ŚwiatPolitycy okradli ten kraj na 500 mld dolarów

Politycy okradli ten kraj na 500 mld dolarów

Ponad 500 osób zginęło w ciągu kilku dni rzezi na północy Nigerii. Walki między chrześcijanami a muzułmanami, które wybuchły po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich, nie były zaskoczeniem. Do masakr dochodzi tam niemal po każdym głosowaniu. Dlaczego ten kraj tak często tonie we krwi?

Politycy okradli ten kraj na 500 mld dolarów
Źródło zdjęć: © AFP | Utomi Ekpei

30.04.2011 | aktual.: 30.04.2011 12:10

Setki spalonych budynków, w tym kościoły. Wraki aut, powybijane witryny, poprzewracane słupy, zagracone drogi. Zdjęcia z Kaduny przedstawiają obraz miasta zrujnowanego. W poniedziałek, 17 kwietnia, setki mieszkańców - muzułmanów - chwyciły co miały pod ręką: kije, drągi, maczety, noże i ruszyły na swoich sąsiadów chrześcijan. Zaatakowani nie nastawiali drugiego policzka.

Podobne sceny rozegrały się w wielu innych miejscach na północy i w centrum Nigerii. Walki ucichły po kilku dniach, gdy rząd wysłał na ulice dodatkowe jednostki wojska i policji.

Bezpośrednim zapalnikiem były wyniki wyborów. Wygrał je Goodluck Jonathan, dotychczasowy prezydent, chrześcijanin z południa kraju. Dla większości mieszkańców północy to był szok. Mieli innego faworyta - gen Muhammadu Buhariego, byłego dyktatora i - podobnie do nich - muzułmanina. Gdy usłyszeli o jego porażce, poczuli się zdradzeni. I zapragnęli zemsty na tych, którzy mieli ich oszukać - chrześcijanach.

Ale religijna wrogość, chociaż jest najłatwiejszym wytłumaczeniem ostatnich wydarzeń, nie jest główną przyczyną problemów Nigerii. Ten kraj od dekad trawiony jest przez nierówności, podziały, biedę i korupcję. To przez te plagi nie może wykorzystać potencjału, który daje mu największa populacja i najbogatsze złoża ropy w Afryce.

Odliczanie do klęski

Od początku istnienia niepodległej Nigerii stawiano dwa pytania. Pierwsze: kiedy ten twór się rozpadnie? Drugie: ilu ludzi przy tym zginie?

Europejczycy, tworząc swoje kolonie w Afryce, nie przejmowali się istniejącymi już podziałami. Nigeria jest tego najlepszym przykładem. Brytyjczycy zamknęli w jej granicach ponad 250 grup etnicznych. Północ kraju zamieszkana jest głównie przez wyznawców islamu, południe przez chrześcijan i animistów. W takim kotle utrzymanie pokoju jest syzyfowym zadaniem.

Już od pierwszych dni niepodległości, która nadeszła w 1960 roku, państwo miało problem ze stabilnością. Plemiona rywalizowały ze sobą o miejsca w parlamencie, a politycy - o stanowiska. Kilka lat wcześniej na południu Nigerii odkryto ogromne złoża ropy, co przyciągnęło międzynarodowe koncerny naftowe i naprawdę duży kapitał. Władza oznaczała więc bogactwo. Wylicza się, że do tej pory nigeryjscy politycy i wojskowi uszczuplili skarbiec łącznie o 500 mld dolarów.

Pod koniec lat 60. bogata w ropę Biafra na południowym-wschodzie spróbowała odłączyć się od reszty kraju. Skończyło się to wojną domową i śmiercią dwóch milionów osób. Po konflikcie władzę mocno chwycili wojskowi. Trzymali ją (z krótką przerwą) przez ponad 30 lat. Twierdzili, że tylko armia będzie w stanie ocalić Nigerię od kolejnej tragedii.

Rządy generałów były brutalne i burzliwe. Regularnie dochodziło do zamachów stanu. Raz władzę przejmowali mundurowi z południa, raz z północy. Mimo różnic, mieli kilka wspólnych cech: byli skorumpowani, bezwzględni i polegali na tajnych służbach, które siały postrach wśród Nigeryjczyków. Udało im się jednak dotrzymać słowa - Nigeria faktycznie nie wpadła już w wir wojny.

W 1999 roku wojsko oddało władzę cywilom. Pierwszym prezydentem, a zarazem szefem rządu, został dawny dyktator, Olasegun Obasanjo. W szeregach cieszącej się monopolem na władzę Ludowej Partii Demokratycznej (People's Democratic Party, PDP) zawarto wtedy niepisaną umowę. Obasanjo - południowiec - miał władać przez dwie kadencje. W tym czasie wiceprezydentem byłby polityk z północy. Po ośmiu latach miała nastąpić zmiana. I tak też się stało. W 2007 roku PDP wystawiło do wyborów Umaru Yar'Adua, muzułmanina z północy. Yar'Adua wygrał, chociaż głosowanie było przeprowadzone fatalnie. Jego zastępcą został doktor zoologii, Goodluck Jonathan.

Linie podziału

O ile na najwyższych szczeblach władzy zapanował względy ład, w kraju nie działo się dobrze. Dzięki petrodolarom PKB stale rosło, jednak korzystały z tego głównie elity biznesowe zgromadzone wokół rządzących. Politycy, zajęci bogaceniem się, całkowicie ignorowali potrzeby rodaków. Pieniądze przeznaczone na inwestycje w infrastrukturę czy szkolnictwo rozpływały się w powietrzu, podobnie jak zachodnia pomoc finansowa. W skrajną biedę wpadała coraz większa część ogromnej, dziś już ponad 150-milionowej populacji. Według niektórych statystyk, nawet trzy czwarte narodu żyje za mniej niż dolara dziennie.

Szczególnie źle sytuacja wygląda na północy. Pustynna, pozbawiona bogactw naturalnych kraina już w czasach brytyjskich była zaniedbywana. Budowano tam niewiele dróg i szpitali, a szkoły należały do rzadkości. Próżnię edukacyjną wypełniali imamowie i szkółki koraniczne. Po zdobyciu niepodległości pozycje wymagające wyższych kwalifikacji były więc często zajmowane przez lepiej wykształconych południowców. Z czasem przybysze zaczęli być postrzegani jako złodzieje pracy i intruzi. Wrogość wobec chrześcijan nie jest zatem przejawem wyłącznie religijnej nienawiści, lecz też rezultatem frustracji, rozczarowań i zazdrości wynikających z nędzy. Gdy politycy zaczynają walczyć o władzę, nie wahają się wykorzystać tych ludzkich słabości.

Wiele problemów nęka również obszary centralnej Nigerii, na tzw. Pasie Środkowym. To region, w którym konflikty między chrześcijanami a muzułmanami są najostrzejsze. Od zeszłego w masakrach plemiennych tylko w stanie Plateau zginęło około 1500 osób. Połowę mieszkańców tych terenów stanowią chrześcijanie. Plemiona takie jak Berom czy Anaguta trudnią się rolą oraz rzemieślnictwem i twierdzą, że żyją tam od zawsze. Równie liczni muzułmanie - Hausańczycy i Fulani - pojawili się na Środkowym Pasie później, gdy pustynniejąca północ stała się zbyt sucha dla wypasu bydła. Przez długi czas starcia między społecznościami były głównie walkami o ziemię. W ostatnich latach muzułmanie zaczęli się jednak radykalizować. 12 północnych stanów wprowadziło szariat jako główny system prawny. Ekstremiści przeniknęli też do centrum kraju, gdzie sekta Boko Haram rozpoczęła kampanię zamachów i prowokacji. Fanatycy domagają się, by prawo islamskie zapanowało w całym państwie.

Na południu Nigerii we znaki dają się bojownicy Ruchu na Rzecz Emancypacji Delty Nigru (MEND). Delta Nigru to obszar, z którego pochodzi większość nigeryjskiej ropy. Przemysł wydobywczy niemal całkowicie zniszczył jej środowisko naturalne i pozbawił miliony mieszkańców środków do życia. MEND początkowo szczerze walczył o ich prawa, z czasem zamienił się jednak w brutalną organizację, która czerpie spore zyski z nielegalnych odwiertów. W zeszłym roku partyzanci wzmogli swoją aktywność. Udało im się nawet przeprowadzić zamachy bombowe w Lagos, daleko od Delty Nigry.

Czy się uda?

Układ rotacyjnej zmiany prezydentów, zwany "zoning", miał zapewnić stabilność polityczną. Przez pierwsze dziesięć lat spełniał się dosyć dobrze. Wszystko zaczęło się psuć, gdy Amaru Yar'Adua, tuż po objęciu stanowiska, podupadł na zdrowiu. Zamiast rządzić, lider spędzał większość czasu w szpitalach. Kraj tkwił w stanie istnego bezkrólewia. W maju 2010 roku Yar'Adua ostatecznie przegrał z chorobą. Władzę przejął jego zastępca. Mieszkańcy północy oczekiwali, że Jonathan uszanuje "zoning" i przed wyborami w 2011 roku ustąpi miejsca muzułmańskiemu kandydatowi. Tak się jednak nie stało. 53-letni chrześcijanin wygrał w wewnątrzpartyjnym głosowaniu i z ramienia PDP wziął udziałach w prezydenckim wyścigu. Większość muzułmanów, zawiedzonych taką decyzją, zwróciła się więc w kierunku wybrańca opozycji, gen. Buhariego.

Przykrym podsumowaniem niedoli Nigerii jest fakt, że kwietniowe wybory, mimo rozlewu krwi, zostały określone jako najlepsze w jej historii. Przed głosowaniem Goodluck Jonathan obiecywał, że da Nigeryjczykom uczciwe elekcje. Obserwatorzy uważają, że mu się to udało. W osobie nowego prezydenta wielu ludzi widzi ostatnią nadzieję dla kraju. Jonathan, syn ubogiego rybaka, postrzegany jest jako osoba uczciwa i skromna. Nawet opozycja, zazwyczaj bardzo krytyczna wobec wszystkich polityków PDP, nazywa go "dobrym człowiekiem".

Przemawiając do rodaków podczas ostatnich masakr, Jonathan wyznał, że przypominają mu one potworne sceny, które widział podczas walk w jego rodzinnej Biafrze. Prosił Nigeryjczyków, by zapomnieli o różnicach i nie popełniali błędów z przeszłości. - Dosyć znaczy dosyć - wolał.

I jeśli "Szczęściarz", jak tłumaczy się jego imię, jest naprawdę ostatnią szansą Nigerii, należy trzymać kciuki, by szczęście go nie opuściło.

Michał Staniul, "Wirtualna Polska"

Czytaj również blog autora: Blizny Świata!

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)