Politolog Iwan Krastew: jeśli Rosja rozbije UE, to ucierpi Europa Środkowa
Przyjęte do zachodnich wspólnot państwa Europy Środkowej w wielu aspektach nie zgadzają się z sojusznikami, ale wiedzą, że same ucierpią najbardziej, jeśli Rosji uda się rozbić jednolity front UE wobec Moskwy - ocenia bułgarski politolog Iwan Krastew.
28.04.2015 | aktual.: 28.04.2015 12:14
"Zaledwie dekadę temu państwa Europy Środkowej były określane przez ówczesnego ministra obrony USA Donalda Rumsfelda jako "nowa Europa" czyli grupa ceniących wolność, heroicznych narodów i najbardziej lojalnych sojuszników USA. Waszyngton wprowadził je do NATO jako bufor (...) w obliczu ekspansjonizmu Rosji. Obecnie nastawienie jest jednak inne, a wielu (na Zachodzie) obawia się, że te odważne, strategiczne państwa stały się koniem trojańskim Rosji w zachodnich sojuszach" - pisze ekspert we wtorkowym wydaniu "New York Timesa".
Obawy te są podsycane przez "coraz to nowe dowody na to, że rządy tych państw wykorzystują obecny kryzys w relacjach Zachodu z Rosją do osiągnięcia korzystniejszych umów gospodarczych z Moskwą".
Aby ocenić, czy w tej sytuacji Unia Europejska zdoła w najbliższych latach utrzymać jednolity front - zdaniem Krastewa - należy pamiętać, że postępowanie rządów i społeczeństw z tej części Europy jest kształtowane nie przez wspomnienia lat komunizmu, lecz przez własne interesy podyktowane położeniem geograficznym i dobrem gospodarki.
Krastew podaje przykład Polski i Bułgarii, państw ze względów historycznych w różny sposób postrzegających Rosję.
Polacy tradycyjnie są podejrzliwi wobec rosyjskich ambicji, reżim Władimir Putina oceniają jako brutalny, a - jak wykazało badanie przeprowadzone w marcu przez Instytut Spraw Publicznych - kryzys na Ukrainie postrzegają jako bezpośrednie zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa.
Bułgaria również należy do NATO i UE, ale jej pozimnowojenna historia jest znacznie bardziej problematyczna i może być oceniana jako "wszystko, ale nie sukces". Biorąc pod uwagę stosunkową bliskość kraju do Bliskiego Wschodu, nie dziwi, że większość Bułgarów bardziej obawia się hegemonii Turcji i tzw. radykalnego islamu niż rosyjskiej agresji. Z sondażu przeprowadzonego przez pracownię Alpha Research wynika, że większość Bułgarów nie postrzega wojny na Ukrainie jako poważnego zagrożenia; aneksja Krymu praktycznie nie zmieniła ich ogólnie pozytywnego nastawienia do Moskwy, a za kryzys ukraiński są bardziej skłonni obwiniać USA niż Rosję.
Jednocześnie jednak większość Polaków sprzeciwia się dostarczaniu broni na Ukrainę, a jeszcze więcej niechętnie odnosi się do pomysłu umożliwienia Ukraińcom swobodnych podróży po UE. Z kolei zdecydowana większość Bułgarów opowiada się za Zachodem, a prounijną politykę rządu ocenia jako "zrównoważoną i rozsądną".
Ta pozorna rozbieżność bierze się stąd, że "z racji burzliwej historii w kwestii zachodnich sojuszy i z obawy przed stawieniem czoła Rosji w pojedynkę, Polacy mają zrozumiałe wątpliwości co do gwarancji bezpieczeństwa dawanych przez NATO i UE (...), sparzyli się też na popieraniu USA w wojnie w Iraku". Z kolei Bułgarzy, mimo prorosyjskich sympatii, nie postrzegają rosyjskiego reżimu jako modelu do naśladowania. I choć nie są zwolennikami antyrosyjskich sankcji, które mogą zagrozić ich własnym gospodarce, zdają sobie sprawę, że "to właśnie małe państwa na peryferiach Starego Kontynentu będą największymi przegranymi, jeśli Rosji uda się rozbić UE" - zauważa Krastew.
Ekspert twierdzi, że Bułgaria i Polska zgadzają się co do tego, iż "Zachodowi nie można całkowicie ufać, ale Moskwa nie oferuje dobrej alternatywy". Dlatego też - choć nie należy wysnuwać zbyt daleko idących wniosków z przykładu tylko dwóch państw - można przyjąć, że "kryzys na Ukrainie raczej nie zbliży do siebie Europy i USA, jednak podejmowane przez Moskwę starania o rozbicie UE spełzną na niczym" - ocenia Krastew na łamach "New York Timesa".