzą na jaw stereotypy i polityczne nastroje. Po inwazji na Irak prawie nikt nie głosował na Wielką Brytanię. Ale dlaczego kraje bałkańskie, w których żywe jest wspomnienie wojny, stoją za sobą murem? Czemu Szwecja zapomina o odwiecznej rywalizacji z Danią, a były ZSRR popiera dawnego ciemiężcę?
Fani Eurowizji odpowiadają, że liczy się wspólnota kulturowa. – Zrozumiały język, podobny styl muzyki. Ludziom z jednego regionu podobają się podobne rzeczy. Lokalna jest też często promocja. Artysta z Bałkanów zazwyczaj w czasie trasy koncertowej objeżdża kraje w regionie i jest tam znany – wyjaśnia nam Arkadiusz Gil z polskiej sekcji OGAE, stowarzyszenia miłośników Eurowizji.
Gatherer ma inną teorię. Pakty to transakcja wiązana. Dając maksa sąsiadowi, oczekuje się tego samego. – Ludzie zrozumieli, że mogą wpływać na wyniki, i robią to – wyjaśnia biolog. Na politykę jest za to miejsce gdzie indziej. Na scenie.
Pop-polityka
Nie chcemy Putina! – taki komunikat wysłali w świat członkowie zespołu Stephane & 3G, który został wybrany, aby w tym roku reprezentować Gruzję. I choć w tekście konkursowej piosenki nie pada wprost nazwisko premiera Rosji (tytuł „We Don’t Wanna Put In” to dosłownie „Nie chcemy wkładać”), nikt nie ma wątpliwości, o kogo chodzi. Rosjanie nie kryli oburzenia, a organizatorzy Eurowizji kazali twórcom zmienić tekst lub zaproponować inny utwór. Gruzini oskarżyli Europejską Unię Nadawców o stronniczość i wycofali się z konkursu. – Nasz przypadek pokazuje, że Eurowizja jest upolityczniona – powiedział producent grupy.
Gdy w przeddzień manewrów NATO w Gruzji relacje Tbilisi–Moskwa znowu napięły się niczym struny głosowe piosenkarzy, gruzińskie ministerstwo kultury zapowiedziało zorganizowanie własnego festiwalu Alter/Wizja. Odbywa się właśnie w Tbilisi, a Gruzję reprezentuje „We Don’t Wanna Put In”. To niejedyny przykład złośliwości wobec tegorocznych organizatorów. Dwa lata temu utwór ukraińskiego drag queen Werka Serduczka nosił tytuł „Lasha Tumbai”, co brzmiało zupełnie jak „Russia Goodbye”. Jakby tego było mało, Rosjanie sami przysporzyli sobie problemów. Jako swą reprezentantkę wybrali Ukrainkę Anastasię Prihodko, wcześniej zdyskwalifikowaną w ojczyźnie. A autorami jej piosenki są Gruzin i Estończyk.
Mimo deklaracji organizatorów polityka była na Eurowizji zawsze. W 1968 roku sam Cliff Richard przegrał z hiszpańskim wykonawcą, za którym stał generał Francisco Franco. Miał on wcześniej rozesłać po Europie emisariuszy, którzy przekupywali członków jury. W 1974 piosenka, która na Eurowizji reprezentowała Portugalię, stała się jednym z haseł do rozpoczęcia rewolucji goździków (obalono w niej reżim Antonia Salazara). W polityczne symbole obfitują występy Izraela: a to wyciągnięcie flagi Syrii (2000 rok), a to wykonanie utworu „Push The Button” („Wciśnij guzik” – aluzja do programu nuklearnego Iranu), a to tegoroczny wspólny występ Izraelki i Arabki (piosenka „There Must Be Another Way” – „Na pewno jest inna droga”).
Czy tym razem przeważą strategiczne pakty, czy polityczne gesty? Ocenić będzie trudniej, bo wprowadzono nowe zasady głosowania. Aby zmniejszyć rolę bloków, oprócz widzów zwycięzcę wskazują sędziowie. Doktor Gatherer wyliczył jednak, że wygra Armenia. A członkowie OGAE stawiają na Norwega pochodzenia białoruskiego Aleksandra Rybaka. Twierdzą, że jest najlepszy. Zobaczymy.
Joanna Woźniczko-Czeczott, Sylwia Piechowska