Polityka"Politycy w internecie jak młodziaki przy piwku"

"Politycy w internecie jak młodziaki przy piwku"

- Polscy politycy nie potrafią używać internetu. Postrzegają go jako narzędzie statyczne, rodzaj tablicy ogłoszeń. Ich działalność w sieci to zabawa dinozaurów, dla których internet wciąż jest zabawą młodziaków przy piwku – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską specjalista marketingu politycznego i kreator wizerunku polityków Eryk Mistewicz.

"Politycy w internecie jak młodziaki przy piwku"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

05.03.2009 | aktual.: 05.03.2009 14:14

WP:
Joanna Stanisławska:Czy polscy politycy potrafią używać internetu?

Eryk Mistewicz:Nie, nie potrafią. Używają go w sposób żałosny. Postrzegają go jako narzędzie statyczne, rodzaj tablicy ogłoszeń. Kolejny, obok telewizji, radia i prasy, kanał jednostronnej komunikacji, działający na zasadzie: polityk mówi ludowi, a lud, przyjmuje to na wiarę. A tymczasem internet jest narzędziem społecznościowym, interaktywnym. Dobry polityk na świecie umie to wykorzystać, np. poprzez moderowanie internetowych dyskusji na temat podatków, służby zdrowia, czy ochrony środowiska, podczas których wypracowuje się pewne stanowisko, które następnie polityk realizuje. Internet to narzędzie uprawiania polityki w sposób nowoczesny. Jeśli porównamy strony polskich partii politycznych ze stronami internetowymi partii niemieckich, francuskich, czy koreańskich, widzimy tę przepaść.

WP: Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę, że w porównaniu z latami poprzednimi, w kampanii wyborczej w 2007 roku zwiększył się udział wykorzystania internetu. Nie widzi pan tutaj zmiany jakościowej?

- Ostatnio mówiło się, że strony premiera Tuska i prezydenta Kaczyńskiego zostaną uatrakcyjnione i będą częściej aktualizowane. Mimo tych zapowiedzi, te witryny to wciąż internetowe lata 60., w porównaniu z tym, co obserwujemy na świecie. To zabawa dinozaurów, dla których internet wciąż jest zabawą młodziaków przy piwku. I nie jest to tylko przypomnienie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, w podobny sposób internet traktuje większość polskich polityków. Oni po prostu nie wychowali się na tym narzędziu, dla nich jest to nowa technika, ale w zakresie tych technik, które już znają. Oni czytali książki, czytają gazety, z czasem zaczęli dostrzegać reklamę billboardową, dostrzegli, że za pomocą internetu można coś ludziom powiedzieć, więc w ten sposób go używają. Zapominają, że jest to medium interaktywne, dwustronne. Politycy tym bardziej powinni nauczyć się korzystać z internetu, bo jak pokazują ostatnie badania coraz częściej to właśnie sieć staje się głównym źródłem czerpania informacji o świecie przez
przeciętnych ludzi. Następuje spadek informacji czerpanych z telewizji, radia i prasy. Coraz częściej polityk, który chce opowiedzieć swoją historię, narrację, nie potrzebuje więc do tego telewizyjnych „Wiadomości” czy „Gazety Wyborczej”. WP: Prawo i Sprawiedliwość zainspirowało się kampanią amerykańską i zamierza zbudować serwis społecznościowy, na wzór my.barackobama.com Baracka Obamy. O kampanii amerykańskiego prezydenta mówi się, że to rozpoczęcie ery cyberpolityki. Obama prowadził kampanię cyfrową. Na czym polegała wyjątkowość tej kampanii?

- Kampania Obamy nie była oryginalna, bo była kopią kampanii Nicolasa Sarkozy’ego z 2007 roku. Sarkozy stworzył wówczas internetową platformę ns.tv (stronę wciąż można odnaleźć na Sarkozy.fr)
. Przy tym projekcie pracowało 200 osób, była to interaktywna stacja telewizyjna w sieci, która nie tylko dokumentowała każdy krok francuskiego polityka, ale do której ludzie wrzucali własne produkcje. Jednocześnie wyborcy on-line mogli zadawać tysiące pytań, nawet te najbardziej skomplikowane, a eksperci odpowiadali na bieżąco. To, co zrobił nowego Barack Obama, to było użycie Internetu do zbierania funduszy na kampanię. Obama pokazał, że liczba zastosowań internetu w społecznościach internetowych jest nieograniczona.

WP:

Polscy politycy wciąż traktują internet jako darmową tubę propagandową.

- Tak, tak samo jak traktują telewizję, radio, billboardy, pisanie książek, udzielanie wywiadów. Tymczasem wywiad w prasie, a wywiad w internecie to zupełnie co innego. To jest złe podejście, bo internet nie służy do uprawiania klasycznej propagandy, ale do pracy ze społecznościami.

WP: Coraz częściej politycy inwestują w kontakty z blogerami.

- I to jest ciekawy kierunek. Politycy zdali sobie sprawę, że nie da się zbudować dobrego kanału komunikacji z internautami z pomocą urzędnika ministerialnego czy parlamentarnego, albo agencji, która komercyjnie zajmuje się komunikacją marketingową. Najlepiej to zadanie powierzyć blogerom, którzy z pasją i emocjami stworzą przestrzeń internetową. Ci politycy, którzy znajdą takich ludzi zaangażowanych w tworzenie społeczności internetowych, którzy jednocześnie potrafią narzucić tym społecznościom odbiór sytuacji, wsparci przez specjalistów od kreowania wizerunku zatrudnionych przez polityków, to jest recepta na sukces. WP: Czy politycy, którzy prowadzą bloga są traktowani poważnie? Czy to może być sposób na budowanie pozytywnego wizerunku?

- Gdyby Ryszard Czarnecki nie prowadził bloga nie byłby jednym z trzech najbardziej liczących się polityków w Parlamencie Europejskim. Co z tego, że mamy 54 europarlamentarzystów, skoro tylko tych trzech przebija się do świadomości ludzi? To, co jest ważne w przypadku bloga Czarneckiego to jego autentyczność, osobisty charakter wpisów. Nie wykonują ich asystenci, co jest bardzo często przez innych polityków praktykowane, te wpisy są bardzo ludzkie, Czarnecki pisze w nich o tym, co go boli. Tematyka tego bloga wykracza daleko poza politykę.

WP:

A co pan sądzi o działalności innego znanego blogera – Janusza Palikota?

- Przypadek Palikota pokazuje, jak przydatny może być internet, kiedy zablokowane są inne kanały komunikacji. Kiedy polityk nie ma nieograniczonej możliwości występowania w telewizji, w radiu, a jego parcie na obecność w świadomości potencjalnych wyborców jest tak duże, że musi znaleźć jakieś ujście, wówczas może je znaleźć w internecie.

WP: Zdaniem niektórych, wpis na blogu to dobre miejsce do puszczenia w obieg plotki.

- Niekoniecznie. Na konferencjach poświęconych wykorzystywaniu internetu w przestrzeni publicznej, zwraca się uwagę, że spada wiarygodność tego medium. Ludzie wiedzą, że w internecie jest wszystko, ale mają świadomość, że niekoniecznie są to informacje prawdziwe. Plotkę owszem można puścić, ale ludzie raczej w nią nie uwierzą.

WP: Byłby pan w stanie sobie wyobrazić blogującego premiera, albo innego wiodącego polityka, np. Jarosława Kaczyńskiego?

- Tak, mógłbym, ale raczej w trakcie kampanii wyborczej. Nie dziwię się, że np. Waldemar Pawlak, który wcześniej był obecny na swoim blogu 2-3 razy dziennie i zamieszczał tam informacje bardzo aktywnie, od paru miesięcy zamilkł. To zasugerowało ludziom: słuchajcie, teraz muszę pracować, żeby to, o czym pisałem wcześniej, można było zrealizować. Porozmawialiśmy, a teraz czas na robotę.

WP:

Poza tym tacy politycy nie mają raczej czasu na pisanie bloga.

- Sądzę, że premier mógłby i nawet powinien na to znaleźć czas. Właśnie teraz. W kryzysie, na zakręcie, kiedy trzeba zarządzać przestrzenią publicznych emocji, kiedy globalna sytuacja gospodarcza jest największym wyzwaniem dla komunikacji społecznej. Na Zachodzie zwiększa się dostępność rządzących dla obywateli, odpowiedzią na kryzys są bardzo częste wywiady z prezydentami i premierami, również z możliwością zadawania pytań przez internautów.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)