Policjant przejmuje policję
Karuzela stanowisk w Komendzie Głównej Policji trwa. Po siedmiu miesiącach w atmosferze podejrzeń odchodzi jej szef Tadeusz Budzik. Na jego miejsce wskakuje generał Andrzej Matejuk. Po trójce komendantów cywilów następuje wielki powrót komendanta w mundurze.
13.03.2008 | aktual.: 13.03.2008 08:50
O nowym szefie policji w komendach i poselskich ławach mówi się jedno: człowiek Schetyny. Tak jak przy wcześniejszych roszadach na stanowisku szefa KGP, tak i w przypadku Matejuka widać lokalne polityczne sympatie. – Dziś trójka najważniejszych ludzi w policji to ostra reprezentacja Wrocławia. To pokazuje, jak w policji, zwłaszcza na wysokich stanowiskach, ważne są lokalne przyjaźnie – mówi anonimowy funkcjonariusz z Wrocławia.
Andrzej Matejuk był komendantem wojewódzkim we Wrocławiu od grudnia 2006 do maja 2007 roku. Minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna, który go powołał, wywodzi się z Wrocławia. Jego zastępca Adam Rapacki odpowiedzialny w resorcie za policję był kiedyś w tym mieście komendantem wojewódzkim.
– Zmiana na stanowisku komendanta głównego jest efektem zmian politycznych. Tak jest na całym świecie. Gdy Rudolph Giuliani, nowojorski burmistrz, obejmował stanowisko, też pociągnął na szefa policji swojego znajomego Williama Brattona. To premier i szef MSWiA będą rozliczani za to, czy w kraju jest bezpiecznie, więc nic dziwnego, że chcą firmować decyzje kogoś, kogo sami wybrali – tłumaczy Paweł Biedziak, były policjant, od 1997 do 2005 roku rzecznik kolejnych czterech szefów KGP.
Andrzej Duda, szef Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów, ma nadzieję, że nominacja Matejuka zakończy karuzelę stanowisk, która trwa w KGP od początku lat 90., a ostatnio jeszcze się nasiliła. – Takiej destabilizacji w policji nie było od dawna. Tylko w ciągu 2007 roku funkcję głównego komendanta sprawowały kolejno trzy osoby, podczas gdy w latach poprzednich zmiana na tym stanowisku nie następowała częściej niż raz na dwa lata.
Zdaniem Dudy upolitycznienie stanowiska komendanta głównego i uzależnienie obsadzania go od relacji personalnych z aktualnym ministrem spraw wewnętrznych i administracji prowadzi do chaosu w policji. – Komendant główny jak każda osoba na tak wysokim stanowisku kierująca ogromną organizacją potrzebuje co najmniej pół roku, by zapoznać się ze swoją rolą. Gdy kolejni szefowie policji zmieniają się jak w kalejdoskopie, trudno mówić o prowadzeniu jakiejkolwiek długofalowej polityki, a tym bardziej o reformach.
Trzech poprzedników Matejuka było cywilami. Konrad Kornatowski i Marek Bieńkowski to prawnicy, Tadeusz Budzik zaś z wykształcenia jest pedagogiem. Tymczasem już za czasów Kornatowskiego Adam Rapacki, dziś wiceminister odpowiedzialny za policję, powtarzał, że policją powinien dowodzić policjant. Jego zdaniem tylko mundurowy może zdobyć autorytet na stanowisku szefa policji.
Wrocław, pierwsza brygada
– Matejuk to doświadczony policjant. Bardzo dobrze zarządzał garnizonem wrocławskim, i to pod rządami każdej władzy. Nagradzali go Krzysztof Janik i Ryszard Kalisz, ale też prawicowi ministrowie. To człowiek, który broni się swoją fachowością – mówi o świeżo mianowanym komendancie Paweł Biedziak.
Matejuk kierował dolnośląską policją ponad siedem lat. Błyskawiczną karierę zrobił za czasów Adama Rapackiego – z zastępcy komendanta miejskiego policji we Wrocławiu poprzez szefa komendy miejskiej i zastępcę komendanta wojewódzkiego. Kiedy Rapacki został zastępcą komendanta głównego policji, Matejuk zajął jego stanowisko. Rok temu odszedł na emeryturę i poświęcił się prezesowaniu klubowi sportowemu Gwardia. Nieoficjalnie mówiło się, że skłonił go do tego ówczesny komendant główny Konrad Kornatowski, a pretekstem były niekorzystne dla dolnośląskiej policji wyniki badań opinii społecznej. Ludzie skarżyli się na brak poczucia bezpieczeństwa. Teraz powraca, i to na najwyższy policyjny stołek, bo do dymisji zmuszono Tadeusza Budzika, pro-tegowanego Kornatowskiego. Budzik został komendantem głównym na wniosek Władysława Stasiaka, szefa MSWiA z ramienia PiS. Wcześniej był zastępcą komendanta Konrada Kornatowskiego (2007), który musiał odejść, bo złożył fałszywe zeznania w sprawie afery gruntowej. Teraz okazuje
się, że Kornatowski i jego ekipa mają także na sumieniu wysłanie do akcji przeciwko protestującym pielęgniarkom policyjnych negocjatorek podszywających się pod urzędniczki kancelarii premiera. – Budzik, by ocalić skórę pod rządami nowej ekipy, twierdził, że nic nie wiedział o tej akcji. To oczywisty absurd, o takich rzeczach nie da się nie wiedzieć! Chciał być tym dobrym, wyszedł na idiotę – komentuje anonimowo rozmówca z Komendy Głównej.
Ostatecznie jednak – jak mówią nasi rozmówcy – poleciał za to, że nie poradził sobie z trwającym w policji buntem płacowym. – Podczas jego kadencji policjanci masowo chodzili na zwolnienia lekarskie, bo nie byli zadowoleni z podwyżki płac. Przesyłali też do KGP widelce, by zaprotestować przeciwko niskim płacom i brakom podstawowego wyposażenia. To były sytuacje, które zirytowały Schetynę i Rapackiego – ocenia Biedziak.
– Można go posądzić o miękkość i niedecyzyjność? – podpytuję.
– Dobrze, że to pani dokończyła – odpowiada Biedziak. – Jednak Budzik to prawy i uczciwy czło-wiek.
Budzik objął stanowisko, po tym jak jego poprzednik Konrad Kornatowski wygłosił słynną lojalkę: – Nie chcę być ani minutę dłużej komendantem głównym, niż szefem MSWiA był minister Kaczmarek. Słowa padają w sierpniu ubiegłego roku, chwilę po tym jak premier Jarosław Kaczyński dymisjonuje Kaczmarka, podejrzewając go o współudział w wycieku informacji w sprawie słynnej prowokacji CBA wobec urzędników Ministerstwa Rolnictwa.
Kornatowski nie mógł postąpić inaczej. Tam gdzie wódz, tam zawsze był i jego Konrad. Od połowy lat 80. Kornatowski pracował jako prokurator w Trójmieście – był między innymi prokuratorem rejo-nowym w Gdyni i wojewódzkim w Gdańsku. Był również szefem wydziału śledczego i rzecznikiem prasowym w Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku. Już wtedy zasłynął mało parlamentarnym językiem. Jego ulubiony zwrot podczas spotkań z prasą brzmiał: „Redaktorze, to pytanie jest postawione od d... strony”.
Gdy w połowie lat 90. Kaczmarek był prokuratorem rejonowym w Gdyni, Kornatowski był jego podwładnym. Świetnie sobie radził, prowadząc śledztwa w sprawie zabójstw i gangów kradnących samochody. Rozbił wyjątkowo brutalną grupę „Wróbla” i zlikwidował gang „kajdankowców”. Awanse zawodowe Kaczmarka zawsze pociągały za sobą awanse Kornatowskiego.
To Kaczmarek jako prokurator krajowy zdecydował o nominacji Kornatowskiego na szefa biura do spraw przestępczości zorganizowanej, a cztery dni po tym, jak został szefem MSWiA, powołał go na stanowisko szefa policji.
Kornatowski od początku nie miał łatwego zadania. Wraz z jego przyjściem do KGP w życie wchodziła tak zwana ustawa modernizacyjna, która gwarantowała policji olbrzymie dofinansowania. Nowy szef musiał nie tylko dotrzymać obietnic, ale też zdobyć zaufanie funkcjonariuszy. Kornatowski, który nie był policjantem, zaliczył sporo wpadek: kiedy w marcu kilka tysięcy policjantów protestowało przeciwko fatalnym warunkom pracy, szef policji zbagatelizował sytuację. Pożar ugasił dopiero Kaczmarek. Nad Kornatowskim zebrały się czarne chmury, gdy jego nazwisko znalazło się w tak zwanym raporcie Rokity – jako prokurator w Gdyni umorzył śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci na komisariacie milicji.
Szacunek i sympatię, które chciał zdobyć swoją pracą Kornatowski, zyskał dopiero przy odejściu. Gdy podał się do dymisji, wśród policjantów słychać było głosy zadowolenia: „To jedyny prawdziwie męski gest Kornatowskiego”. Cywilny eksperyment
Dzisiejszy układ jest niestabilny. – Przez 18 lat było 12 komendantów głównych, czyli każdy komendant rządził średnio półtora roku. A tylko w 2007 roku były trzy zmiany na tym stanowisku – mówi doktor Stanisław Pieprzny z Wydziału Prawa Uniwersytetu Rzeszowskiego specjalizujący- się w ustroju i funkcjonowaniu policji. – Policja tak jak korpus urzędniczy nie powinna być uzależniona od doraźnych zmian i rozgrywek politycznych. Tymczasem jest odwrotnie. To właśnie obsada najwyższych stanowisk w policji stała się przyczyną konfliktu między ministrami Dornem i Ziobrą, w wyniku której ten pierwszy złożył dymisję.
– Z kolei w wyniku dymisji Dorna stanowisko stracił komendant Marek Bieńkowski (2005–2007), któ-ry był po stronie Dorna w jego sporze z Ziobrą i Kaczmarkiem – wspomina Biedziak, niegdyś bliski współpracownik Bieńkowskiego.
Dorn i Bieńkowski bronili autonomii policji. Ziobro uważał, że powinna być ona bardziej niż obecnie podporządkowana prokuraturze, która miałaby też wpływ na personalia.
Bieńkowski przyszedł do policji jako as w rękawie ministra Ludwika Dorna. Był absolwentem prawa kanonicznego Akademii Teologii Katolickiej, działał w opozycji, od 1993 roku służył w straży granicznej, awansując po czterech latach na stanowisko komendanta głównego. Otrzymał nawet stopień generalski.
Piękną karierę przerwał upadek rządu AWS. Generał odszedł do cywila i do 2005 roku zajmował posadę doradcy w NIK. Gdy do władzy doszło PiS, Bieńkowski jako pierwszy cywil w historii został mianowany komendantem głównym policji. Gdy Dorn został szefem MSWiA, potrzebował niepolicjanta, który by mu pomógł w rozbiciu w policji tak zwanego układu pułkownikowsko-generalskiego.
– Nominowanie osoby spoza policji w takiej zhierarchizowanej strukturze, gdzie niezwykle ważny jest autorytet dowódcy, nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem – komentował wówczas Ryszard Kalisz. Powołanie niepolicjanta na stanowisko szefa KGP było eksperymentem. – Bieńkowski wszedł do komendy po amerykańsku. Podobnie jak Bratton w Nowym Jorku obsadził stanowiska swoimi ludźmi i zaczął reformę – wspomina Biedziak.
Nowy szef w ciągu 15 miesięcy wymienił niemal wszystkich komendantów wojewódzkich, dyrektorów biur w KGP oraz blisko 70 procent komendantów powiatowych i miejskich. Ryzykowna akcja przyniosła efekty: podczas jego kadencji policja zebrała najlepsze noty. W styczniu 2007 roku aż 71 procent respondentów CBOS dobrze oceniło pracę policji. To był najwyższy wynik w ciągu ostatnich 11 lat. Wpływ na tak dobrą ocenę miał m.in. zanotowany w 2006 roku blisko siedmioprocentowy spadek liczby przestępstw i jednoczesny wzrost wykrywalności o prawie cztery procent.
Wprawdzie Bieńkowski miał duży wkład w ustawę o modernizacji służb mundurowych, która dawa-ła ponad sześć miliardów złotych na podwyżki i sprzęt, ale policjanci czuli się oszukani – podwyżki nie były dopisane do pensji, tylko do dodatku służbowego, o którego wysokości decydują przełożeni.
Funkcjonariuszom naraził się też, odwołując ze stanowiska szefa małopolskiej policji Adama Rapackiego, który cieszył się ogromnym szacunkiem. Te czystki wielu policjantów uważało za przesadne. Bieńkowski do ostatniej chwili zawzięcie utrzymywał, że ze stanowiska odszedł z powodów osobi-stych. Może i takie były. Powszechnie jednak wiadomo, że gdy stracił ochronę Dorna, natychmiast po-legł w konflikcie z wiceministrem Markiem Surmaczem, nadzorującym wówczas policję posłem PiS.
Wszyscy mówili: albo Surmacz, albo Bieńkowski. Czara goryczy przelała się po śmierci dwójki funkcjonariuszy z warszawskiego komisariatu kolejowego, którzy na polecenie swojego komendanta odwozili do domu w Siedlcach byłego urzędnika MSWiA Tomasza Serafina. Surmacz chciał sprawę zatuszować, Bieńkowski podał się do dymisji.
Komendanci od „informacji”
Propozycję zostania szefem policji generał Antoni Kowalczyk (2001–2003) otrzymał od Krzysztofa Janika, ówczesnego szefa- MSWiA, oraz sekretarza stanu w tym resorcie Zbigniewa Sobotki. Był wówczas komendantem stołecznej policji, którą reformował od trzech lat. Gdy Kowalczyk obejmował to stanowisko, rezygnując z funkcji zastępcy komendanta w Krakowie-, stołeczny garnizon miał opinię najgorszego w kraju ze względu na wielką liczbę przestępstw i najniższą w Polsce wykrywalność. Choć nominację otrzymał z rąk polityków SLD, komplementował go też Jerzy Buzek. Człowiek, który „ruszył Warszawę”, mówił o nim późniejszy premier z AWS. Postulat jego dymisji pojawił się, gdy wyszło na jaw, że najpierw zeznał w prokuraturze, iż nie informował wiceszefa MSWiA- Zbigniewa Sobotki o planowanej akcji CBŚ (tak zwana afera starachowicka), potem zmienił zdanie i powiedział, że jednak „pewne informacje” przekazywał. Te pokrętne zeznania wzmogły żądania jego odejścia. Po ujawnieniu roli, jaką odegrał w aferze, przyciśnięty do muru
generał odszedł ze stanowiska. Była to konsekwencja serwilizmu wobec politycznych przełożonych. Podobno Kowalczyk nawet najdrobniejszy szczegół konsultował z MSWiA, do resortu szedł z każdym dokumentem, na którym miał postawić parafkę.
Od kiedy szefem MSWiA został Janik, a jego zastępcą Sobotka, cywilni szefowie MSWiA przejęli kontrolę nawet nad operacyjnymi działaniami policji. Kowalczykiem łatwo manipulować – z natury był gadatliwy, sympatyczny, no i uległy. Był szefem policji, który przecinał wstęgi i celebrował uroczystości.
Jego następca Leszek Szreder (2003–2005) słynął głównie z zaczytywania się w „Elementach no-woczesnego zarządzania w policji”. Wiedza książkowa miała mu ułatwić sprawne działanie na stano-wisku-, które objął w czasie kryzysu w policji. Nie wiadomo, czy w „Elementach...” tak radzili, ale pierwsze, co przeprowadził świeżo upieczony szef policji, to zmiany kadrowe.
– Urodził się nowy minister Janik, twardy facet, który nie boi się podejmować decyzji – ogłosił wszem i wobec Jerzy Dziewulski z SLD. Jednak w środowisku policyjnym zawrzało. – Zanim powiedział, jaki ma plan usprawnienia policji, zaczął od czystek w szeregach. Policjanci przystopowali z pracą, czekali na dalszy bieg wydarzeń. Pojawił się niesprzyjający pracy typ myślenia: zaraz polecę, więc nie ma co się starać – wspomina jeden z pracowników KGP.
Gdy Szreder odwołał z funkcji zastępcy KGP Rapackiego uznawanego przez policjantów za symbol walki z mafią, pojawiły się zarzuty, że to decyzja polityczna, bo posłowie SLD domagali się tego odwo-łania od dłuższego czasu. – W końcu przyszła pora na lewicowego potwora i po zmianie władzy pre-mier Marcinkiewicz natychmiast odwołał Szredera – wspomina pracownik KGP.
Ten od reform też był polityczny
Do dziś jako najspokojniejszy ze wszystkich szefów policji wspominany jest Jan Michna (1998–2001), który zastąpił zamordowanego w tajemniczych okolicznościach Marka Papałę (1997–1998).
Za kadencji Michny utworzono CBŚ, które skutecznie działało przeciw mafii pruszkowskiej. Generał Michna był techno-kratą – wprowadził nowoczesne metody walki z przestępczością, pracował ze świadkami koronnymi. Pojawiły się efekty.
Działał po cichu, niemal nie pokazywał się w mediach. Rodacy w telewizji widzieli tylko Biedziaka, większość myślała, że to wygadany i wszechobecny rzecznik prasowy jest szefem policji. Do dymisji podał się po nocnej rozmowie z ówczesnym szefem MSWiA Krzysztofem Janikiem. Przed odejściem zdążył awansować syna Roberta, studenta policyjnej szkoły w Szczytnie, na stano-wisko detektywa w CBŚ.
Mimo że był wspominany jako „ten od reform”, cieniem na jego pracy kładła się głównie niewykryta sprawa zabójstwa jego poprzednika Marka Papały. Za Michną wlokła się też sprawa imprezy SLD w maju 2001 roku na strzelnicy Legii w Rembertowie. Politycy lewicy oskarżyli wówczas funkcjonariuszy CBŚ o inwigilację SLD. Policja tłumaczyła, że polowała na jednego z przestępców podejrzanych o handel narkotykami i bronią. Michna i Rapacki odpowiedzialni za CBŚ twierdzili wówczas, że policjanci byli na zewnątrz strzelnicy. Janusz Zemke i Zbigniew Siemiątkowski z SLD upierali się z kolei, że policjanci po cywilnemu byli też w środku. Michna w końcu to potwierdził. Gdy przeszedł na emeryturę, wszyscy na jego następcę typowali Rapackiego. Miał i doświadczenie kierownicze w KGP, i sukcesy w walce z przestępczością. Ale awansu nie dostał. Przeciwnie, jakiś czas później pozbawiony stanowiska zastępcy komendanta zesłany został do polskiej ambasady w Wilnie, gdzie doczekał... kolejnej zmiany władzy. Teraz on rozdaje karty.
Judyta Sierakowska, współpraca Agnieszka Jędrzejczak
Większość scentralizowana
Policja na świecie w większości podlega urzędom centralnym jak ministerstwa, choć nie jest to jedyny możliwy model jej działania. Przedstawiamy trzy funkcjonujące w świecie modele organizacji policji
Scentralizowany
Francja – kierownictwo policji jest częścią centralnych organów państwa. Na czele policji (Police Nationale) stoi dyrektor generalny, który jest powoływany przez rząd na wniosek ministra spraw wewnętrznych. Szef resortu ma rozległe uprawnienia kierownicze, na przykład podejmuje także decyzje personalne – mogą one dotyczyć każdego francuskiego policjanta na każdym szczeblu.
Częściowo scentralizowany
Wielka Brytania – terenowe jednostki policji nie podlegają bezpośrednio ministrowi spraw wewnętrznych, lecz komitetom, w skład których wchodzą członkowie lokalnych samorządów (gmin) oraz sędziowie pokoju, którzy decydują o polityce lokalnej policji. Ale to minister akceptuje lub odrzuca proponowane przez komitety nominacje lokalnych kierowników jednostek policyjnych – konstabli.
Zdecentralizowany
USA – siły policyjne zorganizowane są na szczeblu federalnym, stanowym i lokalnym (szeryfowie). Organizacje poszczególnych stanów są niezależne od siebie i organów władzy federalnej. Szefowie policji w danym mieście są mianowani – zwykle na określone, na przykład pięcioletnie, kadencje – przez burmistrza, za zgodą rady miasta. Szef departamentu sprawiedliwości nie ma uprawnień nakazowych wobec policji, ale ma na nią wpływ poprzez Federalne Biuro Śledcze (FBI).