PolitykaPolak przyleciał z Chin. Mówi o procedurach, które miały chronić przed koronawirusem w Polsce

Polak przyleciał z Chin. Mówi o procedurach, które miały chronić przed koronawirusem w Polsce

Michał Brańka dwa dni temu wrócił z Chin. Na warszawskim lotnisku nikt nie sprawdził przylatujących podróżnych. Bezużyteczne okazały się także urzędy, które mają dbać o to, by koronawirus nie dotarł do Polski. - Nikt się nami nie interesował. Nikt nas nie skanował, ani nie badał. Nie zrobiono absolutnie nic - mówi nam mężczyzna.

Polak przyleciał z Chin. Mówi o procedurach, które miały chronić przed koronawirusem w Polsce
Źródło zdjęć: © East News
Magda Mieśnik

28.01.2020 | aktual.: 28.01.2020 18:54

Michał Brańka pojechał do Chin, by wystąpić w Pekinie na festiwalu z okazji Nowego Roku. Impreza została jednak odwołana z powodu rozprzestrzeniającego się tam koronawirusa. Z tego powodu zmarło już ponad 100 osób, a ponad cztery tysiące są zakażonych.

- Festiwal został odwołany, a nas jak najszybciej odesłano do domu. Byliśmy ponad tysiąc kilometrów od epicentrum w Wuhan. Organizatorzy imprezy zaopiekowali się nami na miejscu. Byliśmy przez większość czasu w hotelu, nie widziałem cierpiących i umierających ludzi ani medyków w kaftanach. Wiem tylko tyle, że zamknięte zostały miejsca turystyczne. Bez masek ochronnych w pewnym momencie widziałem już tylko pojedyncze osoby – mówi Michał Brańka.

Jak relacjonuje, na lotnisku w Pekinie wszyscy ludzie są w maskach, a w drodze do bramek utworzono dodatkowe strefy, gdzie pasażerowie są dokładnie skanowani pod kątem temperatury ciała. Wokół mnóstwo ochroniarzy i banery informujące o wirusie. Na pokładzie samolotu wielu pasażerów siedziało w maseczkach. Niektórzy dodatkowo dezynfekowali swoją przestrzeń żelami antybakteryjnymi.

Koronawirus w Chinach. Tylko jeden lekarz

- Spodziewaliśmy się, że z każdym kolejnym krokiem będzie coraz intensywniej, ale po dotarciu do Dubaju był tylko jeden lekarz i jedna kamerka, skanująca pasażerów pod kątem temperatury ciała. Biorąc pod uwagę, że na pokładzie leci ponad 500 osób, to trochę mało. Wymieniliśmy maski na świeże, ciągle dbaliśmy o dezynfekcję. Wielu ludzi z samolotu zdjęło maski, inni patrzyli na nas dość dziwnie i trzymali dystans - mówi Michał Brańka.

Największych kontroli spodziewał się w Polsce. Rodzina i znajomi z kraju przekazali mu, że przygotowano karty pasażera, podróżnych zabiera się na obserwację, a lotniska są świetnie przygotowane do działań prewencyjnych w sprawie koronawirusa.

Gdy doleciał do Polski, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. – Nikt się nami nie interesował. Nikt nas nie skanował, ani nie badał. Nie dostaliśmy też kart lokalizacji pasażera. Nie zrobiono absolutnie nic. Wróciliśmy jak z wakacji, a to, że chodzimy w maskach, wzbudzało co najwyżej jeszcze większe zdziwienie – relacjonuje Polak.

Infolinia nie działa

Gdy pięć godzin później jechał już pociągiem do Krakowa, otrzymał sms-a z Ministerstwa Spraw Zagranicznych informującego, że osoby wracające z Chin powinny o tym poinformować straż graniczną. – Znacznie za późno. Zgłosiłem wcześniej naszą podróż w systemie Odyseusz MSZ, stąd sms do nas.

Zadzwoniłem szybko do MSZ, ale nie ma czynnej w weekend infolinii… Zadzwoniłem więc na Lotnisko Chopina, gdzie lądowaliśmy. Poinformowałem pana, że już dawno jesteśmy poza lotniskiem. Po kilku minutach oczekiwania powiedział, że skonsultował sprawę ze zwierzchnikiem i powinniśmy wrócić na lotnisko. Zapytałem, w jaki sposób, przecież nie zatrzymam pociągu. Odparł, że w takim razie jeśli wrócimy do domu i będziemy chorzy, to wtedy należałoby już wrócić na lotnisko – mówi Brańka.

Polak się nie poddawał i zadzwonił do Głównego Inspektoratu Sanitarnego na telefon dyżurny. - Pani poleciła przeczytać informacje na stronie urzędu i zastosować się do zaleceń dla osób podróżujących po Chinach. Przeczytałem, dotyczyły wówczas tego, co należy robić będąc w Chinach, nie po powrocie – relacjonuje mężczyzna.

Proszę nie siać paniki

Zdecydował, że dla własnego i innych bezpieczeństwa na razie nie będzie opuszczał domu. Bierze prewencyjnie lekarstwa, pierze ubrania w wysokich temperaturach i dezynfekuje dłonie. Pomoc uzyskał dopiero od Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Krakowie. - Natychmiast zebrano nasze dane, wypytano o szczegóły, przez 14 dni codziennie będziemy otrzymywać telefon z zapytaniem o nasz stan zdrowia, zalecono, by w razie jakichkolwiek objawów kierować się natychmiast do lekarza – mówi Polak.

Jego znajomi nie byli w tak dobrej sytuacji. Wrócili z Chin z objawami przeziębienia. – Walczyli o pomoc na SOR-ach i oddziałach chorób zakaźnych, gdyż w razie objawów właśnie tak zaleciła postępować PSSE w Krakowie. Natrafiają na komplikacje, jedna z osób została odesłana bez podstawowych badań oraz ze słowami, żeby sobie poszła i nie siała paniki. Ale tu nie ma paniki, tu jest zdrowy rozsądek i prewencja, zgodnie z zaleceniami – opowiada Michał Brańka.

Ostatecznie znajomi Polaka uzyskali pomoc w krakowskim szpitalu uniwersyteckim. - To czego nie rozumiem, to chaos w procedurach i komunikacji. Gdy czytam o tym, jak świetnie radzi sobie lotnisko - nie mogę uwierzyć. Gdy czytam na stronie GIS w komunikacie o grupie studentów z Wuhan, że "wskazana sytuacja ukazuje, że wszystkie przyjęte w Polsce procedury zabezpieczenia epidemiologicznego są na bieżąco i profesjonalnie realizowane", załamuję ręce – ocenia mężczyzna.

I dodaje: - Nie szukam winnych, w żadnych pojedynczych ludziach: ani w zachowaniu pana z infolinii lotniska, ani pani z telefonu z GIS, ani wśród personelu medycznego. Ale systemowo, proceduralnie należy to naprawić, prewencyjnie, na przyszłość i natychmiast, zanim będzie za późno.

Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (328)